MIRÓW, BOBOLICE - Opowieść o dwóch braciach


Dawno, dawno temu na jurajskiej ziemi żyło dwóch braci, którzy tak bardzo się kochali, że postanowili wybudować swoje zamki na wspólnej miedzi, a na dowód swego przywiązania obie warownie połączyli podziemnym tunelem biegnącym wewnątrz piaskowych skał. Bajka ta skończyła by się dobrze dla rodzeństwa, gdyby nie kobita i Szwedzi.

Zacznijmy od białogłowy, którą jeden z braci, Bobol, przywiózł z jednej ze swych wojennych wypraw. Zwykle jeździli na takie eskapady razem, a przywiezionym łupem dzielili się po równo. Tą "zdobyczą " jednak, zaślepiony miłością Bobol, nie zamierzała się z nikim dzielić. Los jednak postanowił inaczej. Mir bowiem również zakochał się w kobiecie i to z wzajemnością. Kochankowie potajemnie spotykał się w czeluściach tunelu łączącego zamki. Gdy Bobol odkrył prawdę, zamordował brata, a ukochaną zamurował żywcem w lochu. Ponoć do dziś jej duch straszy na zamku w Bobolicach, o czym lojalnie informuje postawiony tam znak.


To jedna z legend związanych ze średniowiecznymi zamkami Mirów i Bobolice. Bliźniacze warownie pochodzą z XIV wieku. Zamek Bobolice jest starszy, a uznani kronikarze Jan Długosz i Janko z Czarnkowa xgodnie podają, że wybudowano go z polecenia samego króla Kazimierza Wielkiego. Zamek stanowił część fortyfikacji znanych do dziś pod nazwą Orle Gniazda ze względu na swoje położenie na szczytach skał. Trudne do zdobycia warownie miały chronić południową część Polski przed zagrożeniem ze strony Czech.



Warownia w Mirowie jest nieco młodsza i początkowo stanowiła najprawdopodobniej część systemu obronnego Bobolic. Rozbudowana przez kolejnych właścicieli stała się w XV wieku budowlą równie okazałą co zamek w Bobolicach.



Czasy świetności obu zamków nie trwały zbyt długo. Pierwszych zniszczeń dokonał najazd arcyksięcia Maksymiliana Habsburga w XVI wieku. Kilkadziesiąt lat później Szwedzi (tfu) doprowadzają do ruiny oba zamki. Kolejny już raz kiedy myślę o potopie szwedzkim, to się zastanawiam, jak to możliwe, że jeszcze nie podpaliliśmy IKEI. Pewnie dlatego, że jesteśmy, bądź co bądź, narodem cywilizowanym.



Jednakże współczesnym Szwedom chyba też kultury odmówić nie można. Dlaczego zatem nie jesteśmy w stanie dogadać się przynajmniej w kwestii zwrotu państwowych archiwów czy prywatnych dokumentów. O ile repaqracje czy zwrot dóbr kultury nie jest realny w świetle obowiązujących przepisów prawa międzynarodowego, o tyle zwrot państwowych archiwów i prywatnych dokumentów gwarantował nam traktat podpisany w Oliwie w 1660 roku.



Do dziś jednak Szwecja nie wywiązała się z zapisanych w nim zobowiązań, a nasza dyplomacja, ani wtedy, ani dziś nie jest w tym temacie skuteczna. To między innymi z powodu braku dokumentów, rycin czy szkiców błądzimy po omacku przy rekonstrukcjach polskich zamków, albo w ogóle nie podejmujemy się tego typu wyzwań, zabezpieczając jedynie trwałe ruiny.



W ruinie były również jeszcze do niedawna zamki w Mirowie i Bobolicach, dopóki na ratunek nie przybyli kolejni dwaj bracia, tym razem nie legendarni a z krwi i kości. Oprócz tego, że realni bracia Jarosław i Dariusz Laseccy mieli dwa atuty: portfel pełen pieniędzy i sentyment do opuszczonych zabytków, to jeszcze kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności sprawiło, że w 1999 roku odkupili od ówczesnego właściciela pozostałości zamku w Bobolicach, a w 2006 roku od wspólnoty gruntowej ruiny Mirowa.



Po wielu latach prac i konsultacji ze znawcami tematu Bobolice są dziś pięknie zrekonstruowane i udostępnione do zwiedzania. Nie wchodzę w detale, bo się na tym nie znam. Możliwe, że nie wszystko jest takie jak w średniowieczu, ale przecież już ustaliliśmy, że nikt do końca nie wie, jak było naprawdę. Ja szanuję wysiłek właścicieli włożony w odbudowę zamku i podoba mi się efekt końcowy. W układy i politykę, ani tę małą, ani tę dużą nie wnikam, choć pan Jarosław senatorem nawet w przeszłości był. Fiu, fiu...



Na kilku piętrach możemy podziwiać 17 pomieszczeń, a w tym salę jadalną, kilka komnat, kaplicę, a nawet wychodek. Największe wrażenie zrobiła na mnie sala ze zbrojami rycerskich i stół, na którym leży rekonstrukcja średniowiecznego pasa cnoty, którego skobel znaleziono wśród ruin Bobolic.



Fajnie, że zamek nie został zamieniony na hotel, co nie znaczy, że w pobliżu brakuje zaplecza turystycznego. Tuż obok znajdziecie restaurację serwującą regionalną kuchnię i pensjonat z noclegami. Kuchnia nie jest może najwyższych lotów, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie: od pierogów po kaczkę boboliczkę. Na deser koniecznie biała dama, próbowałam, smakiem nie straszy.



