BURJ-AL-ARAB - Hotel z tysiąca i jednej nocy


Złoty i nieskromny jak cały Dubaj. Kwintesencja przepychu dla którego nie ma scali, a samozwańcze siedem gwiazdek równie dobrze można wymienić na dziewięć albo czternaście. Zresztą kto bogatemu zabroni. I nawet jeśli efekt to niekoniecznie moja bajka, miło przez chwilę pobawić się w księżniczkę w najbardziej luksusowym hotelu na świecie.

Emiraty słyną z niezwykłych budowli i najlepszych hoteli na świecie, które niejednego potrafią wprawić w zachwyt. Po to zresztą je wybudowano. Mają zwalić na kolana zachodni świat, ale przede wszystkim przyciągnąć kolejnych inwestorów i turystów. Dołóżmy do tego dofinansowanie do tanich lotów i patent na turystyczny boom gotowy.

Na podium emirackich ikon od lat plasują się kolejno: zjawiskowy Wielki Meczet Szejka Zayeda w Abu Dhabi, najwyższy budynek świata Burj Khalifa i siedmiogwiazdkowy hotel w kształcie żagla Burj-al-Arab. O ile pierwsza atrakcja udostępniana jest zwiedzającym za darmo, a wjazd na drugą zależy tylko od zasobności waszego portfela, o tyle Burj-al-Arabb do 2021 roku nie był dostępny zwykłym śmiertelnikom, a jedynie bogatym gościom hotelowym.


W pięćdziesiątą rocznicę powstania Emiratów hotel otwarł swoje drzwi dla szerszej publiczności i można wreszcie zobaczyć część jego wnętrz na własne oczy oraz na miejscu poznać historię jego budowy. To gratka dla miłośników architektury, designu i wszystkich tych, którzy kochają piękne rzeczy i luksus z wzajemnością lub bez.

Powiem Wam szczerze, że uwielbiam takie miejsca dlatego Burj-al-Arab to pierwsza atrakcja jaką zobaczyliśmy w Dubaju. Nie odstraszyła mnie nawet dosyć wysoka cena biletu (regularna cena to ok. 400 zł, ale wiem, że mozna upolowac rozne promocje). Uważam, że półtorej godziny w tym obłędnym hotelu to dużo lepsza opcja niż kilkanaście minut spędzonych w tłumie na szczycie Burj Khalifa, ale każdy ma prawo mieć swoje zdanie w tej sprawie 😊.

Hotel zbudowany został na wyspie około 280 metrów od brzegu, dlatego też z biletami w ręku wsiedliśmy do busika, który przewiózł nas przez most do wejścia. W trakcie trasy zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym na szybka fotkę, choć i tak “żagiel” zrobił na mnie największe wrażenie dopiero, gdy stanęłam tuż pod nim. Do hotelu można dostać się także luksusowym białym Rolls-Roycem albo helikopterem, lądując na hotelowym dachu, ale to już opcja dla gości hotelowych de luxe 😜.


Wchodzimy do środka bocznym wejściem i zaczynamy od obmycia rąk ciepłym, pachnącym ręczniczkiem. Następnie z bezalkoholowym drinkiem w dłoni słuchamy kilku informacji organizacyjnych. Zapamiętać należy najważniejsze, czyli zakaz robienia zdjęć w głównym holu. To zdanie powtarzane jest nam na każdym kroku. Komfort gości hotelowych płacących tysiące dirhamów za noc jest tu najważniejszy. Najwyższe na świecie, mierzące 180 m wysokości atrium możemy sfotografować za to później od góry.


Sam hotel mierzy 321 m wysokości i do niedawna był najwyższym hotelem świata. Niestety sytuacja w tym obszarze jest bardzo dynamiczna. Wyższe hotele powstają zarówno w Dubaju, jak i w innych miejscach na świecie. W momencie gdy piszę ten post za najwyższy hotel świata, wpisany na listę rekordów Guinnessa, uważa się dubajski hotel Gevora, a nasz bohater został już nawet wykopany z podium.

