KOPALNIA SOLI "WIELICZKA" - Szychta na Broadwayu

Wejście do Szybu Daniłowicza, Wieliczka, noc. Mystery woman na kocercie noworocznym. Więcej na blogu operacjapodroz.pl

Kopalnia Soli w Wieliczce wygrywa niemal wszystkie rankingi na jeden z najważniejszych obiektów turystycznych w naszym kraju. Wielokrotnie okrzyknięta jednym z siedmiu cudów Polski. W 1978 jako 12 obiekt w historii (sic!), wpisana została na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO (a trzeba wiedzieć, że na liście znajduje się do dziś jedynie 16 polskich obiektów). Mamy więc tuż pod nosem prawdziwą perełkę i zupełnie nie dziwią mnie tłumy turystów, które codziennie oblegają to miejsce.


Przyznam się szczerze, że jako mieszkanka Krakowa "zaliczyłam" trasę turystyczną lata świetlne temu, podczas szkolnej wycieczki, a parę lat temu miałam okazję skorzystać z kameralnego zwiedzania trasy górniczej. I to by było na tyle.
Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy udało mi się kupić bilety na nietypowe wydarzenie, jakim jest koncert noworoczny, organizowany w kopalni przez Operę Krakowską.

Koncerty noworoczne w kopalni nie są rzeczą nową, bo jak się okazało, odbywają się w tym miejscu już 15 lat, od 2005 roku. Pierwowzorem jest oczywiście słynny koncert noworoczny Filharmoników Wiedeńskich. Nasz, rzecz jasna, jest tylko nieco skromniejszy 😉.

Koncerty odbywają się w komorze Warszawa, do której zjeżdżamy tradycyjnie windą przez szyb Daniłowicza. Należy ubrać się ciepło, bo w windzie mieści się jednorazowo około 16 osób i mimo, że jedzie się bardzo szybko, chwilę trwa, zanim wszyscy goście znajdą się na dole.
Do głównej sali mamy około 300 m. Kroczymy, niemal pustym, kopalnianym  korytarzem. Dookoła nas, tylko sól, duuuużo soli… Ciszę przerywa jedynie delikatny stukot obcasów elegancko ubranych pań.
Po chwili docieramy do schodów, które prowadzą do komory Warszawa, ale zanim tam wejdziemy, warto na chwilę zatrzymać się przy zupełnie pustej kaplicy św. Jana.




Zostawiamy rzeczy w szatni i wchodzimy do głównej sali koncertowej. Mamy chwilę, by się pokręcić i pozachwycać. Z tyłu znajduje się drewniana antresola dla VIP-ów, skąd widok jest oczywiście najpiękniejszy. Aż trudno uwierzyć, że znajdujemy się 125 m pod ziemią. Niektórzy mówią, że na tym poziomie alkohol w ogóle nie idzie do głowy, więc lampka wina, w kopalnianym barku, jak najbardziej wskazana (a może nawet dwie 😉).




Zachwycająca jest ta rzeźbiona w soli ściana, aż ma się ochotę polizać, by sprawdzić czy naprawdę jest słona. Już miałam to zrobić, gdy zabrzmiał dzwonek ogłaszający, że rozpoczyna się koncert. Grzecznie wróciłam na swoje miejsce.


W przerwie wykorzystałam moment, by poszwędać się również po scenie. Zajrzeć w pulpit dyrygencki, musnąć struny harfy, dotknąć kontrabasu...


A w czasie koncertu? Soliści Opery Krakowskiej "dali czadu" w lekkim operetkowo - musicalowym repertuarze. Był Skrzypek na dachu, Upiór w Operze, a Deszczowa piosenka okazała się pretekstem nie tylko do śpiewu i stepowania, ale nawet do całowania!


Gwiazdy odważnie, ale i z wdziękiem, wchodziły w interakcję z publicznością, dając popis swoich umiejętności wokalnych oraz aktorskich i przenosząc nas na moment w klimaty Broadwayu.


Cudnie zagrała również orkiestra Opery Krakowskiej pod batutą maestro Tomasza Tokarczyka, który zabawiał salę anegdotami, a na końcu porwał wszystkich do śpiewu i tańca. Oklaskom i bisom nie było końca...


Szczerze Wam powiem, że w życiu tak dobrze nie bawiłam się w operze. Do tego niezwykła sceneria kopalni i przepis na idealny wieczór gotowy. Dla Krakusów (i nie tylko oczywiście) może być to przy okazji świetny sposób na odczarowanie szkolno ‐ turystycznej, kopalnianej zmory. Jeśli pomysł Wam się podoba, to do zobaczenia za rok 😊.

Komentarze

Obserwuj Instagram!