VALLETTA - Orgazm muzealnika


Valletta, jedna z najmniejszych i najdalej wysuniętych na południe stolic Europy, zachwyca nie tylko ilością zabytków, ale także niezwykle przemyślaną koncepcją architektoniczną. Kościoły, muzea, pałace, fortyfikacje, ogrody pełne rzeźb, z których rozciągają się niezwykłe widoki na okolicę. To wszystko skoncentrowane na powierzchni niecalego kilometra kwadratowego naprawdę może przyprawić, nawet jeśli nie o to, co w tytule, to przynajmniej o palpitacje serca.


Stawiam Vallettę gdzieś między Malagą a Palermo, o którym przeczytać możecie 🔍 tutaj. Jest bardzo włosko, trochę arabsko i na szczęście, pomijając czerwone budki telefoniczne i jedzenie w knajpach, mało brytyjsko (przynajmniej na pierwszy rzut oka 😜). Trzeba pamiętać, że miasto w czasie wojny zostało niemal doszczętnie zniszczone. To, co widzimy, to pieczołowicie odrestaurowane zabytki, których jest tu aż 320! Nie ma się więc czemu dziwić, że zwiedzanie Valletty to jak chodzenie po odkrytym i interaktywnym muzeum.


Zakon Maltański, który otrzymał wyspę w darze w roku 1530 początkowo ustanowił nową stolicę w Birgu, ale po Wielkim Oblężeniu przez armię turecką w 1565 roku wiadomo było, że stworzenie twierdzy z prawdziwego zdarzenia to już nie tylko fanaberia ówczesnego Wielkiego Mistrza Jean’a Parisota de la Valette, ale wręcz konieczność. Projekt nowego miasta powierzono sprowadzenemu z Włoch Francesco Laparelliemu uczniowi samego Michała Anioła, który zdobył uznanie papieża między innymi przy budowie fortyfikacji Watykanu. To sam architekt potwierdził, że łatwiej będzie zbudować nową twierdzę niż odbudowywać zniszczone oblężeniem pozostałości starej stolicy. To on zaproponował również symetryczną siatkę ulic, tak aby morska bryza tworzyła naturalną wentylację (w listopadzie tworzy aż za bardzo 😜). Architekt zaplanował również gigantyczne fortyfikacje i suchą fosę od strony lądu. Miasto zostało wyposażone w system odwodnień, a w głębi skały na której stoi wykopano gigantyczne cysterny i magazyny na broń i żywność. Mimo tego jednak, że czasy były trudne, a Valletta budowana była w konkretnym celu, nie zapomniano o tym, że ma to być również symbol potęgi Zakonu Maltańskiego i całego chrześcijańskiego świata, który wspierał budowę. To dzięki temu stolica Malty jest dziś perełką architektury, którą naprawdę warto odwiedzić i poświęcić jej więcej niż tylko przelotne parę godzin.


Do miasta dostać się można na dwa sposoby. Promem lub stateczkiem od strony Sliemy i Birgu, albo drogą lądową od strony miasta Floriana. W tym drugim przypadku będzie to albo lokalny autobus albo samochód. Do samej Valletty jednak nie wjedziecie własnym autkiem, więc zostawcie go na jednym z parkingów. Polecam Wam Public Car Park, który jest najbliżej. Parkingi na Malcie są za darmo, ale to nie znaczy, że nikt nie poprosi Was o symboliczne “donation”. Na Sycylii bardzo mnie to wkurzało, a tutaj rozbawiło, bo panowie byli przy tym tak pomocni i uprzejmi, że z przyjemnością zostawialiśmy im to przysłowiowe euro lub dwa. Pilnujący wzbudzali zresztą takie zaufanie, że stali bywalcy zostawiali im nawet kluczyki od samochodów, żeby mogli je przestawiać, gdzie chcą w godzinach szczytu. Szok!


