EL PIMPI MALAGA - Wino u Banderasa


EL Pimpi to jedno z tych magicznych miejsc, gdzie przy jednym barze siedzą kufel w kufel turyści i lokalsi i wszyscy wyglądają na zadowolonych. Miejsce z klimatem i ciekawą historią. To w Maladze knajpa instytucja, której ambicje wychodzą daleko poza zwykłe serwowanie jedzenia. Nie dziwi zatem, że miejsce to pokochał i wspiera od lat najbardziej znany na świecie majagijczyk Antonio Banderas. Sprawdzimy, czy dobrze nas ugości.


Hiszpański aktor faktycznie jest współwłaścicielem El Pimpi, ale to nie on stworzył to miejsce. Był pewnie na to trochę za młody, bo kiedy w 1971 roku, winiarnia otwierała swoje drzwi dla pierwszych klientów, Banderas miał zaledwie 11 lat. Pomysł na to miejsce zrodził się w głowach dwóch szalonych mieszkańców Kordoby. Pepe Cobos i Paco Campos postanowili otworzyć w Maladze bodegę serwującą lokalne wino i klasyczne hiszpańskie tapas.

Nazwa miejsca nie jest przypadkowa. Mianem Pimpi określano kiedyś młodych mężczyzn, którzy pomagali w porcie przy rozładunku statków, a po skończonej robocie, pokazywali przybyszom uroki miasta. Mówi się, że Pimpi byli pierwszymi przewodnikami po mieście. Świetnie zorientowani wiedzieli również, gdzie dobrze zjeść, zabawić się, a także spędzić noc, niekoniecznie w samotności 😜.


Początkowo biznes nie kręcił się najlepiej. Można śmiało powiedzieć, że lokal przed bankructwem uratowała poetka, Gloria Fuertes, która dokładnie w tym samym roku latem pierwszy raz odwiedza nowo otwarty uniwersytet w Maladze, gdzie prowadziła letnie kursy literatury. Nie była jeszcze wtedy znaną w całej Hiszpanii autorką książek dla dzieci, ale jej osobowość przyciągnęła ludzi chcących posłuchać wierszy poetki ze stolicy czytanych w każdy piątek na dziedzińcu El Pimpi. “Piątki chwały” (od imienia Gloria) przyciągnęły sporą grupę stałych bywalców z artystycznego światka, a potem już zaczęło kręcić się samo.


Oprócz wieczorów literackich, odbywały się tu uniwersyteckie zajęcia z flamencologi, grano koncerty, kręcono filmy a wszystko to skrapiano najlepszym malagijskim winem. Kto tu nie bywał: członkowie rodziny Picasso, znana w Maladze kolekcjonerka sztuki baronowa Carmen Thyssen, księżniczki, politycy, tancerze, matadorzy. Każdy z nich zostawił tu po sobie jakiś ślad, a to podpis na beczce, a to pamiątkowe zdjęcie. Nazwiskami najznamienitszych gości nazwano poszczególne pomieszczenia w lokalu.


A jest ich niemało. Winiarnia zajmuje całą XVIII wieczną kamienicę w samym sercu miasta. Wejścia są jednak dwa. Pierwsze od Calle Granada 62 i drugie od strony Teatro Romano, gdzie macie również ogródek z pięknym widokiem na ruiny rzymskiego amfiteatru i zamek Alcazaba. Od tej drugiej strony przy odrobinie szczęścia w drzwiach powita Was kelner lub kelnerka w tradycyjnym stroju, serwując szklaneczkę cydru w charakterystyczny sposób. W celu napowietrzenia trunku nalewa się go z dużej wysokości, trzymając butelkę nad głową, a szklankę w okolicy bioder. Trzeba mieć wprawę, żeby sobie trafić i niczego nie rozlać. Metoda nalewania cydru w ten sposób nazywana “encanciar” to prawdziwa sztuka, w której najlepsi są Baskowie, ale spotkać się z nią można w barach całej Hiszpanii. Jeśli sami chcecie poćwiczyć, to krótki poradnik znajdziecie 🔍 tutaj.


