LUCERNA - Kokietka w Alpach

Widok na drewniany most Lucerny - Spreuerbrücke, zwany po polsku Mostem Plewnym

Nie myślcie sobie. Tytułowa kokietka, to wcale nie ja, a maleńka, ale pełna wdzięku i atrakcji Lucerna. To jedno z najpiękniejszych miast Szwajcarii przypomina mi zjawiskowo piękną kobietę, która gdzie tylko może, jakby mimochodem, podziwia swoje odbicie w tafli jeziora, rzeki czy w spływających wodach fontanny. Pretekstów jej zresztą nie brakuje, bo wszechobecna woda i góry to jej największa ozdoba.

Wybierając się do Lucerny, popełniliśmy strategiczny błąd i zaplanowaliśmy jedynie jeden dzień w tym przepięknym alpejskim miasteczku. Nasza pierwsza randka z madame L przyniosła więc zarówno zachwyt jak i męczące nas do dziś uczucie niespełnienia. Z ogromną przyjemnością pisałam więc ten post, mogąc chociaż na chwilę wrócić myślami w to piękne miejsce, by pokazać Wam co warto zobaczyć w Lucernie.

Zwiedzanie Lucerny zaczynamy od dworca kolejowego usytuowanego w centralnym punkcie miasta. My akurat przyjechaliśmy samochodem, ale najwygodniej dotrzeć tu pociągiem z Zurychu, który jako największe miasto Szwajcarii również wart jest odwiedzenia i gdzie oczywiście znajduje się lotnisko.

Naszą uwagę przykuwa olbrzymia, pięknie zdobiona brama, jedyna pozostałość po starym dworcu, który musiał być kiedyś robić wrażenie. Dzisiejszy dworzec imponuje chyba jedynie rozmiarem, ale przywodzi na myśl jedną z niezwykłych atrakcji Szwajcarii - kolej panoramiczną. Gotthard Panoramic Express to pierwszy powód, dla którego warto wygospodarować minimum dwa dni więcej w Lucernie. Wyjątkowa podróż statkiem i koleją to wyprawa, która zaprowadzi Was, przez słynną przełęcz św. Gottharda, aż do Lugano, odsłaniając przed Wami niesamowite, górskie widoki.

Coś o tym wiemy, bo sami wybraliśmy się w podróż po Szwajcarii koleją Bernina Express, o czym wkrótce opowiemy Wam bardziej szczegółowo.



Tuż obok dworca, nie umknie Waszej uwadze olbrzymi, nowoczesny budynek Centrum Kultury i Kongresu, w którym mieści się Muzeum Sztuki i ponoć genialna sala koncertowa z najlepszą akustyką w całej Szwajcarii.
Charakterystyczny, mocno wysunięty dach budynku chroni przed deszczem lub słońcem, tworząc fajną przestrzeń. Pod dachem kilka kafejek i restauracji z cudnym widokiem na Jezioro Czterech Kantonów.



Nie zdecydowaliśmy się wejść do środka, co Dział Techniczny wyrzucał mi do końca tego wyjazdu 😉. W zamian za to, odwiedziliśmy niezwykłe muzeum Sammlung Rosengart. Prywatna kolekcja przekazana miastu w 2002 przez rodzinę Rosengard liczy kilkaset prac takich artystów jak Chagall, Matisse, Monet, Cezanne, Mirò, Modigliani czy Kandinsky. Najcenniejsze są dzieła Paula Klee, których jest tu ponad sto i 32 obrazy Pabla Picassa, przyjaciela rodziny. Angela Rosengard, obecna gospodyni muzeum, bywała nawet modelką artysty i jak sama twierdzi w wywiadach, była jedyną kobietą, którą malował, ale w której nigdy się nie zakochał. Może dlatego, że przy każdej z pięciu okazji, zawsze towarzyszył jej ojciec 😉.


Z muzeum kierujemy się w stronę rzeki, a naszym oczom ukazuje się Kapellbrücke pierwszy z dwóch charakterystycznych mostów Lucerny. Most Kapliczny i przyklejona do niego wieża wodna - Wasserturm to chyba najbardziej rozpoznawalny obrazek z "miasta świateł". Nie ma się czemu dziwić, bo most jest po prostu piękny i mamy to szczęście, że możemy podziwiać go z okien naszego hoteliku. Konstrukcja z XIV wieku jest uważana za najstarszy zadaszony most w Europie, a wieża, jeszcze starsza, jest częścią dawnego systemu fortyfikacyjnego. W środku, pod dachem, znajdziecie malowidła przedstawiające sceny z życia miasta.  