Przed wejściem do miasta wita Was okazała modernistyczna fontanna Trytona z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Olbrzymi plac, na którym się znajduje jest nie tylko punktem spotkań lokalsów i turystów, ale także miejscem wielu imprez. Wyobraźcie sobie, że na misie trzymanej przez trytonów organizowano kiedyś koncerty, a raz nawet próbowano na nią wjechać na motorze! Nie ma się co dziwić, że konstrukcja fontanny została mocno osłabiona i musiała przejść gruntowną renowację w latach 2011-2018. Kto zatem był na Malcie w tym czasie, fontanny nie widział. Z ciekawostek zdradzę Wam jeszcze, że pod fontanną znajduje się cały system podziemnych korytarzy służący do jej obsługi, a żeby spojrzeć w oczy wszystkim trzem trytonom jednocześnie, trzeba stanąć równiutko w osi City Gate.

Stojąc na moście prowadzącym do głównego wejścia, warto przyjrzeć potężnym fortyfikacjom, których majestat podkreśla dodatkowo głęboka sucha fosa. W tym miejscu mury mają wysokość około 50 metrów i robią naprawdę niesamowite wrażenie. Bardzo umiejętnie połączono tu również stare z nowym. Wiekowe mury łączą się idealnie z nową bramą i przestrzenią tuż za nią. Po prawej nowoczesny budynek Parlamentu, po lewej okazały Palazzo Ferreria, a na wprost ulica Republiki, kręgosłup miasta, która ciągnie się aż do Fortu St Elmo.


Palazzo Ferreria to ponoć pierwszy budynek na Malcie, w którym zastosowano słynne drewniane balkoniki. Gallarija to wynalazek arabski, który miał bardzo praktyczne zastosowanie. Otwierane boczne zasuwy stanowiły naturalną wentylację mieszkań. Poza tym był to idealny punkt obserwacyjny, a czasem jedyne okno na świat dla kobiet, które rzadko wychodziły z domu. Drewniane, bogato dekorowane balkony świadczyły jednak przede wszystkim o statusie ich właściciela. Na skalistej, bezdrzewnej wyspie ten budulec był na wagę złota i tylko najbogatsi mogli pozwolić sobie na taki luksus.


Żeby poczuć się jak Maltańczyk, warto zamieszkać w takim właśnie tradycyjnym mieszkanku z balkonikiem. My swój znaleźliśmy na znanym portalu na B i byliśmy bardzo zadowoleni. Nie dość, że mieliśmy własną gallariję, to jeszcze na dachu kamienicy był wspólny taras z przepięknym widokiem na miasto, a zza winkla wystawała kopuła kościoła bazyliki Matki Bożej z Góry Karmel. To właśnie ta kopuła tworzy najbardziej rozpoznawalny symbol panoramy Valletty.


Mieszkanko było skromne, ale jeśli ciekawi Was jak żyła albo raczej wciąż żyje maltańska arystokracja, wybierzcie się do Casa Rocca Piccola. Pałac z XVI wieku należał do jednego z kawalerów Maltańskich Pietro de la Rocca, a dziś jest w rękach równie nobliwej rodziny markiza de Piro. Przepiękne salony, prywatna kaplica, jadalnia jak z bajki. Do tego mnóstwo książek i zdjęć. Na jednym wypatrzyłam nawet polski akcent, tym bardziej rozczulający, że dzieci ubrane są w regionalne stroje z naszego Krakowa. W zwiedzaniu towarzyszy nam mocno “wygadana” papuga imieniem Kiku, która już w ogrodzie wita nas skrzekliwym “Hello”. Na koniec wycieczki z niewielkiego patio wchodzimy do podziemnego świata Valletty, ale o tym opowiem za chwilę.


Przemierzając korytarze Casa Piccola możemy natknąć się na jego domowników. Rodzina de Piro mieszka bowiem w pałacu na co dzień, zajmując ostatnie piętro kamienicy. IX z kolei markiz de Piro jest ponoć osobą bardzo towarzyską i chętnie zamienia słówko ze zwiedzającymi. Otwartość rodziny poszła jednak dalej i oprócz zwiedzania części domu przeznaczonej na muzeum, można w nim również zamieszkać. Dla gości przygotowano kilka stylowo urządzonych pokoi. Noc w apartamencie kosztuje około 1000 złotych, ale na pewno pozostanie w pamięci na długo. Jeśli śniadania podawane są w tej pięknej jadalni, to muszę się poważnie zastanowić, gdzie będę spać następnym razem 😜.

