DUBAJ - Pozorna lekkość bytu


Pośrodku dubajskiego downtown, wśród strzelistych wieżowców, w cieniu Burj Khalifa, wyrastają z betonu delikatne puchate dmuchawce, nadając okolicy niezwykłej lekkości. Zastanawiam się czy ta lekkość nie jest najlepszym symbolem miasta, które wyrosło z piasku pustyni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

O tym, że ta pozorna lekkość bytu znośna jest wyłącznie dla Emiratczyków, bogatych ekspatów i turystów podejrzewa chyba każdy z nas. O grzechach szejków i niekoniecznie kolorowej rzeczywistości życia w ZEA poczytać można w moim poście 🔍 tutaj. Są rzeczy, o których warto pamiętać, przechadzając się po zachwycającym Dubaju czy Abu Dhabi, o którym pisałam 🔍 tutaj

Wracając jednak do dmuchawców czuję dumę, bo są dziełem polskiego artysty Mirka Struzika, który na zlecenie firmy EMAAR stworzył futurystyczną łąkę na jednym z najsłynniejszych deptaków świata. Czternaście stalowych kwiatów tworzy niesamowity kontrast z resztą otoczenia. Przepięknie wygląda to również w nocy, gdy cała instalacja mieni się różnymi kolorami.


Rzeźby i instalacje to zresztą największy urok tego miejsca. To one sprawiają, że ta supernowoczesna stalozo-betonoza ani trochę nie jest nudna. To one tworzą również swego rodzaju szlak, którym podążają licznie odwiedzający Dubaj turyści.

Największa kolejka tłoczy się zwykle przy Wings of Mexico, dlatego warto przyjść tutaj wcześnie rano, jeśli macie ochotę na kultową fotkę. Skąd przyfrunęły tu skrzydła anioła? Stworzone w Meksyku, cieszyly się takim zainteresowaniem, że ich autor Jorge Marin i władze Meksyku postanowiły wykorzystać rzeźbę jako artystyczną wizytówkę swojego kraju. Już ponad dwadzieścia kopii zostało rozdanych różnym krajom. Wings of Mexico znajdziecie zatem również w Tel Avivie, Singapurze, Los Angeles, Londynie czy Berlinie, ale w żadnym z tych miast nie zrobiły one takiej furory jak w Dubaju, stając się instagramowym symbolem miasta.


Wędrując obwodnicą downtown w poszukiwaniu fajnych knajpek, co chwilę napotykamy ciekawe artystyczne formy. Moją ulubioną jest znajdująca się na skrzyżowaniu na przeciwko Dubai Mall rzeźba “Together” syryjskiego artysty Lutfi Romheina. To dwie ponad czterometrowe postaci. Kobieta w czarnej abaji ze szwedzkiego granitu i mężczyzna w śnieżnobiałej kandurze z prawdziwego, włoskiego marmuru z Carrary. Najczęściej filmowana od tyłu na tle Burj Khalifa, ale mnie udało się uchwycić moment kiedy promienie zachodzącego słońca pomiędzy nimi dodają tej parze jakiegoś elementu mistycyzmu. Lubię to zdjęcie, chyba najbardziej ze wszystkich jakie zrobiłam w ZEA.


Będąc w pobliżu centrum handlowego, wejdźcie do środka, by zobaczyć kolejną ciekawą instalację. To wodospad ze spadającymi mężczyznami, którzy symbolizują skaczących do wody poławiaczy pereł. Trudna sztuka łowienia pereł była przez wieki znakiem rozpoznawczym i intratnym zajęciem w Zatoce Perskiej. Niestety nie dla samych poławiaczy, których morderczej pracy nie można porównać nawet do trudów budowniczych Burj Khalifa. Połowy odbywały się w okresie letnim, gdy temperatura powietrza przekraczała nawet 50°C, a woda była na tyle ciepła, że nie było ryzyka ataku przez rekiny. Przez kilka miesięcy niedożywieni i wycieńczeni upałem nurkowie musieli po 30-40 razy dziennie wskakiwać do wody z kamieniem uwiązanym u nogi i zaciskiem na nosie w poszukiwaniu perłopławów. Po takich wyprawach ledwo żywi, odwodnieni, z ciałem przeżartym solą dochodzili do siebie tygodniami. Dobrze, jeśli za ten cały trud dostawali należną im wypłatę i nie musieli zadłużać się, by wyżywić rodzinę. A bywało z tym różnie. Warto pamiętać, że poławiaczami byli dziadkowie dzisiejszych Emiratczyków, być może niektórzy z nich jeszcze pamiętają te smutne czasy.


