BERNINA EXPRESS - Podróż w szwajcarskim stylu

Bernina Express - wagon pociągu

Mam wyjątkową słabość do pociągów. To chyba zostało mi z czasów harcerstwa, kiedy wycierałam tyłkiem sfatygowane siedzenia wszystkich możliwych szynowych destynacji w Polsce, a marzeniem, do dziś niespełnionym, była podróż koleją przez Europę. Nie dziwi więc, że kiedy zaplanowaliśmy urlop w Szwajcarii, pociąg panoramiczny Bernina Express musiał znaleźć się na naszej wakacyjnej bucket list.


Bernina Express to, obok Glacier Express, najbardziej malownicza tego typu trasa w Szwajcarii. Powstała na przełomie XIX i XX wieku, najwyższa przeprawa kolejowa w Alpach, licząca 55 tuneli, 126 wiaduktów i mostów do dziś robi wrażenie zarówno na pasjonatach techniki jak i totalnych laikach. Nieco ponad 120 kilometrową trasę tam i z powrotem przemierzamy w około 10 godzin, a przyjemność ta kosztuje nas (latem 2022) 178 CHF od osoby. Czy było warto? Sprawdźmy to razem.

Podróż zaczynamy w Chur, które okazuje się być całkiem przyjemnym miasteczkiem. Doczytuję w internetach, że to najstarsze miasto w Szwajcarii. Szok, bo rankiem nowoczesna i w sumie nijaka architektura wokół dworca nie obiecywała fajerwerków. Dopiero wieczorem, po powrocie, udajemy się na krótki spacer po miasteczku i jesteśmy mile zaskoczeni. Warto więc zarezerwować sobie czas na kolację w jednej z klimatycznych restauracji w wąskich uliczkach starego miasta lub po prostu poszwendać się tu i ówdzie, odkrywając główne zabytki: malowniczą uliczkę Poststrasse, kościół św. Marcina, katedrę Wniebowzięcia NMP, liczne fontanny i rzeźby. Warto zajrzeć również do baru Giger, gdzie zanurzyć się można w atmosferze rodem z filmu "Obcy", którego twórca pochodzi właśnie z Chur.


Wróćmy jednak na dworzec, bo główny bohater naszej opowieści czeka na nas właśnie tutaj. Bilety rezerwujemy w wyprzedzeniem, jakieś dwa tygodnie wcześniej. Mimo, że jest środek lata, tłumów na stacji nie widać, a w pociągu jest jeszcze kilka wolnych miejsc.

Wsiadamy do przedziału z olbrzymimi przeszkleniami, które przez najbliższe cztery i pół godziny będą naszym oknem na świat i ekranem, na którym podziwiać będziemy zapierające dech w piersiach, krajobrazy Szwajcarii.

Czy ma więc znaczenie, które miejsce wybrać? Czy lepsza prawa strona, czy raczej po lewej czekają na nas najpiękniejsze widoki? Teoretycznie prawa strona jest ciekawsza, ale uwierzcie mi, że w pociągu nikt nie siedzi. Panorama za oknem sprawia, że przez pół drogi stoimy z nosem i telefonem przyklejonym do szyby 😜.

Tu wspomnieć trzeba o pewnym, istotnym mankamencie. Okien w pociągu panoramicznym nie da się otworzyć, a ewidentne odbicia, mocno wpływają na nienajlepszą jakość zdjęć. Mam na to dwa patenty. Dokładne przetarcie szyby mokrą chusteczką i "przyklejenie" do niej telefonu lub poszukanie jedynego otwierającego się okna, który skazuje Was jednak na spędzanie dłuższej części podróży naprzeciwko toalety 🙈.


Na pocieszenie sympatyczny "kelner" podrzuca nam ulotki i drobne upominki: napój i szwajcarskie czekoladki w pudełku przypominającym pociąg. Nie spodziewajcie się w cenie biletu niczego więcej. Zresztą, jeśli o jedzenie idzie, zadbajcie o to przed podróżą. Na pokładzie kupić można jedynie słodkie i słone przekąski w horrendalnych cenach, a normalny obiad zjecie dopiero we włoskim Tirano.

Przy odrobinie fantazji, możecie w pociągu zorganizować sobie jednak mini piknik. Sery, wędliny, a nawet wino możecie bez problemu rozłożyć na swoim stoliczku i poczuć jak "królowie życia". Dwie takie królewny siedziały obok nas w drodze powrotnej, a my tylko zazdrośnie zerkaliśmy na ich włoskie smakołyki, pocieszając się smakiem rozmemłanej czekoladki.


Szybko jednak zapominamy o tym co wkoło nas, skupiając się na pejzażach za oknem. Momentami jest faktycznie pięknie. Szczególnie druga połowa trasy obfituje w malownicze krajobrazy. Mijamy pastwiska, wioski i zameczki regionu Domleschg i naszym oczom ukazuje się pierwsza większa atrakcja - wiadukt Landwasser, o czym informuje nas miły głos dochodzący z głośników. Wiadukt faktycznie robi wrażenie, szczególnie kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy jakieś 65 metrów nad ziemią. Chwilę później zanurzamy się w ciemnościach sześciokilometrowego Albula Tunel najdłuższego z 55 tuneli na trasie. I wreszcie docieramy do miasteczka Pontresina. To pierwsza wspólna stacja z alternatywną, nieco krótszą (2,5 godziny) opcją podróży ze słynnego ekskluzywnego kurortu narciarskiego Saint Moritz.