No właśnie a gdzie na śniadanie? Miałam w głowie chytry plan, że każdego dnia pójdziemy w inne miejsce, ale życie napisało swój scenariusz, bo kiedy trafiliśmy do znajdującej się tuż obok naszego lokum Cafe Jubilee, poczuliśmy się jak w domu i już nigdzie indziej nam się nie podobało. (Nawet w przepięknej i bardzo znanej Cafe Cordina). 


Cafe Jubilee to niewielkie bistro w paryskim stylu serwujące prostą kuchnię łączącą klasykę z lokalną kuchnią. W karcie English breakfast, szakszuka i tradycyjne pastizzi, ale także burger, makarony i potrawka z królika. Jedzenie nie jest wykwintne, ale uczciwe i cenowo na tyle zróżnicowane, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mnie dodatkowo urzekła niezwykla lampa na suficie. Czyżby jadała tu Alicja z krainy czarów?


O lokalnej kuchni piszę troszkę szerzej w osobnym poście o całej Malcie, który znajdziecie 🔍 tutaj. Powtórzę więc tylko, że mile mnie zaskoczyła zarówno różnorodnością jak i cenami. Uliczne jedzonko jak pastizzi z ricottą, qassatat ze szpinakiem czy ftira z tuńczykiem zaspokoją każdy głód i nie zrujnują portfela. Między 16.00 a 19.00 w co drugim barze traficie na happy hours, więc nawet drinki macie za pół ceny. Droższe będą ryby, owoce morza i oczywiście kultowy królik, za to jestem pewna, że oczarują Was jakością. Kilka naszych ulubionych kulinarnych miejscówek w Valletcie znajdziecie na końcu tego wpisu.


Najedzeni? Możemy zacząć zwiedzanie Valletty na poważnie. Zejdźmy więc do Fortu St Elmo. Tu czeka na Was kilka atrakcji. Filmowa prezentacja Malta Experience opowie Wam historię wyspy krótko i bez zanudzania szczegółami. Pokaz połączony jest ze zwiedzaniem najstarszego szpitala na wyspie i to jest dopiero niezwykłe doświadczenie. Sacra Infirmeria był w swoim czasie największym i najbardziej nowoczesnym, a prawdopodobnie również najbardziej luksusowym szpitalem na świecie. Główna sala mierzy 155 metrów długości, a każdy chory miał tu własną ubikację, wyposażoną w kanalizację z odpływem do morza. Do tego zastosowano tu niezwykły system wentylacji, który wraz ze świeżym powietrzem “rozpylał” w pomieszczeniu zapach mandarynek z ogrodu znajdującego się na wewnętrznym dziedzińcu. Co więcej szpital zapewniał chorym doskonale wyżywienie. Posiłki podawano dwa razy dziennie na srebrnej zastawie, a do kolacji serwowano nawet sycylijskie wino!


Sacra Infirmeria działała prężnie praktycznie do czasu istnienia zakonu na Malcie, czyli do czasu przejęcia wyspy przez Napoleona Bonaparte w 1789 roku. Medyczne tradycje odżyły na nowo w czasie I Wojny Światowej kiedy to na Malcie pod rządami Brytyjczyków, przebywało więcej chorych niż mieszkańców. To wtedy wyspę nazywano “pielęgniarką Europy”. Dziś olbrzymi pusty hol jest częścią Centrum Konferencyjnego, a po dawnych gospodarzach pozostały jedynie charakterystyczne ośmioramienne Maltańskie Krzyże, które są dziś godłem i dumą Malty.