Odwiedzając Malagę w lutym nie mieliśmy absolutnie żadnego problemu, że dostać się do El Pimpi. Mało tego, mogliśmy wybierać, czy chcemy usiąść przy klimatycznej beczce, długim drewnianym barze czy kulturalnie przy klasycznym stoliku na piętrze. Każda przestrzeń jest inna. Znajdzie się miejsce dla zakochanych, rodzin z dziećmi i grupy przyjaciół. Można również zarezerwować całą salę tylko dla siebie. Z moich obserwacji wynika, że jeśli zarezerwujecie stolik, to traficie do spokojniejszej części restauracji. To ma oczywiście swoje plusy, ale nie poczujecie wtedy prawdziwej atmosfery tego miejsca. Moim zdaniem w ciągu dnia najciekawsze jest niewielkie, ale bardzo klimatyczne Patio de la Repompa upamiętniające słynną malagijską pieśniarkę flamenco, która zmarła w wieku 21 lat, a na wieczór polecam bar tapas w sali Carmen Thyssen fundatorki jednego z najciekawszych muzeów sztuki w Maladze.


Bez względu na to, gdzie usiądziecie, wybierzcie się na małe zwiedzanie pozostałych sal. Wejdźcie na piętro, żeby z góry popatrzeć na ukwiecony dziedziniec. Miejsce jest po prostu zjawiskowe. Mimo że samo w sobie nie ma długiej tradycji, zachowało klimat poprzednich epok.


Widać, że był to kiedyś klasztor. Gdzieniegdzie znajdziecie ukryte kapliczki, fontanny, secesyjne zdobienia, które idealnie komponują się ze starymi drewnianymi beczkami, stylowymi plakatami torreadorów sprzed lat i charakterystyczną zastawą w czerwone kropki.


Może jedynie głowa byka wystająca ze ściany trochę mnie razi, ale to w Andaluzji trudny temat, bo wciąż żywa jest tu tradycja corridy. To zresztą problem całej Hiszpanii, zarówno społeczny jak i polityczny, bo ustanowione prawa lokalne, obala Trybunał Konstytucyjny. Realia są takie, że nigdzie, nawet w Katalonii nie ma na dzień dzisiejszy oficjalnego zakazu organizowania walk byków, a podstawą jest uznanie corridy w 2012 roku za hiszpańskie dobro narodowe. Zdarzają się od tej reguły nieliczne wyjątki, którym udało się na drodze prawnej obronić stanowcze NIE dla okrutnego rytuału mordowania byków. To na przykład wyspy Kanaryjskie, Baleary czy gmina Tordesillas w Kastylii i Leon, gdzie podczas corocznego festynu byka zabijano nie na zamkniętej arenie, a w miejscu publicznym, na oczach tysięcy widzów.


Ciężko w Hiszpanii o rewolucje w tym temacie. Osobiście liczę raczej na zmiany pokoleniowe i kulturowe. Już dziś pod hasłem “La tortura no es arte ni cultura” (Torturowanie nie jest sztuką, ani kulturą) podpisuje się co najmniej połowa Hiszpanów. Oby tak dalej, a jeśli ktoś nie wie na czym polega corrida, polecam zajrzeć chociażby 🔍 tutaj i wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.


Stolik wybrany, zobaczmy co w menu. Mamy nowoczesność w domu i zagrodzie, bo karta dań jest w wersji elektronicznej. Nie każdy to lubi. Młodzi pewnie nie mają z tym problemu, ale starsi mogą czuć się zagubieni. Również z powodu ilości rzeczy, które można tu zamówić. Sama zastanawiam się, gdzie oni to wszystko gotują. W menu w porze lunchu było prawie sto propozycji! Te zresztą pokrywały się z menu dostępnym na stronie internetowej. Do tego przy barach obowiązywało menu rozpisane na czarnej tablicy podzielone jak to zwykle bywa cenowo i wielkościowo na tapas, medium, a czasem całe danie. Dla nas idealny wybór to cztery, pięć tapas na dwie osoby i do tego winko albo jak kto woli piwko, które jest również bardzo popularne w Hiszpanii i w ciągu dnia zdecydowanie chętniej wybierane.