W Dubai Mall zobaczyć można również jedno z największych akwariów na świecie. 10 milionów litrów wody i 140 różnych gatunków fauny, w tym rekiny i krokodyle zrobi wrażenie nie tylko na dzieciakach. Podwodny świat otacza zwiedzających i daje różne możliwości obcowania z nim. W zależności od rodzaju biletu możliwe jest karmienie zwierząt, pływanie łódką z przezroczystym dnem, a nawet nurkowanie z największymi morskimi drapieżnikami, ale nawet wersja basic i przejście podwodnym tunelem będzie na pewno fascynującą przygodą.

W drugim końcu centrum handlowego znajdziecie wjazd na Burj Khalifa. Przygotujcie się jednak na spustoszenie w portfelu, które na dodatek, moim zdaniem, nie jest tego warte. Następnym razem wybrałabym widoki ze znajdującej się nieopodal Sky View Tower, ukrywającej zresztą kilka ciekawych atrakcji od tarasu widokowego i zjeżdżalni po słynny już Edge Walk. Przez cały pobyt panowie odgrażali się, że na pewno tam pójdą, bo co to dla nich spacerek ponad 200 metrów nad miastem. Adrenaliny starczyło jednak tylko na zjazd ze sztucznego stoku narciarskiego w Mall of Emirates. No dobra trochę się z nich naśmiewam, sama bym umarła ze strachu, widząc jak paradują w samej uprzęży po niczym niezabezpieczonej krawędzi. Jeśli jednak lubicie czuć dreszcz emocji to zamiast przepłacać na Burj Khalifa zafundujcie sobie Edge Walk. Cena będzie podobna, ale wrażenia dużo bardziej ekstremalne. A jak nie lubicie takich rozrywek, zawsze możecie wybrać się do widokowej restauracji Ce La Vi - w końcu ciągle macie w kieszeni niewykorzystane 500 AED na osobę 😜.


Jeśli jesteśmy już przy jedzeniu to w okolicach downtown polecam kilka knajpek. Mam wrażenie, że najbardziej popularna jest tu kuchnia turecka od słynnego CZN Buraka począwszy po niezłą sieć restauracji Bosphorus, indyjskie smaki odkryliśmy w ostatnim dniu pobytu w świetnej, schowanej w bocznej uliczce, restauracji Roobaru. Jeśli lubicie kino, zajrzyjcie do knajpki Chaplin, która ma bardzo fajny filmowy wystrój, a z sufitu zwisają charakterystyczne czarne meloniki. Jeśli lubicie eksperymentować z różnymi smakami to najlepszym wyjściem będzie dla Was Time Out Market przy Dubai Mall, gdzie dostaniecie street foodowe jedzonko z każdego zakątka świata i nawet spokojnie napijecie się piwka.

Pamiętajcie jednak, że jeśli chodzi o alkohol to dostepny jest praktycznie tylko w ramach hotelowej gastronomii. W lokalnych knajpkach modne są za to fantazyjne moktajle bezalkoholowe, których smaki, często do złudzenia przypominające klasyczne drinki, mogą Was mile zaskoczyć.


Po dobrej kolacji czas na słynne tańczące fontanny. Bądźcie jednak punktualni, bo pokaz robi wrażenie, ale trwa jedynie kilka minut. Na początku byłam nawet rozczarowana, ale po chwili mój głos rozsądku przypomniał mi, że jesteśmy przecież na środku pustyni i że woda to skarb, który trzeba szanować. My na pokaz przyszliśmy z pobliskiej opery, o której ja, operowa maniaczka, nie mogę nie wspomnieć.


Otwarta w 2016 roku opera dubajska jest piękna jak wszystko wokół. Jej opływowe kształty imitujące łódź idealnie komponują się z resztą zabudowy, nawiązując jednocześnie do morskich tradycji Dubaju. Jako nowoczesny obiekt kulturalny łączy umiejętnie różne dziedziny sztuki. W repertuarze nie tylko klasyka, ale także koncerty gwiazd światowego formatu, pokazy mody, bankiety. Warto przejrzeć stronę internetową, może coś wpadnie Wam w oko. Operę można również zwiedzać, o ile jakiś szejk nie wynajmie jej w danym dniu na wyłączność, tak jak było w moim przypadku 😪.