Miłośników klimatów wojennych zainteresuje na pewno znajdujące się w Forcie St Elmo Narodowe Muzeum Wojny. Historia Malty jest pod tym względem naprawdę imponująca. Jako strategiczny punkt na wojennej mapie Europy wyspa była najbardziej bombardowanym miejscem na ziemi. W roku 1942 zanotowano tylko jeden dzień bez bombowych nalotów. Trzeba przyznać, że Brytyjczycy bronili Malty zaciekle, ale to jej mieszkańcy dali największy dowód męstwa i siły przetrwania. Za swe męstwo, jeszcze w czasie wojny, uhonorowani zostali Krzyżem Jerzego. To najwyższe cywilne odznaczenie w Zjednoczonym Królestwie nadawane jest za akty największego bohaterstwa lub najbardziej wyróżniającej się odwagi w warunkach skrajnego niebezpieczeństwa. Do dziś zbiorowo przyznano to wyróżnienie trzykrotnie. Ostatnio w 2021 roku otrzymała je brytyjska służba zdrowia za walkę z COVID-19. Oryginał znajdziecie w muzeum, a kopię w lewym górnym rogu maltańskiej flagi.


Okazuje się znakomita większość mieszkańców Valletty przeżyła bombardowania dzięki podziemnym tunelom wybudowanym jeszcze za czasów Zakonu Maltańskiego. Spacerując ulicami Valetty, nie mamy pojęcia, że pod naszymi stopami znajduje się alternatywna, podziemna rzeczywistość. Valletta Underground to kolejny obowiązkowy punkt programu w stolicy Malty. I choć na wyspie sporo jest podziemnych tuneli do zwiedzania, to jednak te zrobiły na nas największe wrażenie. Ponieważ ilość zwiedzających jest ograniczona, warto pomyśleć o rezerwacji biletów przed wyjazdem. Innym ciekawym miejscem dla wojennych pasjonatów będzie na pewno Lascaris War Rooms, czyli wykute w skale pomieszczenia i sieć tuneli, które służyły za pilnie skrywany przed Niemcami punkt dowodzenia w czasie II Wojny światowej. 

Wojenne opowieści kończymy salwą honorową podziwianą z tarasu widokowego Upper Barrakka Garden. Strzały armatnie słychać w całym mieście dwa razy dziennie o godzinie 12.00 I 16.00. Warto przyjść nieo wcześniej by mieć dobry widok. Można również podziwiać wystrzał z dołu. Wejście na teren Saluting Battery kosztuje około 3 euro, ale daje możliwość zobaczenia ceremonii z bliska. Przy wejściu do parku w budynku dawnej giełdy znajdziecie również niewielkie Muzeum broni.


Upper Barrakka Gardens to jeden z kilku ogrodów w stolicy. Nie są one może szczególnie imponujące, ale patrząc na skalisty charakter Malty, warto docenić te kilka skrawków zieleni. W letnie upały to na pewno przyjemne miejsce, choć pewnie pełne turystów. Na odpoczynek proponuję raczej znajdujące się po drugiej stronie głównej ulicy ogrody Hastings. Absolutnym “hidden jam” jest niewielki ogród na dachu odrestaurowanych budynków starej rzeźni. Valletta Design Cluster odkryłam dopiero pisząc tego posta, więc niestety nie mam żadnych zdjęć, ale tak to już jest z ukrytymi perełkami 😊.


Z Upper Barakka Garden za niewielką opłatą zjedziecie przeszkloną windą w dół, gdzie czekają na Was promy i łódki, którymi dopłynąć można do maltańskiego Trójmiasta. Zdecydowanie polecam Wam przeprawę tradycyjną łódką Dgħajsa. To świetna okazja, by posłuchać opowieści lokalnych przewoźników.


Bliżej Fortu St Elmo jeszcze jeden urokliwy skwer Lower Barakka Gardens i równie piękne widoki na okolicę. Sam park jest chyba nawet przyjemniejszy z orzeźwiającą fontanną i pomnikiem upamiętniającym ulubionego przez Maltańczyków sir Alexandra Balla, który wdrażał rządy Brytyjczyków na Malcie wypychając z niej wojska Napoleońskie.

