LOS ANGELES - Siedem marzeń

Nocny widok na park rozrywki w pobliżu słynnego molo w Santa Monica

Jadąc do Los Angeles, miałam początkowo tylko dwa marzenia: wsadzić stopę do Pacyfiku i zobaczyć kultowy napis Hollywood. Ponieważ jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia, z dwóch marzeń zrobiło się siedem. Ale opowiem wszystko po kolei.

Marzenie pierwsze - wykąpać się w Pacyfiku

Pacyfik zaliczony i to nie tylko stopa, ale cała ja. Wrażenia? Woda zimna jak w Bałtyku i na mój widok wszyscy surferzy uciekli. Serio, nie wiem, o co chodzi z tą Kalifornią: czerwiec, 10.00, a plaża puściutka! Nic to, i tak cieszę się chwilą 😍.


Marzenie drugie - zobaczyć z bliska napis Hollywood 

Z napisem Hollywood sprawa jest dużo trudniejsza, bo pod sam znak dojazdu nie ma. Wokół same prywatne drogi z zakazem wjazdu, którego raczej radzę przestrzegać. Uwierzcie, mieszkańcy potrafią być bardziej skuteczni w egzekwowaniu prawa niż Policja. Zachęcam więc do podziwiania napisu z legalnych punktów widokowych tj. Lake Hollywood Park lub spacer pieszo. Zarezerwujcie sobie na to pół dnia, bo dotarcie na szczyt może zabrać nawet dwie godziny.


Kiedy już jesteśmy przy znaku, warto podjechać wyżej do Griffith observatory...


Z tej perspektywy Lalaland wygląda bajecznie. Wszyscy są zgodni, że najlepiej przyjechać tu nocą. Nam, niestety, zabrakło czasu.


Marzenie trzecie - znaleźć się na planie filmowym 

Drugiego dnia w LA spełniło się moje trzecie marzenie: zobaczyć Fabrykę Snów.


Universal Studios to potężny kompleks, częściowo udostępniony do zwiedzania. Właściwie to taki park rozrywki o tematyce filmowej i do tego, mimo gigantycznych tłumów, doskonale zorganizowany, więc naprawdę polecam, szczególnie rodzinom z dziećmi. (całodzienny bilet wstępu: w tygodniu 109 USD dorośli, 103 USD dzieci 3-9 lat, w weekendy i święta każdy bilet o 10 USD drożej).


Punktem obowiązkowym jest przejażdżka specjalną kolejką po wybranych planach filmowych. Przez chwilę poczujecie się jak bohaterowie słynnych, amerykańskich superprodukcji tj. Jurassic Park czy Szybcy i wściekli. Do tego efekty specjalne: pożary, powodzie i trzęsienie ziemi. Naprawdę świetna przygoda!


Marzenie czwarte - spacerować wśród gwiazd

Z uporem godnym gwiazdy filmowej, zapragnęłam natychmiast spełnić swój czwarty kaprys i znaleźć się jak najszybciej na słynnej Alei Gwiazd. I tu miłe zaskoczenie: spodziewałam się jakiegoś turystycznego koszmaru, a tu całkiem przyjemnie. Oczywiście ludzie są, ale nie ma problemu, żeby zagrać w ulubioną grę: "znajdź gwiazdy dziesięciu ulubionych idoli". Wyczyn nie lada, bo gwiazd jest już ponad 2600 i liczba ta ciągle rośnie. Okazuje się jednak, że nie wszystkie gwiazdy chcą tu "leżeć ". Do osobistości bojkotujących Aleję Gwiazd zalicza się, między innymi, Julia Roberts.


Koniecznie przystańcie na chwilę przy Chinese Theatre. To jeden z najbardziej charakterystycznych budynków na całym bulwarze. Budynek jest tak imponujący, że wielu myśli, że to tu rozdawane są Oskary, ale to nie jest prawda.


Gala oscarowa organizowana jest bowiem co roku, wczesną wiosną (czyli w lutym 😉), w pobliskim Dolby Theatre.


Marzenie piąte - zamienić się w anioła, choćby na minutę 

Dla osób lubiących patrzeć na miasto z góry, polecam wizytę w wieżowcu OUE Skyspace, znajdującym się w Downtown. (Bilet wstępu: 25 USD dorośli, 19 USD dzieci) To ciekawe miejsce z multimedialną ekspozycją na temat LA, panoramicznym barem i… szklaną zjeżdżalnią, usytuowaną na zewnątrz budynku. Emocje są, ale niestety bardzo krótko, bo zjeżdżalnia ma nieco ponad 13 m długości. Do tego tanio nie jest: cena wstępu ze zjeżdżalnią to aż 42 USD, warto jednak szukać promocji w Internecie i rezerwować wcześniej. Na tarasie widokowym można poczuć się jak anioł, cykając sobie fotkę na tle skrzydeł namalowanych na szybie i jakby rozpostartych nad ziemią. W mieście Aniołów stajesz się na chwilę jednym z nich - piąte marzenie spełnione...