Czy jedzenie w takim turystycznym kombinacie może być dobre? Nie zawiodłam się, bo od razu założyłam, że kulinarnie to nie może się udać. Turyści przychodzą tu dla klimatu, miejscowi z sentymentu. Byle tylko wina nie brakło. Recenzje też takie sobie…

A jednak muszę powiedzieć, że moje obawy nie znalazły pokrycia w rzeczywistości. Wbrew obiegowym opiniom uważam, że El Pimpi serwuje bardzo przyzwoitą kuchnię. Trzeba tylko wiedzieć, co zamówić. Po pierwsze polecam zapoznać się z menu przed przyjściem do restauracji, bo nawet angielskie tłumaczenie nie zawsze jest czytelne dla kogoś, kto nie ma pojęcia o hiszpańskiej kuchni.


Proszę z założenia nie liczyć na kelnerów. Pomijając hiszpański temperament, w miejscu, gdzie tabaka trwa non stop naprawdę trudno o indywidualne podejście. Ci ludzie to jakieś robokopy i podejrzewam, że normalni nie wytrzymują takiego tempa pracy dłużej niż pół roku. Czynnik ludzki to zawsze najsłabsze ogniwo, dlatego włączmy czasem guzik z empatią i zrozumieniem, że nie wszystko musi kręcić się wokół nas. Od razu zrobi się milej 😊.


A teraz kilka podpowiedzi, jak odnaleźć się w El Pimpi i czerpać radość z tego, co na talerzu. Zaskoczę Was, ale restauracja posiada w regionie własny ogród, gdzie hoduje kozy i uprawia oliwki, pomidory i specjalną odmianę bakłażanów, długich, cienkich pozwijanych na kształt rogu gazeli. Cuerno de Gacelas tak zresztą nazywa się ta ceniona odmiana. Na pewno więc warto wybierać dania zawierające te lokalne produkty.

Produkty kozie, to kolejny mocny punkt w El Pimpi. Począwszy od serów, na doskonałym gulaszu z koziny kończąc, które w formie tapas kosztowało jakieś 5 euro. Smak mięsa, bezcenny. Tak samo jak i doskonałego, cieniutko krojonego chorizo, które zamówiliśmy dodatkowo..


Pobyt w El Pimpi to również dobry pretekst do spróbowania regionalnych andaluzyjskich potraw. W menu znajdziecie tego sporo: od uwielbianej przeze mnie sałatki malagijskiej z ziemniakami, dorszem i gorzkimi pomarańczami, po zupę migdałową ajo blanco i grilowane sardynki (najlepsze ponoć na plaży, ale tu też można spróbować). Na deser polecam torrijas. Smażona pszenna bułka maczana w mleku i miodzie to typowy hiszpański deser. Teoretycznie Wielkanocny, ale zdążyłam zauważyć, że jada się go chętnie przez cały rok.  


Dużym zaskoczeniem w menu jest sushi. Ryb w regionie wprawdzie nie brakuje, ale japońskie klimaty jakoś nie bardzo mi pasują do śródziemnomorskiej tradycji El Pimpi. Wyczytałam jednak, że to może być związane z gustami kulinarnymi Antonia Banderasa, który we wszystkich swoich restauracjach w Maladze serwuje właśnie sushi. Niektóre propozycje są naprawdę ciekawe, szczególnie te, gdzie doskonałą rybę łączy się ze słodkim winem z Malagi. Próbujcie.


Podsumowując, muszę zgodzić się ze stwierdzeniem, że kto nie był w El Pimpi, ten nie poznał Malagi. Warto zajrzeć tam chociaż raz dla klimatu i pięknych wnętrz, a także z szacunku dla instytucji, która jest chlubą miasta. Być może uda Wam się spotkać przy winie samego Antonia Banderasa, który aktywnie włącza się w rozwój marki El Pimpi. Z jego inicjatywy powstaje właśnie filia restauracji w pobliskiej Marbelli. Czy to dobry pomysł, czas pokaże. Na pewno drugiego tak wyjątkowego El Pimpi jak w Maladze, nie uda się stworzyć nigdzie. Koniecznie zatem wpiszcie sobie to miejsce na Waszą "must see" listę i zajrzyjcie tu podczas pobytu w stolicy Costa del Sol.

Więcej o Półwyspie Iberyjskim znajdziecie w postach:

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!