Patrząc w kierunku morza podziwiać możemy charakterystyczny Siege Bell Memorial upamiętniający ofiary oblężenia Malty podczaś II Wojny światowej. To jeden z najmłodszych zabytków stolicy. Wybudowany w 1992 roku pomnik w kształcie neoklasycznej świątyni kryje w sobie olbrzymi 11 tonowy dzwon. Na myśl przychodzi mi od razu nasz krakowski Zygmunt. Nie bez powodu, po sprawdzeniu okazuje się, że dzwony mają identyczną wagę.


Zostawmy jednak linię brzegową i wejdźmy głębiej w miasto. Zauważycie na pewno od razu, że jest ono nierówne. Nie starczyło Joannitom pieniędzy na niwelację terenu, stąd momentami dosyć męczące podejścia i mnóstwo schodów. Jest to jednocześnie zmora i urok Valletty. Nie ma bowiem nic bardziej klimatycznego w stolicy Malty niż ta wznosząca się lub opadająca w błękit morza uliczna perspektywa. Mała zadyszka zaś to świetny pretekst, by przysiąść na chwilkę z kieliszkiem lokalnego wina i delektować się widokami.


Nie zasiedźcie się jednak zbyt długo, bo czeka na Was jeszcze mnóstwo atrakcji. Największa perełka Valletty to oczywiście Konkatedra św. Jana. Konkatedra, czyli katedra alternatywna dla tej właściwej znajdującej się w Mdinie, zaprojektowana została w XVI wieku dla potrzeb Zakonu Maltańskiego przez jednego z głównych, po Laparellim, budowniczych stolicy - Girolamo Cassaro. Miał to być skromny kościół, co dziś potwierdza już jedynie jego bryła oglądana z zewnątrz. Mniej więcej sto lat później gusta jednak się zmieniły i wnętrze świątyni postanowiono podrasować. Zadanie powierzono Matti Preti kultowemu już wtedy we Włoszech i na Malcie artyście barokowemu. To Preti wypełnił Konkatedrę złotem, marmurami i freskami własnej roboty, a osiemnasto częściowy żywot Jana Chrzciciela na suficie świątyni to dzieło jego życia.

Wszyscy chodzą tu faktycznie z zadartymi głowami, ale warto też czasem zerknąć pod nogi, bo okazuje się, że kolorowe mozaiki na podłodze to tak naprawdę płyty nagrobne kawalerów maltańskich. W bocznych kaplicach przegląd wszystkich języków, a dokładnie narodowości należących do Zakonu Maltańskiego I oczywiście popiersia najznamienitszych jego przedstawicieli.


Ale to nie wszystko, bo dopiero w oratorium znajdziecie perełki, dla których ludzie walą do Konkatedry drzwiami i oknami. To dwa obrazy Caravaggia, który na Malcie spędził jakieś dwa lata. W tym czasie zdążył namalować kilka obrazów w tym właśnie “Ścięcie św. Jana Chrzciciela” i “Św.  Hieronim piszący”, zostać kawalerem maltańskim i pobić się z jednym z nich, a nastepnie uciec z wyspy, forsujac kraty fortu St Angelo w Birgu. O burzliwych losach Caravaggia na Malcie piszę bardziej szczegółowo 🔍 tutaj.


O miano najcenniejszego zabytku stolicy Malty walczy z Konkatedrą Pałac Wielkiego Mistrza, zaprojektowany już na początku powstania miasta przez tego samego architekta Girolamo Cassara. Tak się jednak niefortunnie składa, że od kilku lat jest w remoncie i nie można go zwiedzać. Nie mieliśmy więc okazji podziwiać słynnej Sali Tronowej i pozostałych komnat. Nie spotkaliśmy również prezydenta Malty, który urzęduje w wydzielonej części pałacu. Na pocieszenie zostaje nam zbrojownia z pokaźną kolekcją broni. Na mnie jednak największe wrażenie robią pałacowe gallariji, które bez problemu podziwiać można z zewnątrz, a zaułek łączący pałac z budynkiem Biblioteki Narodowej jest jednym z moich ulubionych w całym mieście.


