ZJEDNOCZONE EMIRATY ARABSKIE - Grzechy szejków

Dubaj - panoroma miasta z widocznym drapaczem chmur Burj Chalifa

Zanim wybierzesz się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, zastanów się czy na pewno chcesz tam pojechać. To kraj muzułmański, którego sumienie, wiemy wszyscy, nie jest wcale tak śnieżnobiałe jak noszone tam przez mężczyzn kandury. Jakie grzechy popełniali szejkowie, a jakich wciąż się dopuszczają, oprócz nieumiarkowania w wydawaniu swoich petrodolarów? Czy pieniądz zawsze czyni z człowieka potwora? I czy na pewno chcesz spojrzeć mu w oczy?

Mimo, że z ZEA wróciłam już jakiś czas temu, wciąż zadaję sobie mnóstwo tego typu pytań. Niezmiernie cenię sobie etykę zarówno w codziennym życiu jak i w w podróżowaniu. A tu proszę. Bawię się w najlepsze, nabijając kabzę bogatym Emiratczykom. Czy na pewno chcę, aby szejk Dubaju miał jeszcze więcej pieniędzy?

Powstałe w 1971 roku Emiraty są tylko kilka lat ode mnie starsze, za to zdecydowanie bogatsze. Cóż, w moim ogródku nie odkryto niestety jednych z największych na świecie złóż ropy naftowej i gazu ziemnego. które powszechnie uważane są za źródło bogactwa tego niewielkiego kraju.

Legend o cudotwórczej mocy petrodolarów i niewyobrażalnie bogatych, ekscentrycznych szejkach jest bez liku. Nie wszystkie historie mają bajkowe zakończenie, a wielu z nich twi zapewne ziarno prawdy. Wystarczy poczytać popularne (i wcale nie takie głupie) książki Laili Shukri czy pozycje takich dziennikarzy jak Piotr Krysiak i Marcin Margielewski. Każdemu przed wyjazdem polecam jednak przede wszystkim książkę Anny Dudzińskiej “Dubaj, Świat innych ludzi.”


A jaka jest prawda? Jak zwykle nieoczywista.
Zacznijmy od tego, że przed odkryciem ropy, czyli właściwie do lat 50-tych XX wieku, ta część półwyspu arabskiego to kupa piachu, z którą radziły sobie wyłącznie żyjące tu plemiona koczownicze. "Arabia deserta" od czasów starożytnych znana była jako teren trudny i niebezpieczny, w odróżnieniu od terenów dzisiejszego Omanu i Jemenu zwanych "Arabia felix”, gdzie kwitło rolnictwo, rybołówstwo oraz handel perłami, złotem, przyprawami, kawą i … niewolnikami.

Beduinom zamieszkującym tereny dzisiejszych Emiratów pozostawały daktyle i wielbłądy. Trochę lepiej radzili sobie mieszkańcy wybrzeża, którzy żyli z ryb i trudnej sztuki poławiania pereł. Wielu z nich szybko odkryło jednak, że życie pirata jest dużo lepsze od losu poławiacza pereł nurkującego całymi dniami w słonej wodzie i przebywającego miesiącami na łajbie w temperaturze przekraczającej 50°C. Nie bez racji do XIX wieku wybrzeże to zwane było Wybrzeżem Piratów zanim Wielka Brytania postanowiła zrobić z tym porządek i zadbać o bezpieczeństwo głównie własnych wpływów w Zatoce Perskiej i Oceanie Indyjskim i objąć protektoratem między innymi rejon dzisiejszych Emiratów, które funkcjonowały pod nazwą "Omanu traktatowego" (nie mylić z sąsiadującym Omanem).


Ale mimo czerpania korzyści z odkrytych złóż ropy Wielka Brytania, ze względu na wewnętrzne problemy, osłabienie gospodarki i postępujący nieuchronnie proces dekolonizacji, podjęła w 1968 decyzję o wycofaniu wsparcia również dla krajów Zatoki Perskiej.

Emiraty miały zaledwie trzy lata na stworzenie niezależnych struktur państwowych mogących przeciwstawić się naciskom ze strony innych państw głównie Iraku i Arabii Saudyjskiej. Trzeba było również dogadać się między sobą.