Ale to nie wysokość, a niezwykła architektura budynku sprawiła, że stał się symbolem miasta. Na pomysł wybudowania hotelu w kształcie żagla wpadł brytyjski architekt Tom Wright reprezentujący w tym czasie biuro architektoniczne Atkins. Podczas zwiedzania znajduję gablotę z pierwszym, odręcznym szkicem Write'a przedstawionym klientowi w październiku 1993. Jak widać projekt hotelu w kształcie tradycyjnej łodzi dow z rozpiętym na wietrze żaglem od razu przypadł do gustu Arabom. Idealnie łączy bowiem morską tradycję z nowoczesnością i luksusem, z jakim dzięki ogromnym złożom ropy są utożsamiani.


Bryła z zewnątrz, mimo że imponująca, ma formę bardzo minimalistyczną. Nie lubię technikaliów, ale trzeba w tym miejscu przyznać, że z architektonicznego punktu widzenia budowa takiego obiektu to wyzwanie. Wrażenie robi fakt, że fundamenty wbudowano pod warstwą piasku, żeby zapobiec osiadaniu, a specjalna konstrukcja i system falochronów chronią przed wiatrem i wzburzonym morzem. Ciekawostką jest również to, że futurystyczną konstrukcję budynku (a nawet pracujących na niej ludzi 🙈) podziwiać można zarówno od zewnątrz jak i od wewnątrz, co daje niesamowite wrażenie i tworzy zamierzony kontrast z niezwykle bogatym, przerysowanym wręcz, wystrojem wnętrza.


Aranżację wnętrz powierzono dla odmiany kobiecie. To dla mnie kolejny dowód na to, że płeć piękna w Emiratach jest traktowana nieco inaczej niż w innych krajach arabskich. Szczególnie kiedy jest światowej klasy fachowcem w swojej dziedzinie. O blaskach i cieniach życia w Emiratach piszę w osobnym poście 🔍 tutaj.


Urodzona w Chinach projektantka wnętrz Khuan Chew zdeklasowała piętnastu innych kandydatów biorących udział w konkursie na projekt wnętrza Burj-al-Arab. Zanim zabrała się do pracy przestudiowala wszystko co w latach dziewięćdziesiątych dostępne było na temat Emiratów: książki, filmy, reportaże, muzea. Wszystko po to, by swoją kreacją oddać jak najwierniej ducha tego młodego państwa. Chew postanowiła oprzeć swój projekt na czterech elementach: woda, ziemia, ogień, powietrze, które idealnie odzwierciedlają naturę człowieka, a ludzi pustyni w szczególności. To był strzał w dziesiątkę. Idea czterech żywiołów zachwyciła głównego klienta, księcia Dubaju Mohammeda bin Rashid Al Maktouma, który dał jej zielone światło dla realizacji swojej wizji.


Wodę odnajdujemy we wszelkich odcieniach blue, powietrze w bieli i przeszkleniach, ziemię w ochrze, brązach i beżach, a ogień w purpurze, pomarańczu i fuksji. Kolory dopełniają najlepsze materiały: marmury, złoto, kryształy Swarovskiego, jedwabne dywany, aksamitne obicia mebli. Mimo ogromnego przepychu, każdy detal jest tu starannie przemyślany. Każdy wzór, połączenie kolorystyczne opowiada historię ziemi, na której stoi i odnosi się do jakiegoś elementu kulturowego dziedzictwa Emiratów.


W hotelu jest 202 dwupoziomowych apartamentów, z których najmniejszy na 170 m2, a koszt doby na bookingu w czerwcu to około 6 tysięcy złotych (ale za to ze śniadaniem he, he 😜) W czasie naszej wycieczki mamy przyjemność obejrzeć najbardziej luksusowy Apartament Królewski, w którym nocują głowy państw, celebryci i najbogatsi turyści. Apartament jest jednak tak rzadko wykorzystywany, że właściciele doszli do wniosku, że spokojnie można zarobić na nim dodatkowo, oprowadzając wycieczki niemal każdego dnia.