Oprócz Pałacu Wielkiego Mistrza, każdy z ośmiu języków, czyli ówczesnych narodowości (z krajów takich jak: Prowansja, Owernia, Francja, Anglia, Włochy, Niemcy, Aragonia, Kastylia) miał w Valletcie swoją siedzibę zwaną “auberge”. Zakonnicy przebywali w nich podczas swojej służby w szpitalu Sacra Infirmeria. Nie były to jednak żadne siermiężne zajazdy jak tłumaczy się to francuskie słowo, a równie wystawne pałace. Z ośmiu zajazdów do dnia dzisiejszego ostało się ich pięć. Najbardziej okazały jest Zajazd Kastylijski. Nie muszę chyba pisać, kto go zaprojektował. Budynek znajduje się w eksponowanym miejscu przy ogrodach Upper Barakka Gardens I jest obecnie siedzibą premiera Malty..


Po sąsiedzku, w Zajeździe Włoskim zlokalizowane jest ciekawe Muzeum sztuki MUŻA, w którym zobaczyć można sporą kolekcję obrazów Matti Preti i innych caravaggionistów, stare mapy i obrazy przedstawiające panoramę Valletty, w tym obraz słynnego Williama Turnera “View at the Grand Harbour”. Jeśli jednak nie przepadacie za galeriami sztuki lub szkoda Wam słońca, obiecajcie, że zajrzyjcie w Valletcie do jednego muzeum. Mam na myśli Muzeum Archeologiczne. Muzeum rozmieszczone jest na trzech poziomach, ale najciekawsze rzeczy znajdują się na parterze. To świetny wstęp lub finisz dla eksploracji megalitycznej historii wyspy. A jest tu co zobaczyć: od Hypogeum Hal Saflieni w miejscowości Paola, przez świątynie Hagar Qim po Ggantija Temples na Gozo. Trudno uwierzyć, ale większość tych zabytków jest starsza od egipskich piramid i brytyjskiego Stonehenge!

Perełką znalezioną w czeluściach Hypogeum jest figurka Śpiącej Wenus. Rzeźba ma nieco ponad 12 cm długości i przedstawia leżącą na boku kobietę. Jej pełne kształty wskazują na to, że może ona symbolizować boginię płodności. Jednak najbardziej zadziwiająca jest dla mnie ozdobna szata śpiącej damy. Czy to oznacza, że już 5000 tysięcy lat temu modne były plisowane spódnice? Nie mogę się na to napatrzeć. Muszę przyznać, że ta niewielka figurka sprzed tysięcy lat, pogrążona w błogim śnie, zrobiła na mnie większe wrażenie niż uśmiech Giocondy w paryskim Luwrze, a spokój jaki od niej bije, jest po prostu hipnotyczny. jestem Pewna, że też Was zachwyci.


Zwiedzanie Valletty kończymy spektaklem w Teatrze Manoel. Maltańska teatro-opera jest niepozornie schowana w bocznej uliczce, ale niech Was to nie zmyli, bo jest to jeden z najstarszych teatrów operowych na świecie! Przyjmuje się, że to teatr San Carlo w Neapolu jest najstarszy, ale daty mówią co innego. Wybudowany w 1731 roku Teatr Manoel jest aż sześć lat starszy od swojego neapolitańskiego kuzyna. Opera w Neapolu ma jednak te przewagę, że działa nieprzerwanie do dziś, a Malta, jak wiemy, miała kilka momentów w swojej historii, kiedy to sztuka wysoka musiała zejść na dalszy plan.

Te czasy na szczęście minęły, a opera ma się na Malcie i Gozo całkiem nieźle. Niewielka przestrzeń ewidentnie skraca dystans. Czujemy się jak w domu, artyści że sceny machają stałym bywalcom, a w przerwie wszyscy wychodzą na drinka do baru naprzeciwko. Koniec przerwy ogłasza się tu, dzwoniąc ręcznymi dzwonkiem. Nie ma spiny i niepotrzebnego blichtru. Jest raczej jak u ulubionej cioci na imieninach, niż w najstarszej operze świata. Niezwykłe doświadczenie.


