RAMIRO - (Nie)zmarnowany wieczór w Lizbonie

Szyld najbardziej kultowej restauracji Ramiro serwującej owoce morza

Naszym celem podczas ostatniej wyprawy do Portugalii było Porto, ale bardzo się ucieszyłam kiedy okazało się, że lecimy przez Lizbonę, a rano samochodem wyruszymy w dalszą podróż. Zaczęłam intensywnie myśleć, jak najlepiej wykorzystać ten jeden wieczór w stolicy. Jeśli chodzi o kolację, postawilam na, wychwalaną na wszystkich blogach świata, restaurację z owocami morza: Ramiro.


Lokal istniejący od 1956 roku, początkowo był jedynie piwiarnią. Dopiero z czasem, dzięki staraniom właściciela, zaczęto serwować tu mariscos czyli owoce morza. Piwo rządzi tu zresztą do dziś i umila dość długi czas oczekiwania na miejsce przy stoliku. Dostępne jest z automatu wbudowanego w ścianie. Uwaga: automat przyjmuje wyłącznie monety o wartości dwóch (sic!) euro. Stojąc przed automatem z dwoma jednoeurowymi monetami w ręce od razu przypomniał mi się "Kiler" i słynna scena: "To nie jest 2000 kolumbijskich pesos tylko dwa razy po g... warte 1000 pesos”😉. Na szczęście tutaj, w razie problemu, wymienisz pieniądze u miłego kelnera w kasie.


O kolejkach do Ramiro, a jakże czytałam, i nawet było to dla mnie absolutnie zrozumiałe, że skoro to jedna z najlepszych knajp w mieście to czekać cierpliwie trzeba i już. To co jednak zobaczyłam i przeżyłam na miejscu przerosło wszelkie moje oczekiwania.


Tłum przed restauracją, a do tego brak jednoznacznie uformowanej kolejki, kompletnie mnie zdezorientował i chwilę zajęło, zanim załapałam że, aby dostąpić zaszczytu jedzenia w tym miejscu, należy pobrać numerek, jak na poczcie.


Fenomen oczekującego przed wejściem tłumu nadal nie był dla mnie jasny. Przeciez skoro mamy numerek, i to tak odlegly jak 620, spokojnie możemy wykorzystać czas na długi spacer po okolicy. Niestety informacja pod numerkiem wyjaśnia wszystko, okazuje się, że system losuje numerki NIE PO KOLEI!!! Spryciarze. Niestety w tej loterii nie mieliśmy szczęścia i na swój stolik czekaliśmy ponad dwie godziny!!! Na pocieszenie, do środka weszliśmy przy dźwięku oklasków pozostałych oczekujących.


Skromnie urządzone wnętrze, z kiczowatymi wręcz malunkami na ścianach, wyraźnie wskazuje, że to co najważniejsze w tym miejscu jest na talerzu. Wokół panuje nieco chaotyczna, hałaśliwa, niemal stołówkowa atmosfera i chyba tylko uwijający się jak pszczółki kelnerzy wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi.


Kelner w biegu, dosłownie, rzucił na nasz stolik tablet, w którym należało złożyć zamówienie. Niestety ten rozładował się po dwóch minutach i zamówienie musieliśmy zapisać na obrusie 😀.


Jeśli znacie francuski, proszę, nie zwracajcie uwagi na błędy. Po pierwsze byliśmy strasznie głodni, więc pisałam szybko i bez namysłu, po drugie piwo przed wejściem zrobiło swoje 😉. Najważniejsze, że kelner zrozumiał i już po chwili na stół wjechały prawdziwe cuda. Na początek, ostrygi...


Następnie przyszedł czas na kraba. Odnóża rozbijaliśmy młoteczkami, a specjalnie przyrządzone mięso z korpusu wyjadaliśmy, jak widać, łyżeczką. Podawana w Ramiro wersja kraba jest niezwykłą mieszanką mięsa krabowego, jajek na twardo, szalotki, kaparów, majonezu, musztardy i piwa. Mówię Wam, niebo w gębie!


Skusiliśmy się również na przerażająco wyglądające, ale przepyszne, Percebes. Chwila instruktażu i już wiemy, że stworzonko należy delikatnie przekręcić. Po rozerwaniu zewnętrznej skórki, pojawi się jadalny środek. Teraz wystarczy tylko zamknąć oczy i wysysać z rozkoszą smak morza. Mniam...


Hitem okazały się gigantyczne, grillowane krewetki. Były tak duże, że fotografowi nie zmieściły się w kadrze 😉.


Na deser homar sauté. Całą ucztę dopełniło białe wino i tosty z masłem. Prosto i pysznie. Od dawna wiadomo, że prawdziwa jakość nie potrzebuje udziwnień.


Pozostało podsumować wieczór. Po stronie strat mamy niecałe 180 euro i wszystko to, czego nie zobaczyliśmy w Lizbonie "marnując" czas na czekanie w kolejce. Zyskaliśmy za to brzuchy pełne najlepszych owoców morza jakie kiedykolwiek jedliśmy i jedno z najbardziej niezwykłych doświadczeń kulinarnych w naszym życiu. Wracając do hotelu, pustymi już ulicami lizbońskiej Alfamy, czuliśmy się szczęśliwi i kulinarnie spełnieni. 😊😊😊


Komentarze

Obserwuj Instagram!