Do "okrągłego stołu" w Dubaju zasiedli przedstawiciele 7 szejkanatów Omanu Traktatowego oraz Kataru i Bahrajnu. Koniec końców oprócz dwóch ostatnich państw, które postanowiły iść własną drogą, reszta połączyła swoje siły, by zbudować nowe państwo. Ustalono, że na czele stanie prezydent i władca największego i najbogatszego emiratu - Abu Dhabi - szejk Zajid Ibn Sultan Al Nahajjan, a premierem będzie zawsze władca Dubaju z rodziny Al Maktoum. Pozostałe Emiraty mają swoich przedstawicieli w radzie. Niezależnie od tego, każdy emirat rządzi się swoimi odrebnymi, monarchicznymi prawami. Najbardziej liberalny jest kosmopolityczny Dubaj, a najbardziej tradycyjna do dziś pozostaje Szardża.


Odwiedzam historyczne miejsce negocjacji "Union house" przy okazji spaceru po plaży La mer. Przy niepozornych zabudowaniach z lat sześćdziesiątych, które pozostały nietknięte, wybudowano olbrzymie "Etihad museum", które krok po kroku opowiada nam historię tworzenia się ZEA. Uwielbiam takie miejsca, gdzie można dotknąć historii danego kraju. Muzeum znajduje się nieco na uboczu głównych szlaków turystycznych, a to gwarancja, że nie spotkacie tu tłumów. Co najwyżej szkolną wycieczkę.


Patrzę na proste krzesło, na którym siedział szejk Zajid w Union House i próbuję porównać to skromne miejsce z obecnym Pałacem Prezydenckim w Abu Dhabi. Wierzyć mi się nie chce, że w zaledwie kilka dekad państwo mogło tak bardzo się zmienić.

To niezwykłe, z jaką łatwością prosty, beduiński lud tak szybko przesiadł się z wielbłąda do Lamborghini, podczas gdy my w kolejnych pokoleniach nie umiemy wyplenić z siebie komunistycznego myślenia o życiu. Czy to zdobyta na pustyni niezwykła umiejętność adaptacji do nowych warunków, czy po prostu do dobrego człowiek przyzwyczaja się błyskawicznie?

Fakt jest taki, że szejk Zajid zadbał o każdą osobę, której emiracka tożsamość została zidentyfikowana. Wieść niesie, że wielu swoich poddanych identyfikował sam szejk, bo spotykał się z nimi na co dzień. Tożsamość pozostałych potwierdzali wiarygodni przywódcy klanów. Za podpis służył zazwyczaj odcisk kciuka, bo wielu z nich nie umiało pisać, ani czytać. Trudno bylo nawet określić, ile mają lat.


Każdy Emiratczyk skorzystał na transformacji. Wszyscy zostali przesiedleni do wygodnych domów, otrzymali dobrze płatną pracę i liczne przywileje. Są jednak mniejszością w swoim kraju (ok. 20%) i raczej z dystansem podchodzą do dużo liczniejszej multikulturowej grupy ekspatów i imigrantów.

Nie dziwi więc, że doceniony przez swojego władcę lud jest wdzięczny do dziś. Szejk Zajid okazał się doskonałym negocjatorem, ale i wielkodusznym “ojcem narodu”. Poznacie go bardzo szybko, bo jego wizerunek jest niemal wszędzie, a wszystkie ważniejsze budynki nazwane są jego imieniem. Wygląda na to, że był to faktycznie spoko gość, choć wielu informacji o nim nie znalazłam, nie mówiąc już o obiektywnej biografii. Nie zapominajmy, że bez względu na pozory jesteśmy w kraju autorytarnym, w którym wskaźnik demokracji wciąż jest niższy od wyniku Kataru, Iraku czy Egiptu! Po szczegóły w tym temacie odsyłam 🔍 tutaj  


Nie dla wszystkich zatem ZEA to raj na ziemi. Ponad połowę populacji stanowią Hindusi, Pakistańczycy i Filipińczycy i inne nacje, które ze względu na biedę w swoich krajach znalazły się w Emiratach. O morderczej pracy, złym traktowaniu, tragicznych warunkach bytowych można by pisać godzinami. Na dwie rzeczy warto jednak zwrócić uwagę.

Pamiętajmy, że tragedią tych ludzi żywią się przede wszystkim agencje pośrednictwa z ich własnych krajów. To w pierwszej kolejnosci ich rodacy zarabiają krocie na ludzkim nieszczęściu, wykorzystując fakt braku edukacji, nieznajomości języka i trudnej sytuacji finansowej. Nie mają oporów w udzielaniu “pożyczek”, które pracownicy ci będą musieli spłacić w pieniędzy zarabianych w ZEA. Nie informują o warunkach zatrudnienia, nie oferują pomocy. Nie mają skrupułów, by zapłatę odebrać w naturze. Ludzkie narządy są przecież w cenie na całym świecie. Zgarniają więc hajs lub nerkę, wsadzają człowieka w samolot, a potem to już nie ich sprawa.