Jeszcze ciekawsze obrazy średniowiecznego motywu dance macabre (tańca śmierci) zdobią drugi drewniany most Lucerny - Spreuerbrücke, zwany po polsku Mostem Plewnym. Żeby dokładnie i bez tłumów przyjrzeć się tym malowidłom, na most wróciliśmy późnym wieczorem. Zaskoczyło nas to trochę, ale Lucerna, nawet latem, to dosyć spokojne miasteczko i po 23.00 w centrum właściwie nie było żywej duszy.




Spacer nabrzeżem, wzdłuż rzeki Reuss, szczególnie przy charakterystycznych jazach igłowych dosyć burzliwej, zarówno w dzień jak i wieczorem jest mega przyjemny, a widoki wręcz nierealnie piękne. To właśnie tu skupione są najbardziej reprezentacyjne zabytki miasta: renesansowy, bogato zdobiony Ratusz, majestatyczny kościół Jezuitów, barokowa perełka z XVII wieku, wieża Nolliturn. Wyobrażamy sobie jak tymi samymi drogami chodziły dawniej takie osobistości jak królowa Wiktoria, Ryszard Wagner, Lew Tołstoj czy Albert Einstein, który wraz z rodziną dwa lata mieszkał w Lucernie. Czy można się dziwić, że wszyscy ci ludzie zakochali się w tym mieście bez pamięci?




Wejdźmy nieco głębiej, by zatracić się wśród kolorowych kamieniczek, placów i fontann. Wiele z nich ma przepiękne, bogato zdobione fasady. Tuż koło naszego hotelu mój wzrok przykuła kolorowa fontanna Fritschi kontrastująca z bielą fasady kościoła św. Piotra.

Fontanna, jak pomnik Mickiewicza w moim rodzinnym Krakowie, jest miejscem codziennych spotkań mieszkańców. Niepozorny placyk z dziwaczną fontanną nabiera jednak szczególnego znaczenia w okresie karnawału. Fontanna przedstawia bowiem legendarną rodzinę Frischi, która symbolicznie rozpoczyna harce w spokojnym na co dzień miasteczku. Kapellplatz pokrywa się wtedy grubą warstwą confetti, a przebierańcy przy głośnych dźwiękach orkiestry bawią się przez tydzień. Wyobrażam to sobie i myślę, że zima w Lucernie też może być ciekawa.



Spacerując uliczkami Lucerny nie można pominąć pozostałości murów obronnych i dziewięciu wież, które górują nad miastem. Nie mieliśmy szczęścia, bo kapryśna pogoda zgotowała nam niezły prysznic tego ranka, kiedy zaplanowaliśmy zwiedzanie. Cóż, alpejski klimat rządzi się swoimi prawami. Musicie więc uwierzyć nam na słowo, że to jeden z ciekawszych punktów widokowych w mieście. Szczególnie piękny widok podziwiać można z wieży zegarowej Zytturn. Jedyny minus polega na tym, że nie ma płynnego przejścia przez całość murów. W połowie trasy napotkaliśmy zamkniętą bramkę i trzeba było się wracać.

Dwa kroki od wejścia na mury, znajdziecie jeszcze dwie, a nawet trzy lucerneńskie atrakcje. W charakterystycznym okrągłym budynku przy Löwenplatz 11 mieści się tutejsza "panorama racławicka" - Bourbaki Panorama. Gigantyczny 115 metrowy obraz Edouarda Castresa przedstawia losy francuskiej armii generała Bourbaki, przyjętej przez naród szwajcarski po wojnie francusko - pruskiej 1970-71. Obraz jest kwintesencją szwajcarskiej postawy wobec wojny, która od zawsze trzyma się z daleka od przemocy, jednocześnie mocno solidaryzując się z jej ofiarami.  

Tuż obok, Pomnik Szwajcarskich Gwardzistów, którzy zginęli w obronie króla Francji Ludwika XVI jest dowodem na to, że Szwajcaria nie zawsze była neutralna, a helwetcy żołnierze znani byli ze swego męstwa i waleczności w całej Europie. Do dziś zresztą utrzymywana jest tu potężna armia, a Szwajcaria, stroniąca od konfliktów zbrojnych, jest jak ten "śpiący lew", lepiej niech nikt go nie budzi.

Po lewej stronie znajdziecie wejście do Glacier Garden. To niewielkie muzeum opowiada o geologicznej historii szwajcarskich masywów górskich. Dodatkową atrakcją miejsca jest lustrzany labirynt "Alhambra", w którym chętnie zgubią się nie tylko dzieciaki.