Teatro Manoel to nie jedyna opera w Valletcie. Wchodząc do miasta w oczy od razu rzucą Wam się pozostałości Teatru Rijal, który był w XIX wieku najbardziej okazałym budynkiem stolicy. Wzorowana na londyńskim Covent Garden, o którym poczytać możecie 🔍 tutaj, Opera Królewska nie miała jednak tyle szczęścia, co jej londyńska starsza siostra. Najpierw pożary, a potem bombardowania sprawiły, że jej odbudowa okazała się zadaniem karkołomnym. Postanowiono więc stworzyć w nim scenę na świeżym powietrzu, gdzie latem odbywają się różne koncerty i spektakle. Oper, ze względu na słabą akustykę, już się tu raczej nie wystawia. Ruiny pozostają jednak świadectwem minionej świetności i dają do myślenia. Jak piękna musiała być Valletta przed wojną? Jakie jeszcze cuda zniknęły z tego skrawka ziemi? Jakie tajemnice kryje jeszcze w sobie ta mikroskopijna europejska perełka...

Valletta z innej perspektywy

Można by poczuć się w Valletcie klaustrofobicznie, gdyby nie fakt, że zawsze można wsiąść na prom czy łódkę i spojrzeć na nią z innej perspektywy. Z prawej strony półwyspu Sciberras macie maltańskie Trójmiasto, które tworzą trzy miasta: Birgu, Senglea i Cospicua. Birgu, jako dawna stolica Malty, wydaje się najciekawsza, a przynajmniej najbardziej zadbana, ale to nie znaczy, że pozostałe miasteczka nie mają uroku. Warto poszwendać się starymi uliczkami pogapić na łódki w porcie i przede wszystkim wdrapać na potężną twierdzę St Angelo, skąd rozpościerają się cudne widoki na całą zatokę.


Sliema znajdujaca się po drugiej stronie półwyspu mnie osobiście nie urzekła. Warto jednak się tu wybrać, bo to stąd macie najpiękniejszy widok na Vallettę. Ponoć kultowe fotki zrobicie z Fort Manoel. Muszę się Wam przyznać, że tam nie dotarliśmy, bo skusiły na zupełnie inne atrakcje i wylądowaliśmy w Manta Lido w basenie z aperolem w ręku. Widoki na szczęście też były piękne 😜.


Garść informacji praktycznych

Gdzie spać?

53 Mint Suites - to nasz nocleg, z którego byliśmy bardzo zadowoleni. Mieliśmy apartament nr 3. Rezerwacja przez znany portal na B, ale pewnie można reż bezpośrednio.

Gdzie zjeść ?

Cafe Jubilee - to nasz number one o każdej porze dnia, którego już bardziej zareklamować się nie da. Drugi lokal znajdziecie w Victorii na Gozo. Na zdjęciach jeszcze ładniejszy.

Cafe Cordina - najstarszą i według powszechnej opinii najpiękniejsza kawiarnia w mieście. Dla mnie ładnie, ale drogo I mega turystycznie. Raz wystarczy.

Cafe Society - tym razem propozycja na drinka i koncert w ciepły wieczór. Najlepiej usadowić się na zewnątrz na poduchach z cudnym widokiem na całą uliczkę i port w dali.

The Pub - lokal zyskał sławę po śmierci jednego z aktorów kręconego na Malcie Gladiatora. Olivier Reed zmarł nagle przy stoliku na atak serca. Nie wiem czy to dobra zachęta, by tam zajrzeć, ale jeśli lubicie angielskie, trochę obskurne bary z klimatem, to musicie tam wpaść na piwko.

Trabuxu wine bar - restauracja I wine bar tuż obok siebie. My wybraliśmy to drugie i dostaliśmy świetną maltańską deskę różności i wyborne wino.

Beati Paoli - najlepsza restauracja w jakiej jedliśmy. Idealne miejsce, by spróbować doskonale przyrządzonego królika, choć szefowie kuchni gotują raczej po Sycylijsku. Lokal jest maleńki, więc konieczna jest rezerwacja.

Więcej o Malcie znajdziesz w poście:
a o wspomnianym Palermo:
PALERMO - Sto kroków do radości

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!