Na miejscu zaś rzeczywistość okazuje się zwykle zupełnie inna. W krajach Zatoki Perskiej nie obowiązują prawa pracownicze jak na przykład w Europie. Powszechny jest za to system “kafala”, który swoje źródło ma świętych księgach i oznaczał pierwotnie “gwarancję opieki”. Pracownik jest zatem trochę jak adoptowane dziecko lub nawet gość, który pozostaje pod kuratelą swojego “sponsora”. Niestety szczytna wielowiekowa tradycja wzięła w łeb, kiedy mieszkańcy Zatoki Perskiej uznali, że są narodem wybranym, bo Allah dał im ropę, i że w związku z tym mogą spokojnie wrócić do innej, niechlubnej tradycji, sprowadzając system “kafala” do współczesnego niewolnictwa.

Mówi się, że najgorzej mają kobiety zatrudniane jako pomoc domowa, bo w krajach GCC nie mają one praktycznie żadnych praw. Za bramami ze złota dzieją się nierzadko prawdziwe dramaty. Praca po szesnaście godzin, gwałty, pobicia. Prześladowanie czy zemsta może nadejść z każdej strony, z tym że kobiety bywają zwykle okrutniejsze…


Większość mężczyzn zatrudniana jest oczywiście w budownictwie. Ktoś musi przecież zbudować te imponujące budowle, które możemy podziwiać w Dubaju czy Abu Dhabi. Raj dla architektów i konstruktorów, piekło dla robotników. Mordercza praca sześć dni w tygodniu po 12 godzin w upale przekraczającym latem 50°C i wilgotności powietrza tak dużej, że po wyjściu z klimatyzowanej przestrzeni natychmiast parują mi okulary. O bezpieczeństwie lepiej nie wspominać, bo to kolejna biała jak kandura plama na honorze emirackich szejków. Przy budowie Burj Khalifa oficjalnie zginęła jedna osoba, a prawdziwych statystyk nigdy nie poznamy. Tym bardziej, że nie wlicza się do nich śmierci z “przyczyn naturalnych” (zawały, udary, zatrucia, amputacje kończyn, powikłania po transplantacji narządów) oraz zadziwiająco częstych “samobójstw”.


Nawet jeśli trafisz dobrze i twoja praca polega na czyszczeniu balustrad w centrum miasta jak na zdjęciu powyżej i tak na koniec dnia wracasz do tych samych baraków co inni. 

Sonapur to najbardziej znane miejsce w Dubaju, gdzie w fatalnych warunkach zakwaterowanych jest tysiące imigrantów. Nie jest prawdą, że miejsce jest pilnie strzeżone przed turystami. Jeśli jesteście ciekawi, jak to wygląda przynajmniej z zewnątrz, zawsze można podjechać taksówką. Nie zrobiłam tego przez szacunek dla tych ludzi. Nawet jeśli pewnie nikt nie zwróciłby na mnie uwagi, bo paradoksalnie życie toczy się tam normalnie. Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, szczególnie jeśli jego poświęcenie gwarantuje byt jego rodzinie w ojczystym kraju.

Bywają też w Sonapur chwile miłe. To dzień wolny od pracy kiedy można odpocząć, pójść do lokalnej knajpki z kolegami, pograć w krykieta, a nawet rozwijać własne pasje. Dowodem na to jest niezwykły kilkuminutowy reportaż nakręcony przez mieszkańców obozu, który zrobił furorę na wielu festiwalach w ZEA, a w 2016 roku zgarnął pierwszą nagrodę na filmowym festiwalu w Szardży. Gorąco polecam.


Na ulicach Dubaju rozglądam się za taksówkami z różowym dachem przeznaczonymi wyłącznie dla kobiet. Inicjatywa nie jest nowa, a pomysł zrodził się w Wielkiej Brytanii, jednak to tutaj pierwszy raz o tym usłyszałam. Czy to gwarancja bezpieczeństwa czy kolejny sposób na dyskryminację kobiet? Tego nie wiem, bo jeżdżąc po mieście zwykłymi taksówkami, czułam się niezwykle bezpiecznie, a pakistańskich taksówkarzy uważam od tej pory za najsympatyczniejszych na świecie.