Jeśli chodzi o piękne wnętrza zapraszam również do środka Burj Al Arab. Ikoniczny hotel w kształcie napiętego żagla jest jednym z najwyższych i najbardziej luksusowych tego typu przybytków na świecie. Oficjalnie to pięciogwiazdkowy obiekt, ale jego twórcy sami przyznali sobie siedem gwiazdek. A co? Kto bogatemu zabroni? Cóż, szczerze powiem trochę racji mieli. Oprócz wspaniałych apartamentów z których najmniejszy ma 170 metrów, goście mają do dyspozycji między innymi prywatną plażę, podwodną restaurację i lądowisko dla helikopterów na dachu. Od 2021 roku zwykli śmiertelnicy mogą na własne oczy zobaczyć przeznaczoną do zwiedzania część tych wspaniałości. Bilety wstępu nie są tanie, ale “każdy kto kocha luksus z wzajemnością” powinien odwiedzić to miejsce. Jest kilka opcji zwiedzania w zależności od tego, czy chcecie pić kawę z jadalnym złotem czy nie. My akurat w tym dniu wyjątkowo nie mieliśmy ochoty, więc wybraliśmy wersję podstawową, zadowalając się łykiem czarnej kawy i daktylami 😜.


Zwiedzanie zaczyna się od obmycia rąk aromatycznym ręczniczkiem i powitalnego drinka bezalkoholowego. Można więc w sumie poczuć się jak VIP. Następnie zwiedzamy atrium i wystawę poświęconą historii hotelu. Na końcu oszałamiający apartament królewski. Muszę Wam to wszystko opisać w osobnym poście, a przede wszystkim pokazać, bo to jest naprawdę inny level luksusu. Dział Techniczny tak się wczuł w rolę, że po wizycie, w hotelowej kawiarence, skusił się jednak na złotego loda. Niestety różnicę poczuł tylko w portfelu 😜.


Jeśli chcecie mieć fajny widok na Burj al Arab przejdźcie parę kroków dalej do kompleksu Madinat Jumeirah. To taka dubajska Wenecja z uroczymi kanałami i mostkami. Przy tutejszym centrum handlowym znajdziecie kilka knajpek. To również dobre miejsce na lunch. Naszą fotkę zrobiliśmy na plaży jednego z hoteli. Oczywiście nie mogliśmy korzystać z infrastruktury, ale mała sesja zdjęciowa nie stanowiła żadnego problemu.


Palma Jumeirah. O tym miejscu słyszał chyba każdy, nawet ufoludki, bo wyspa w kształcie olbrzymiej palmy daktylowej widoczna jest ponoć także z kosmosu. To nie jedyna sztuczna wyspa w Dubaju. Na chwilę obecną u wybrzeża miasta wybudowano trzy takie wyspy i jeden archipelag “Mir” z lotu ptaka przypominający świat, w którym jest nawet wysepka o nazwie Polska. Niestety większość z nich nie znalazła jeszcze godnych, znaczy się bogatych inwestorów i tylko Palm Jumeirach jest faktycznie wykorzystana w stu procentach.


Na wyspę wjedziecie samochodem, ale najwygodniej jest poruszać się kolejką. Pierwszy przystanek to centrum handlowe Nakheel Mall, w którym znajduje się punkt widokowy The view at the Palm. Niejlepsze widoki o zachodzie słońca, wiadomo. My przyszliśmy jednak wcześnie rano, żeby uniknąć tłumów i faktycznie byliśmy prawie sami.

Jeśli macie napięty harmonogram, to musicie wiedzieć, że samo wejście na taras nie jest automatyczne, a wręcz przeciwnie czekają Was aż dwie kolejki: pierwsza po bilety, druga przy wejściu, gdzie dodatkowo mamy kilkunastominutowa prezentację. Nie chcę Was zniechęcać, bo wszystko jest bardzo fajnie zorganizowane, wymaga jednak nieco cierpliwości.

Wersja de luxe to oglądanie Palm Jumeirah z leżaka przy basenie Aura skypool. Ten ekskluzywny basen z panoramą 360* znajduje się w tym samym budynku. Niestety nie mieliśmy czasu na takie atrakcje, ale jeśli kiedykolwiek wrócę do Dubaju, będzie to na pewno na mojej osobistej liście “guilty pleasure”.


Z tarasu widokowego widać również doskonale dubajską marinę. Tym razem najlepiej wygląda to nocą, więc jeśli spóźnicie się na zachód słońca, to będzie to na pewno jakaś nagroda pocieszenia. Marina to jeden z obowiązkowych punktów programu w Dubaju. Jeśli lubicie imprezowe życie, to będzie to również dobry wybór na nocleg. Nas jakos szczególnie nie urzekła. Strzeliste wieżowce w sumie wszędzie na świecie wyglądają tak samo (może tylko meczetów brak). Ot, dobre miejsce na kolację, drinka czy przejażdżkę motorówką.