Teren pomiędzy zamkami to idealne miejsce do spalenia setek wciągniętych kalorii i jedno z najbardziej malowniczych miejsc na Jurze Krakowsko- Częstochowskiej. Spacer nie jest wymagający, bo to zaledwie 2 km odcinek, za to pełen różnorodnych formacji skalnych, ostańców i ciekawej roślinności. Nie ma większego znaczenia, czy auto zostawicie w Mirowie czy w Bobolicach. W obu miejscowościach macie duże darmowe parkingi.



Cała pętelka nie zajmie Wam więcej niż godzinkę, ale polecam, żeby w każdą stronę wybrać inną ścieżkę. Ja zwykle zaczynam w Mirowie. Idąc górą Grzędy Mirowskiej, przez większość trasy macie otwartą niezalesioną przestrzeń z widokiem na otaczające wzgórza i lasy.



Dopiero pod koniec wchodzimy w niewielki, przyjemnie chłodny lasek. Ostatni odcinek to przepiękne zejście z panoramą zamku Bobola. Tu znajdziecie kilka ławeczek, by usiąść na chwilę i nacieszyć oczy cudnym widokiem.



Z powrotem, po wizycie w karczmie w Bobolicach ruszamy tą samą drogą, ale za lasem odbijamy w lewo i do Mirowa idziemy dołem. Po naszej lewej stronie mijamy imponujące formacje skalne. Sporo osób przyjeżdża tu specjalnie, żeby się powspinać, bo jest tu około stu tras wspinaczkowych.



Najciekawsza wydaje się 24 metrowa Turnia Kukuczki, na której szlaki przecierał sam król polskiego alpinizmu. Inne charakterystyczne formacje o ciekawych nazwach to Trzy Siostry, Skrzypce, Szafa czy Klawiatura. Całe pasmo najlepiej widać dopiero z pewnej odległości. Możecie podjechać na przykład do pobliskiego Lutowca.


W skałach natura (a może jednak legendarni bracia 😜) wyrzeźbiła również kilka jaskiń. Największą z nich jest jaskinia Sucha o długości 75 metrów, ale to jaskinia Stajnia rozsławiła Grzędę Mirowską na cały, przynajmniej ten naukowy, świat. W 2008 roku polscy archeolodzy z Uniwersytetu Szczecińskiego znaleźli tu pierwsze w Polsce szczątki neandertalczyków. Pierwsze zidentyfikowane znalezisko to całkiem zdrowy ząb trzonowy należący ponoć do osobnika płci męskiej w wieku około 20 lat, który żył na Jurze jakieś 40 parę tysięcy lat temu! Pieszczotliwie nazwano go Jurajskim Bobolusem. Wykopaliska mają być kontynuowane, więc może znajdzie się też pani Bobolusowa 😜.



A jak nie znajdzie się żadna neandertalczykówna, to może przynajmniej legendarny tunel łączący oba zamki, a w nim jakiś cenny skarb. Nie jest to takie nieprawdopodobne. Wieść gminna niesie, że w XIX wieku faktycznie odnaleziono tu tajemniczą skrzynię z kosztownościami. Może to pozostałości wielkiego skarbca legendarnych braci: Mira i Bobola? Kto wie. Jak widać ten niewielki teren pełen jest tajemnic. Dla mnie jednak już sam w sobie jest niezwykłym skarbem do odkrycia. Jeśli zatem jeszcze tu nie dotarliście, gorąco Was do tego namawiam.



Jedyny minus i spore zaskoczenie dla tych, którzy byli tu parę lat wcześniej to fakt, że teren został szczelnie ogrodzony, a z obu stron postawiono kasy biletowe. Nawet wstęp na tzw. Błonia Mirowskie jest płatny i to niemało, bo aż 20 zł, a za możliwość zobaczenia obu zamków trzeba zapłacić drugie tyle (dane z kwietnia 2024). Sporo, biorąc pod uwagę, że podstawowy bilet na Wawel kosztuje 35 zł, a po wzgórzu zamkowym można spacerować za darmo. Nie należę do osób, które żałują na kulturę i jestem jak najbardziej za płatnym wstępem. Zdaję sobie sprawę, że utrzymanie tego typu atrakcji wymaga sporych nakładów finansowych, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku i jako takiego umiaru, którego tu chyba zabrakło.



Zamknięcie terenu i ograniczenia czasowe sprawiają, że nici z podziwiania zachodu słońca na Grzędzie Mirowskiej. To se ne wrati. No ale z drugiej strony ukrócono w ten sposób wspinanie się po ruinach zamku, jeżdżenie kładem po Błoniach Mirowskich, zaśmiecanie terenu. Może faktycznie nie umiemy uszanować rzeczy, które dostajemy za darmo. Sama jestem ciekawa, jak taka polityka właścicieli, wpłynie na turystykę w tym miejscu. Wy też musicie sami zdecydować: jechać czy nie jechać. Ja jednak radzę Wam z całego serca - jechać 😊.

Jeśli chciałbyś poznać więcej wspaniałych miejsc na trasach Jury Krakowsko - Częstochowskiej, zapraszamy do przeczytania postów:

Ogrodzieniec - Szparka sekretarka 

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. 40 lat temu bywałam tam. Kilka razy nocowałam ,gdy mieliśmy rajdy harcerskie. Chyba się wybiorę w tym roku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobnie z zamkiem w Korzkwi - stare dobre harcerskie czasy. Tyle, że wracam często w te miejsca i mio, że bardzo się zmieniły, mam ogromny sentyment 😊

      Usuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!