No tak, ale ja jestem turystką i mogę w Emiratach więcej. Wbrew różnym opiniom, nikogo nie urażą tu krótkie spodenki.  Poza miejscami, gdzie wyraźnie określono wymogi dotyczące stroju, paradowanie z przysłowiowym pępkiem na wierzchu jest w Dubaju na porządku dziennym. Zasada ta nie dotyczy jednak muzułmańskich kobiet, które okutane są w czarne abaje nawet w najgorsze upały. Na pocieszenie w ręku dumnie trzymają torebkę od Hermesa.

To oczywiście pewien stereotyp, bo nie każda Emiratka ma pod abają Gucciego czy Versace. Nie dlatego, że jej nie stać, a dlatego, że ma to w nosie. Emiraty od początku swojego istnienia starały się traktować kobiety nieco lepiej niż w innych krajach arabskich. Prekursorem w tych działaniach był sam “Ojciec Narodu”, który mocno stawiał na edukację nie tylko chłopców, ale i dziewcząt. Efekt jest taki, że wiele Emiratek to bardzo wykształcone i przedsiębiorcze kobiety. Ze statystyk wynika, że panie stanowią 66% pracowników sektora publicznego w ZEA, a jedna trzecia z nich zajmuje kierownicze stanowiska. Przywołam tu takie nazwiska jak: Zeina el Kaissi, czy Farha Alshamsi. Obie panie świetnie radzą sobie w biznesie na polu nowych technologii. Lubna al Qasimi to pierwsza kobieta minister w rządzie ZEA, a Mariam al Mansouri jest pilotem sił powietrznych i brała udział w operacji wojskowej przeciwko ISIS w Syrii. 

Niestety, aby robić karierę w Emiratach nie wystarczy być mądrą kobietą. Musisz jeszcze trafić na mądrego faceta. Ciągle bowiem los kobiet jest tu uzależniony od decyzji męskiej części rodu, a nowoczesne myślenie deklarowane na szczeblu rządowym nie zawsze pokrywa się z tradycyjnym pojęciem “opieki” nad kobietą.

Problem ten dotyczy wszystkich bez względu na pozycję. Wystarczy przytoczyć historię księżniczki Haji, która uciekła od księcia Dubaju do Londynu, zabierając dzieci, po tym jak prawdopodobnie odkryła prawdę o uprowadzeniu, przetrzymywaniu w zamknięciu i faszerowaniu psychotropami książęcych córek Shamsy i Latify. (Oprócz tego miala ponoć romans ze swoim ochroniarzem, ale o tym cicho sza 🤫). Księżna Haja miała ogromne szczęście, głównie dlatego, że jest siostrą króla Jordanii, który udzielił jej immunitetu i… opieki. Jako pierwsza islamska kobieta wygrała proces rozwodowy z zachowaniem przy sobie dzieci. Mimo tego, kiedy o tym wszystkim myślę, dziękuję Bogu, że urodziłam się w Polsce.


Na myśl o dzieciach, od razu przypomina mi się niestety koszmarna historia wielbłądzich wyścigów…

To, że Arabowie kochają zwierzęta, a niektóre z nich wręcz wielbią, nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Konie, sokoły i wielbłądy są w ZEA na podium, ośmielę się również stwierdzić, że właśnie w takiej kolejności.

Chyba najpiękniejszy tekst o koniach arabskich przeczytałam 🔍 tutaj. “Legenda mówi, że konia arabskiego Bóg stworzył z garści południowego wiatru. Tchnął w nią swój boski oddech i uformował zwierzę stworzone do lotu, choć bez skrzydeł. W głowie za uszami wczepił mu szczęście”. Jest jeszcze druga legenda o pięciu klaczach Mahometa, którą też tam znajdziecie, ale mi ta pierwsza wystarcza. Dziękuję. Rozumiem. Nie mam pytań.

Sokół to narodowy symbol Emiratów. Ten jeden z najszybszych i najbardziej wytrzymałych ptaków jest nierozerwalnie związany z tradycją beduińską. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że to ptak, który wykarmił niejedno arabskie plemię, a w godle mają go również takie kraje jak Katar czy Kuwejt. Oczywiście arabski sokół symbolizuje ród Mahometa, ale tego już chyba dodawać nie trzeba 😉. Faktycznie jednak w ZEA znajdziecie sporo atrakcji zbudowanych wokół tego drapieżnika. Od pokazów sokolich polowań, po muzea, a nawet szpital dla sokołów, który znajduje się w Abu Dhabi, i który można zwiedzać


Wielbłąd łączy w sobie zalety konia i sokoła. Niezwykle wytrzymały, od wieków towarzyszył koczowniczym plemionom w ich trudnej, pustynnej codzienności. Prawie tak samo szybki jak koń, a dużo mocniejszy, okazał się idealnym zwierzęciem jeździeckim, a wyścigi wielbłądów stały się kultowym sportem w krajach arabskich.