Za to na liście najbardziej oryginalnych budynków mieście na pewno znajdą się dwie kolejne propozycje. Pierwsza z nich to Dubaj Frame. Największa na świecie złota ramka położona jest na terenie parku Zabeel. Z jednej strony stary, a z drugiej nowoczesny Dubaj podziwiamy tu z wysokości 150 metrów, pod nogami mając przeszkloną podłogę. Bardzo ciekawa koncepcja przenikania się dwóch światów i dwóch estetyk. Jedyne co trochę mi przeszkadza, to widoczna na pierwszym planie gęba al Maktouma władcy Dubaju, za którym po prostu nie przepadam.


Budynek Museum of the future otwarty w 2022 roku to jest majstersztyk pod każdym względem. Zwróćcie uwagę, że bryła zaprojektowana jest tak, że nie ma kątów prostych, ani podparć. Do tego niezwykle ciekawa eliptyczna forma pokryta jest charakterystycznym deseniem przypominającym mi skórę węża. Podchodząc bliżej, widzimy, że esy floresy napisane są w języku arabskim. Trudno mi to stwierdzić, ale wszystkie sentencje na “skórze” budynku dotyczą przyszłości.


Bilety zarezerwujcie przed wyjazdem, bo za wstęp przy okienku zapłacić można nawet 399 AED, a to już według mnie zaporowa cena jak na dwugodzinne, futurystyczne show. I tu właśnie jest diabeł pogrzebany. To nie jest muzeum w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, a ekspozycja niewiele ma wspólnego z przyszłością w naukowym tego słowa znaczeniu. To jedynie pewnego rodzaju wizja świata i Emiratów w roku 2071, czyli w setną rocznicę ich powstania. Wirtualna przewodniczka zabiera nas jednak w niezwykłą podróż, dotykając tematyki życia w kosmosie, źródeł odnawialnych, ekologii, zdrowia i dobrostanu człowieka przyszłości. A wszystko to w pięknym wydaniu, na bogato, z lekką nutą orientu. Jestem na tak.


Dubaj to niewątpliwie miasto przyszłości. Nie znaczy jednak, że nie ma swojej przeszłości. Na koniec zaglądamy więc do starej jego części. Ponoć pierwsze wzmianki o wiosce rybackiej w tym miejscu pochodzą z X wieku, ale próżno szukać tu tak wiekowych zabytków. Jedne z najstarszych zabudowań w mieście to XVIII fort al Fahidi, w którym mieści się Muzeum historii miasta. Niestety podczas naszego pobytu muzeum było nieczynne z powodu renowacji. To na szczęście nie jest duży problem, bo muzeów historycznych o dziwo w Dubaju nie brakuje. Głodnym historii polecam na przykład Al Shindagha Museum lub Etihad Museum, przy którym do dziś stoi Union House, gdzie przy okrągłym stole w 1971 roku nastąpiło zjednoczenie siedmiu Emiratów.


Spokojna dzielnica Al Fahidi i znajdująca się po drugiej stronie pełna gwaru targowisk Deira to najbardziej tradycyjna część miasta. Wodny tramwaj “abra” kursujący za symbolicznego dirhama między dzielnicami jest dodatkowa atrakcją. Przyznam szczerze, że dobrze czuliśmy się, popijając spokojnie świeżo paloną kawę w Coffee Muzeum i wałęsając się od galerii do galerii w historycznej Al Fahidi, ale tradycyjne souki Deiry ze swoją nachalnością trochę nas przerażają. Wybawieniem okazał się samotny rejs po zatoczce Dubai Creek. Cudnie musi być tu o zachodzie słońca, kiedy w dali majaczy strzelista iglica Burj Khalifa…


Aha i jeszcze fotka z flamingami, których rzeźby i podobizny znajdziecie w różnych miejscach w okolicy Dubai Creek. Po prawdziwe flamingi trzeba pojechać jednak do rezerwatu Ras al Khor na drugim końcu zatoczki. Niby blisko, ale miejsce jest bardzo źle oznakowane na google maps i ciężko go znaleźć. Dojście do punktu obserwacyjnego zajmuje parę minut, ale stadko ptaków widać dosyć niewyraźnie.

Sugeruję więc, aby prawdziwych flamingowych zachwytów szukać jednak w innych rejonach świata. Cóż, nie we wszystkim można być najlepszym. Gdyby tak było, po wizycie w Emiratach trzeba by było przejść na podróżniczą emeryturę. Na szczęście nie trzeba, uff, od razu jakoś mi tak lżej na duszy 😜.


. Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!