GORDON RAMSAY - Piekielnie dobre burgery

Widok wnętrza restauracji Gordon Ramsey: Hell's Kitchen


Gordon Ramsay, ekscentryczny kucharz, autor "piekielnej kuchni", znany głównie z tego, że wrzeszczy i rzuca talerzami gdzie popadnie, jest królem żarcia w Las Vegas. Na sześciokilometrowym Stripie naliczyłam pięć restauracji firmowanych jego nazwiskiem, czyli mniej więcej co kilometr jedna. Jest tam ekskluzywna, kultowa "Hell's kitchen" w słynnym Caesars Palace, jest steakhouse, burgerownia i tradycyjne fish and chips. Do wyboru do koloru. My poszliśmy w burgery...


Burgerownia Gordona Ramsaya znajduje się kompleksie Planet Hollywood w samym centrum Stripu, głównej ulicy miasta. Z daleka wabią nas piekielne ognie na witrynie restauracji i wizerunek słynnego szefa kuchni w gigantycznych rozmiarach na centralnej ścianie.


W restauracji oczywiście Gordona nie ma, (zapewne bawi się w najlepsze w swojej wypasionej willi w Beverly Hills 😉), za to są przepyszne burgery robione pod czujnym okiem Polki - Agaty Siwińskiej, która jest menadżerką tego miejsca.


W menu burgery różnej maści: od tradycyjnych, po wegetariańskie, a nawet wykwintne, z foie gras lub owocami morza. Ceny zaczynają się od 16 USD za klasyki, a kończą na 26 USD za wypasioną bułę z homarem i krewetką tygrysią. Do tego osobno liczone są dodatki (od 8 USD za frytki i od 4 USD za napoje gazowane). My wzięliśmy trzy różne burgery. Od lewej klasyczny "Backyard burger" niestety sałata masłowa przykryła całkowicie dorodny kawał mięsa i ser amerykański. Na środku mój wybór, czyli  "Hell's Kitchen burger" zrobiony, jak można było się spodziewać, na ostro, po meksykańsku, z pieczonymi pomidorami, jalapeño, awokado i typowym dla kuchni meksykańskiej serem asadero. Pychota! Po prawej jedna ze restauracyjnych specjalności "Hog burger",  prawdziwa mięsna uczta, tym razem na bazie najwyższej jakości wieprzowiny z mangalicy (taki rodzaj ekskluzywnej świni 😉) z dodatkiem pikli i słynnej, amerykańskiej sałatki colesław.


Nie mogliśmy się zdecydować, który burger jest najlepszy. Wszystkie były świetnie zrobione i naprawdę smaczne.  Wybrałam, więc ten, który najlepiej prezentował się na zdjęciu. Proszę Państwa, oto miss foto: Królowa Mangalica 😀.


Ponieważ nie wzięliśmy zbyt wielu dodatków, znaleźliśmy jeszcze trochę miejsca na desery: czekoladowo-karmelową tartę i parfait z białej i mlecznej czekolady (7 USD każdy). Było bardzo po amerykańsku: dużo, słodko i wyjątkowo dobrze.


Mimo tego, że na samo wspomnienie jednych z najlepszych burgerów jakie jadłam w Ameryce cieknie mi ślinka, muszę uczciwie powiedzieć o paru minusach. Po pierwsze kolejka i czas oczekiwania: trzeba uzbroić się w cierpliwość i swoje odstać. Niestety nie ma rezerwacji, przy grupach minimum trzyosobowych istnieje jednak możliwość poinformowania smsem, że stolik się już zwolnił, warto z tego wykorzystać. Mimo to, czas oczekiwania wieczorem to ok 30-40 minut. Po drugie serwis: nie ma się co łudzić, że po dotarciu do stolika, jedzenie czeka na stole. Znów musimy swoje odczekać. Obsługa jest sympatyczna, jak wszyscy w Ameryce, ale nie do końca optymalnie zorganizowana i trochę jakby przypadkowa. Miałam wrażenie, jakby nasz kelner właśnie zaliczał swój pierwszy dzień w pracy. (A może właśnie tak było?) I na koniec jeszcze jedna malutka obserwacja. Mega niepraktyczne kieliszki do wina, bez nóżki. Chyba ostatni krzyk mody sommelierskiej w Stanach, bo spotkaliśmy takie niemal w każdej knajpie w Vegas. Niestety w tym miejscu pomysł raczej nietrafiony. Jedząc soczyste burgery rękami, mieliśmy kłopot z utrzymaniem kieliszka w rękach, nie mówiąc już o aspektach estetycznych 😓. Ale dość marudzenia. Wino w kieliszku wyborne, burgery fantastyczne. Miejsce absolutnie do odwiedzenia. Wypijmy więc za kolejne, niezmarnowane kalorie. Oby tylko poszły mi w cycki 😀.


Komentarze

Obserwuj Instagram!