I tu zaczyna się dramat maleńkich dżokejów - niewolników. A dokładnie chłopców w wieku od 3 do 10 lat, drobnej postury, których porywano lub częściej nawet kupowano od rodziców za niewielkie sumy, po to aby nauczyć ich jeździeckiego fachu.

Rodzice jednak nie mieli zapewne pojęcia, na jaki los skazują własne dziecko. Malcy przetrzymywani byli w specjalnych obozach na pustyni, przy których Sonapur to pięciogwiazdkowy hotel. Zmuszani do pracy musieli oporządzać zwierzęta, przygotowywać posiłki dla siebie i swoich opiekunów. Bite, porażane prądem, gwałcone, a przede wszystkim głodzone, aby ich waga była jak najmniejsza, a wystraszony głosik jak najcieńszy. Arabowie wierzą bowiem, że im bardziej piskliwy głos dziecka, tym wielbłąd biegnie szybciej.

Tuż przed zawodami dzieci były dodatkowo dehydratyzowane lub wkładano im na głowę metalowe hełmy, żeby przyspieszyć proces wydalania resztek wody z organizmu. Następnie te ledwo żywe maluchy przywiązywano do wielbłąda i można było zaczynać zabawę, która dla wielu z nich kończyła się śmiercią lub kalectwem pod kopytami rozpędzonych zwierząt.

Proceder ten trwał oficjalnie do początków lat dwutysięcznych, a książę Dubaju i jego brat ponoć osobiście wybierali małych jeźdźców dla swoich najcenniejszych wielbłądów. Dopiero po wieloletnich działaniach różnych organizacji praw człowieka, a przede wszystkim po publikacji cyklu reportaży pakistańskiego działacza Ansara Burney'a zachodni świat postanowił zająć stanowisko w tej sprawie i zmusił Emiraty do wprowadzenia innego systemu ujeżdżania wielbłądów. Od 2005 roku pojawiły się w ZEA, Katarze czy Omanie roboty, które stymulują zwierzę do jazdy, a jeździec obok w pick upie dodatkowo wrzeszczy na niego przez krótkofalówkę. Zawody nie są już pewnie tak spektakularne jak dawniej, ale o ileż bardziej humanitarne. Szkoda tylko, że Arabowie sami nie wpadli na to, że to, co robią jest po prostu nieludzkie. Zobaczcie zresztą sami jeden z reportaży na ten temat.


Brak lub, jak powiedzą niektórzy, inne pojmowanie etyki dotyczy w Emiratach wielu spraw, na pozór wcale nie tak bulwersujących jak wyścigi wielbłądów.

Weźmy pod lupę takie cuda techniki inżynierskiej jak sztuczne wyspy. Na chwile obecną u wybrzeża miasta Dubaj wybudowano trzy wyspy w kształcie palmy i jeden archipelag “Mir” z lotu ptaka przypominający świat. Projekty imponujące, które najlepiej prezentują się na zdjęciach satelitarnych, początkowo zadziwiły świat. Z czasem okazało się jednak, że ich budowa nastręcza sporych niespodziewanych problemów. Do dnia dzisiejszego tylko Palma Jumeirah jest w pełni ukończona. Reszta czeka na lepsze czasy, stopniowo zapadając się pod wodę. Emiratczycy nie powiedzieli jednak ostatniego słowa i po kryzysie w 2008 roku coraz częściej słyszy się o nowych pomysłach na zagospodarowanie wysp.


Miejmy nadzieję, że pomyślą również o środowisku. Ma się bowiem wrażenie, że pierwsze projekty największych inwestycji chociazby właśnie w Dubaju nastawione były wyłącznie na zaspokojenie ambicji najbogatszych i zadziwienie świata. Nie bardzo liczono się z ekologią czy nawet ze zdrowym rozsądkiem.