Od Pontresiny pejzaż za oknem robi się coraz bardziej surowy. Coraz częściej pojawiają się też ośnieżone alpejskie szczyty: Piz Bernina, Piz Palü po prawej stronie, Diavolezza po lewej. Na ten ostatni szczyt można wyjechać kolejką górską, by podziwiać lodowce Pers i Morteratsch. Uważajcie tylko, bo niektórzy twierdzą, że piękna Diablica wciąż czyha na szczycie na urokliwych młodzieńców. Mężowie i synowie miejcie się więc na baczności i trzymajcie blisko swoich kobiet 😉.

Największą atrakcją tej części trasy jest jednak najwyżej położona stacja kolejki i schronisko Ospizio Bernina (2253 n.p.m.) oraz malownicze jeziora: Białe i Czarne. To według mnie najpiękniejszy odcinek trasy, który kończy się przy urokliwej stacji Alp Grum. Tu pociąg zatrzymuje się na kilkanascie minut, żeby turyści mogli zrobić sobie zdjęcie. Niestety ładnie jest tylko z lewej strony z widokiem na góry 😪.





Ostatni odcinek drogi to okolice Poschiavo. To właściwie jedyne miasteczko, które zrobiło na mnie pozytywne wrażenie i to raczej z daleka, na tle gór. Z bliska wszystkie mijane miejscowości wydały mi się raczej usiane betonowymi klockami. Na próżno szukałam wzrokiem alpejskich drewnianych chatek z kwiecistymi okiennicami…

Oczy nacieszyć można jednak błękitem kolejnego jeziora. Lago Poschiavo ciągnie się przez kilka kilometrów. Aż dziw bierze, że nie ma tu tłumów turystów. Nie przyciąga na pewno słaba infrastruktura. Wokół akwenu szutrowa droga i przerdzewiałe barierki. Cóż, może gdyby Szwajcaria była w Unii Europejskiej, lepiej by to wyglądało 😉.

I jeszcze jeden niezwykły wiadukt. Spiralna konstrukcja wiaduktu Brusio sprawia, że to praktycznie jedyny moment, kiedy przez kilka minut czerwone wagony uchwycić można w pełnej okazałości. Miejcie więc aparaty w pogotowiu.




To jeszcze nie koniec atrakcji, bo dojeżdżając do Tirano warto przyczaić się jeszcze na jedną - Santuario della Madonna di Tirano. Bądźcie jednak czujni, bo pociąg w tym miejscu, trochę jak tramwaj, jedzie praktycznie przez środek miasta. Ten przepiękny kościół, który jest wizytówką Tirano, mignie Wam przed oczami dosłownie w kilka sekund. A czasu na spacer w tym kierunku może Wam potem zabraknąć.


Tirano nie powaliło nas na kolana, ale miło było wysiąść na chwilę z pociągu i rozprostować kości. Półtorej godziny przerwy to też idealny czas na szybką pizzę i lody. Klimat tego przygranicznego miasteczka nie przypomina Włoch, które znamy i kochamy. Ceny za to, nawet te turystyczne, zdecydowanie uświadamiają nam, że to, na szczęście dla naszego portfela, już nie jest Szwajcaria.

Jeśli wybierzecie drogę w jedną stronę, Tirano będzie dla Was prawdopodobnie przystankiem w drodze do Mediolanu i nad jezioro Como. Można stąd również kontynuować podróż do Lugano. Trasę pokonuje się wtedy panoramicznym autobusem.

Warto również przemyśleć powrót zwykłym, lokalnym połączeniem. Będziecie pewnie jechać dłużej, ale dzięki otwieranym oknom, zrobicie na pewno lepsze zdjęcia niż my. Latem do tego typu pociągów doczepiane są również otwarte wagony w charakterystycznym żółtym kolorze. Pytajcie o to zanim zarezerwujecie bilet, bo taka przejażdżka byłaby warta grzechu 😊.



Aż się prosi, by zakończyć ten wpis odpowiedzią na pytanie czy było warto. Każdy oczywiście ma prawo mieć własne zdanie, ja jednak jestem rozczarowana, co pewnie empatyczny czytelnik wyczuł już co najmniej w połowie tekstu. Podsumujmy zatem główne minusy:
  1. Cena biletu jest zdecydowanie nieadekwatna do usługi. Pociąg niewiele różni się od zwykłego składu i nie oferuje praktycznie żadnych dodatkowych atrakcji na trasie. No chyba, że uda Wam się upolować jakąś promocję. My nie mieliśmy szczęścia.
  2. Symboliczny catering na pokładzie to totalna porażka, a gadżety w takiej cenie biletu są wręcz żenujące.
  3. Okna panoramiczne są wprawdzie dwa razy większe od standardowych, ale niestety, jak wspominałam, nie można ich otworzyć, a ich czystość miejscami pozostawia wiele do życzenia. Do tego odbicia sprawiają, że jakość zdjęć jest naprawdę słaba. A przecież tak bogaty kraj i w jednej ze swoich największych turystycznych atrakcji mógłby spokojnie pokusić się o "antyrefleksy".
  4. A za oknem, oprócz kilku pięknych momentów, szału nie było. Teren, szczególnie przy miasteczkach raczej przemysłowy, pełno maszyn budowlanych, smutna, betonowa zabudowa. Po naprawdę piękne, szwajcarskie widoki, warto więc chyba wybrać się gdzie indziej. Kilka propozycji znajdziecie na przykład 🔍 tutaj
Osobiscie, gdybym mogła cofnąć czas, spędziłabym dodatkowy dzień w przecudnej Lucernie i powędrowała na przykład na Pilatus.

Polecam również inne wpisy z naszych podróży w okolicy:
Lucerna - Kokietka w Alpach

Komentarze

Obserwuj Instagram!