Marzenie szóste - kupić buty u Louboutina

Czas zejść na ziemię i zrobić coś konkretnego. Może shopping? A gdzie są najlepsze zakupy. Oczywiście na Rodeo Drive. Kolejne kultowe i bardzo ekskluzywne miejsce. (Kto oglądał Preety Women, ten wie 😉). Na szóste marzenie, póki co, kasy nie mam, ale patrzenie, na szczęście, nic nie kosztuje. A na normalne zakupy miejscowi zapraszają raczej na Melrose Avenue. Upstrzona oryginalnymi graffiti aleja, pełna jest sklepów, w tym second handów, na każdą kieszeń.


Po zakupach trzeba koniecznie coś zjeść. Szukając miejscówki z dobrym jedzeniem, zagoniłam całą ekipę do Farmers Market, bo wyczytałam, że tam fajnie. Targ z masą restauracyjek i barów ale, raczej bez fajerwerków. Do tego niemal wszędzie płatność gotówką. W pobliżu dostępne są dwa bankomaty, niestety,  obydwa zepsute podczas naszej wizyty. Z tym amerykańskim żarciem jakoś mi nie po drodze (z małymi wyjątkami, o których kiedy indziej).


Marzenie siódme - być jak Pamela

Po kilku dniach zwiedzania warto zrobić sobie "dzień dziecka" na plaży. Może to być hipsterska, ale w sumie zaskakująco spokojna, Venice Beach.


Albo słynna Santa Monica gdzie, wśród wielu nadmorskich atrakcji, toczy się światowe życie Kalifornii. Jest deptak na lans, są bary, puby, restauracje… Jest i wesołe miasteczko ze słynnym kołem młyńskim, cudownie rozświetlonym nocą.


W duszy tli się nieśmiało ostatnie, siódme marzenie: włożyć obcisły, czerwony strój kąpielowy, chwycić w dłonie koło ratunkowe i z rozwianym blond włosem, jak Pamela w Słonecznym Patrolu, biec przez plażę, rzucając wokół zalotne spojrzenia (no, ale tego castingu niestety już nie wygram 😉).


I na koniec ciekawostka: to tutaj, na molo w Santa Monica, kończy się jedna z najbardziej znanych dróg na świecie. Słynna road 66, przecinająca Stany na pół, od Chicago po LA, jest marzeniem wielu, nie tylko harleyowców. Dla jednych, tu właśnie, na Santa Monica Pier, podróż dobiega końca... Dla nas, na szczęście, to dopiero początek naszej, amerykańskiej przygody.  Cdn...


Garść praktycznych informacji:

Jak dojechać?
Samolotem oczywiście. Ceny i czas lotu zróżnicowane w zależności od sezonu. My zapłaciliśmy 3200 zł od osoby w obie strony i lecieliśmy z Krakowa około 14 godzin z przesiadką w Wiedniu. Lot jest więc długi i uciążliwy dla organizmu. Nie należy więc bagatelizować słynnego efektu Jet lagu, dokuczliwego szczególnie po powrocie. Warto zarezerwować sobie jeden dzień więcej urlopu na dojście do pełnej formy.

Gdzie spać?
W LA znaleźć można wiele tanich moteli. Warto jednak poczytać opinie innych na temat czystości i bezpieczeństwa. Uważam, że ocenom od 7/10 można już zaufać. Przy samej plaży jest oczywiście dużo drożej, ale za to przyjemność patrzenia na ocean bezcenna. Mieliśmy okazję spać w Venice Breeze Suites. (250 USD / noc za 3 osobowy apartament z widokiem na ocean). Polecam!

Gdzie zjeść?
Najtańszą opcją są sieciówki. Mówią, że nie należy wchodzić do McDonalda, bo strasznie. My oczywiście weszliśmy od razu pierwszego dnia, z ciekawości i przekory. Faktycznie strasznie. Niestety w innych miejscach wystrój nieco lepszy, ale żarcie dramatyczne. I te ilości plastiku, brrr… Jeśli nie macie innej opcji, wybierzcie raczej te meksykańskie typu Taco Bell lub Chipotle. Duży wybór w Denny's. Wielu chwali In-N-Out Burger, ponoć frytki mają tam z prawdziwych ziemniaków (wow!).
Bubba Gump Shrimp Co (np. Santa Monica Pier) - sieć restauracji inspirowana filmem Forest Gump. Zjecie tam krewetki i inne owoce morza, ale też, niestety, ogromną ilość panierki. Mimo to polecam: jest klimatycznie i z przepięknym widokiem na ocean.
Whole Food i Erewhon - markety z żywnością różną, również tą zdrową. Sporo gotowych dań w cenach ciut lepszych niż w knajpach. Tanio nie jest, ale za to hipstersko na pewno.

Komentarze

Obserwuj Instagram!