Przykładowo chluba Dubaju, Burj Chalifa, zużywa tyle elektryczności co niewielkie miasto. System wodny dostarcza dziennie, średnio prawie milion litrów wody do 169 pięter, a żeby użyć spłuczki w toalecie na ostatnim poziomie, trzeba ją pompować jakieś 700 metrów w górę! W drugą stronę też łatwo nie jest, bo Dubaj do dziś nie posiada skutecznego systemu kanalizacji. Ma się to zmienić w najbliższych latach, ale wciąż można spotkać jeżdżące po mieście szambowozy.

Wracając do sztucznych wysp, nie trzeba wielkiej wyobraźni, by wiedzieć, że tak poważna ingerencja w sferę naturalnej linii brzegowej, musiała zaburzyć ekosystem. Działania budowlane, wydobycie ogromnych ilości piasku nie pozostało bez wpływu na tutejszą faunę i florę ze zdewastowaną rafą koralową na czele.

Emiraty dopiero od niedawna budzą się z niezdrowego snu o potędze i zaczynają myśleć o przyszłości. Świeżo powstałe, bo w 2022 roku, Museum of the Future jest dobrym przykładem zmian w tym zakresie. To w nim dowiecie się, jak Emiratczycy mają zamiar naprawić to, co zniszczyli. Oczywiście jak zwykle zrobią to w wielkim stylu, wykorzystując nowe technologie, sztuczną inteligencję i wiedzę o kosmosie. Cóż, lepiej późno niż wcale.


A jak Emiratczycy widzą przyszłość swego kraju? Na pytanie o to, co będzie kiedy skończą się petrodolary mają zwykle dwie odpowiedzi. Pierwsza jest przewrotna i brzmi tak: “Ci, co mówią, że wiedzą, kiedy skończy się ropa, nie mają o tym pojęcia. Ci, którzy faktycznie wiedzą, to tego nie mówią”. Druga jest znaną anegdotą przypisywaną różnym arabskim politykom: “Mój dziadek jeździł na wielbłądzie, mój ojciec tak samo, ja jeżdżę mercedesem, mój syn Land Roverem, mój wnuk też będzie jeździł Land Roverem, ale mój prawnuk prawdopodobnie znowu pojedzie na wielbłądzie”.

Czy zatem kraje Zatoki Perskiej czeka smutny koniec, zaraz po sprzedaży ostatniej baryłki ropy? Wygląda na to, że bogaci szejkowie nie spędzają czasu wyłącznie na wydawaniu swoich lekko zarobionych pieniędzy, ale sprytnie nimi zarządzają. Na dzień dzisiejszy bowiem wydobycie czarnego złota to niecałe 20% PKB. A plany mają jeszcze ambitniejsze.

“Uczynimy z ZEA najlepszy kraj na świecie” mówi szejk Mohammed bin Rashid Al Maktoum, wiceprezydent i premier Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz władca Dubaju. Priorytety dotyczące rozwoju federacji ogłosił w oficjalnej Wizji 2030.


W programie rozwoju kraju ważne miejsce zajmuje turystyka. Myli się ten, kto uważa, że te wszystkie architektoniczne cuda są budowane wyłącznie dla kaprysu. Oszałamiające inwestycje, luksusowe hotele, wypasione restauracje mają być magnesem dla rzeszy turystów z całego świata. Coś w tym jest, bo sama uległam magii tego przyciągania.

Budowa ogromnych powierzchni biurowych, brak podatków deklarowana otwartość na inne kultury jest zachętą dla takich sektorów jak bankowość i inne usługi finansowe.

ZEA stawia także na wydobycie innych surowców takich jak rudy miedzi, chromu i manganu, kontynuuje działania związane z nowoczesnymi metodami odsalania wody morskiej, a także inwestuje w odnawialne źródła energii, której zużywa przecież jakieś niewyobrażalne ilości.

Sprytni biznesmeni w białych kandurach pilnie śledzą światowe trendy. Nieobce są im nowe technologie i oswajanie sztucznej inteligencji, a największym marzeniem wycieczka w kosmos, gdzie, wiadomo, wybudują kolejne miasto ze złota i to jeszcze w tym stuleciu!

Przyznacie kochani, że to plany odważne, zuchwałe wręcz. Tworzone przez wizjonerów o przenikliwych umysłach, ale sercach twardszych niż diamenty. Czy jednak bez chociażby odrobiny wrażliwości i ziarna pokory nie będą to tylko zamki stawiane na gorącym piasku pustyni? Sama nie wiem. Czas pokaże…

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. Warto zagłębić się w ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. To są na pewno rzeczy, o których warto wiedzieć 😊

      Usuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!