Lucerna jest jednak pełna wspaniałych punktów widokowych. Aby napawać się naprawdę zjawiskową panoramą miasta polecam szczególnie spacer lub wyjazd kolejką na wzgórze chateau Gutsch. Miejsce trochę trąci myszką, ale widoki są tu nieziemskie. Oprócz hotelu trochę jak z Disneylandu i mocno przereklamowanej restauracji Gutsch, tuż obok znajdziecie opuszczony i nieco kiczowaty park z kilkoma rzeźbami i ogromnym czerwonym sercem, który zrobi Wam robotę na instagramie. Uprzedzam od razu, że bramka do parku nie działa, więc wchodźcie śmiało, nikt już dawno o to nie dba. Może gdyby Szwajcaria była w UE, byłoby inaczej 🤣.



Ostatnim punktem naszego pobytu w Lucernie i przysłowiową wisienką na torcie okazał się jednak wyjazd na górujący nad miastem szczyt Pilatusa. Jego majestatyczna sylwetka widoczna niemal z każdego punktu miasta przykuwa uwagę, ale też od wieków rozpala wyobraźnię. Nie dziwi więc, że z górskim olbrzymem związanych jest wiele legend. Jedna z nich wyjaśnia nazwę góry, która pochodzić ma od imienia Poncjusza Piłata, którego ciało wrzucono przed wiekami do jednego z jezior pod szczytem, a który w każdy Wielki Piątek błąka się wśród alpejskich mgieł, szukając ukojenia.

Inna legenda mówi o tym, że w skalnych zakamarkach Pilatusa gniazdko uwiły sobie smoki. Dowodem na to miały być tajemnicze kamienie zrzucane na pola u podnóża góry. Jeden taki "dowód", będący prawdopodobnie kawałkiem meteorytu, przechowywany jest nawet w Muzeum Historii Naturalnej w Lucernie. Smoka znajdziecie również w logo całej infrastruktury Pilatusa, która jest naprawdę imponująca.

Jak widać na zdjęciach poniżej "Góra smoka" przywitała nas w mglistej szacie. Mimo to, nie żałujemy. Wyjazd kolejką sam w sobie jest atrakcją, szczególnie gdy traficie na "okno pogodowe". Na szczycie czeka na Was kilka punktów widokowych i niezbyt wymagających tras trekkingowych. Ciekawym pomysłem jest nocleg na szczycie. Są tacy co spędzili na Pilatusie aż trzy dni, a swoje wrażenia, poparte pięknymi zdjęciami opisali 🔍 tutaj.

Zazdroszczę, bo odkrywania natury w szwajcarskim wydaniu zabrakło mi najbardziej. To zresztą powód, dla którego zapewne jeszcze tu wrócę. Tymczasem żegnamy cudną Lucernę i ruszamy dalej.



Garść informacji praktycznych

Jak dojechać?
Wspominałam na początku, że najlepsza opcja (wg. mnie) to pociąg z Zurychu. W godzinkę jesteście w centrum miasta.

Gdzie spać?
Hotel des Alpes  - hotele, jak wszystko w Szwajcarii, do tanich nie należą, a do tego stosunek jakości do ceny nie powala. Jeśli więc już męczyć się w drogim hotelu bez klimatyzacji, to niech chociaż widoki będą piękne. My, na jedną noc, zaszaleliśmy, z pokoikiem z balkonem i panoramą Kapellbrücke.

Pilatus-Kulm - nocleg na szczycie góry Pilatus to musi być coś. Choć dla mnie osobiście jeszcze bardziej kusząca wydaje się opcja spania w namiotach zawieszonych na drzewie. W hotelu działa również tradycyjna szwajcarska restauracja z pięknym wystrojem z czasów Belle Epoque. Polecam szczególnie salę kominkową.

Backpackers Lucerne - sympatyczny hostel z prostym, fajnym designem, nieco poza centrum, ale za to blisko jeziora. To moja opcja na następny raz.

Gdzie zjeść?
Bachmann - cukiernie, to obowiązkowy, kulinarny punkt programu w Szwajcarii, wiadomo, ale również dobry pomysł na szybką przekąskę, lekki lunch czy śniadanie.

Seebistro LUZ - stylowa altana nad samym brzegiem jeziora, miejsce idealne na drinka i coś na ząb. Ceny, jak na Szwajcarię, bardzo przyzwoite.

Reussfähre - restauracja z ogródkiem nad brzegiem rzeki. Przyjemne miejsce dla lubiących tradycyjną kuchnię.

Alpineum - klimatyczny cafe - bar z niezłym jedzeniem, tuż obok "śpiącego lwa". Polecanko!

Restauracja Gutsch - skusiliśmy się i jesteśmy zdania, że szkoda kasy na wystawną kolację w tym miejscu, ale drobna przekąska i drink z cudnym widokiem, czemu nie.


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!