Królewski Apartament jest olbrzymi, a jego 780m2 wypełnione są luksusem po brzegi. Zaglądamy do strefy dziennej z ogromnymi kanapami pełnymi kolorowych poduszek i do dwóch sypialni z aksamitnymi baldachimami i lustrem, w którym można się przeglądać na leżąco. W łazienkach zachwycają marmurowe wanny i prysznic z 24 karatowego złota. Na koniec jadalnia, gdzie prywatny kucharz spełnia najbardziej wyszukane zachcianki gości.


Osobną część zwiedzania stanowi tzw. Experience Suite. Zaglądamy do pracowni architekta Toma Write'a i projektantki wnętrz Khuan Chew. Oglądamy historyczne zdjęcia i szkice, dotykamy materiałów na jakich pracowali, podziwiamy kolekcje strojów zaprojektowanych dla obsługi hotelu. Możemy prześledzić historię wydarzeń jakie miały miejsce w hotelu od Red Bull Race, po koncert Davida Getty na hotelowym helikopadzie.


W osobnym pomieszczeniu, gdzie w podstawowej wersji zwiedzania częstujemy się kawą i daktylami, można za pomocą ekranów wirtualnie zwiedzić pozostałe części hotelu dostępne jedynie dla gości hotelowych, podziwiać panoramę miasta z helikopadu, wejść na hotelową plażę czy usiąść przy stoliku w jednej z kilku tutejszych restauracji. Dzieciaki będą zachwycone.


Kolacja czy lunch w Burj-al-Arab to także całkiem niezły pomysł na niecodzienne, luksusowe doświadczenie estetyczne i kulinarne. Najbardziej niezwykła wydaje mi się podwodna restauracja Al Mahara, gdzie ściany tworzą wielkie akwaria pełne ryb pływających tuż przed nosem gości. Złoto i macica perłowa w wystroju wnętrza nawiązują do nazwy restauracji, która oznacza muszlę perłopławów. To z kolei odnosi się bezpośrednio do historii Emiratów, gdzie przez wieki podstawowym zajęciem mieszkańców było karkołomne łowienie pereł. W karcie królują oczywiście owoce morza, ale nie brakuje również akcentów włoskich, bo obecny szef kuchni pochodzi właśnie z Italii. Restauracja jest bardzo ekskluzywna, a co za tym idzie droga. Mimo to koszt lunchu jest niewiele droższy od wjazdu na najwyższy poziom Burj Khalifa. Ech, gdybym mogła cofnąć czas, wiedziałabym jak lepiej wydać pieniądze w Emiratach.

Tymczasem Dział Techniczny postanowił zaszaleć z czekoladowymi lodami z jadalnym złotem w hotelowym sklepiku, ale jak się okazało, lepiej to wygląda niz smakuje. Kolejna rzecz, za którą nie warto przepłacać 😜.


Na koniec kilka wskazówek, gdzie zrobić najlepszą fotkę z Burj-al-Arab? Polecam spacer po Madinat Jumeirah. To taka dubajska Wenecja. Z niektórych mostków uchwycić można ciekawą perspektywę z hotelem w tle. To również dobre miejsce na to, by po spacerze odpocząć w jednej z tutejszych knajpek. Kilka z nich znajdziecie przy niewielkim centrum handlowym.


Warto również pokusić się o zdjęcie prosto z plaży. Bez problemu zrobicie to na plaży Jumeirah Beach, ale ten profil zasłania nieco budynek innego hotelu. Burj-al-Arab w pełnej krasie podziwiać można z prywatnych plaży hoteli po lewej stronie budynku. Wejść do środka może każdy, chociażby pod pretekstem drinka w restauracji. Nie mogliśmy, rzecz jasna, skorzystać z hotelowej infrastruktury ani popływać, ale krótka sesja wyszła całkiem spoko 😊.


Jeśli spodobała Wam się ta historia, to polecam również inne posty o Zjednoczonych Emiratach Arabskich:


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!