Lichtenstein - jedno z najmniejszych państw na kuli ziemskiej nie przyciąga rzeszy turystów. Traktowane jest raczej jako tranzyt w drodze do Włoch, czy też Austrii i Szwajcarii, z którymi sąsiaduje. Zatrzymają się tu na pewno również Ci, dla których ważne jest odhaczenie kolejnego kraju na mapie świata. Czy to sprawiedliwe podejście? Czy Lichtenstein jest wart odwiedzenia? Co ma nam do zaoferowania? Sprawdźmy to razem.
Ustalmy najpierw kilka faktów. Znajdujący się w pierwszej dziesiątce najmniejszych państw świata Lichtenstein ma powierzchnię 160 km2 i liczy sobie niecałe 40 tysięcy mieszkańców, czyli mniej więcej tyle co nasz Bolesławiec, Chojnice czy Świnoujście.Maleństwo nieźle sobie jednak radzi. Będąc, jak Szwajcaria, krajem neutralnym, ma w głębokim poważaniu potyczki wojenne i od lat skupia się na tym, żeby "robić piniądz". Oferując jedne z najniższych podatków w Europie, przyciąga banki i inne instytucje finansowe. Efekt jest taki, że na terenie tego raju podatkowego, zarejestrowanych jest 80 tysięcy podmiotów gospodarczych, czyli dwa razy więcej niż samych mieszkańców!
Smykałka do biznesów idzie tu jednak w parze z umiłowaniem tradycji. Od XVII wieku krajem rządzi dynastia Lichtensteinów i mimo, że ustrój kraju to monarchia konstytucyjna, ma się wrażenie, że panujący książę Jan Adam II to monarcha absolutny mający realny wpływ na losy państwa i cieszący się ogromną popularnością w narodzie. Przyznane mu prawo weta absolutnego stosuje jednak rozsądnie i tylko wtedy, gdy ktoś próbuje ograniczyć mu przyjemność jaką czerpie z polowania.
Kraj jak to mówią "mały, ale wariat", miewa czasem szalone pomysły. W 2011 roku świat obiegła informacja, o możliwości wynajęcia całego księstwa przez popularny portal Airbnb. Koszt wynajmu oszacowano na 70 tysięcy dolarów, a w tym nocleg dla 150 osób, degustacje w winnicy, narty, snowboard, możliwość ustanowienia czasowo własnej waluty i znaków drogowych. Nie ustaliłam jednak, dokąd w tym czasie wyprowadza się książę 😉
Smykałka do biznesów idzie tu jednak w parze z umiłowaniem tradycji. Od XVII wieku krajem rządzi dynastia Lichtensteinów i mimo, że ustrój kraju to monarchia konstytucyjna, ma się wrażenie, że panujący książę Jan Adam II to monarcha absolutny mający realny wpływ na losy państwa i cieszący się ogromną popularnością w narodzie. Przyznane mu prawo weta absolutnego stosuje jednak rozsądnie i tylko wtedy, gdy ktoś próbuje ograniczyć mu przyjemność jaką czerpie z polowania.
Kraj jak to mówią "mały, ale wariat", miewa czasem szalone pomysły. W 2011 roku świat obiegła informacja, o możliwości wynajęcia całego księstwa przez popularny portal Airbnb. Koszt wynajmu oszacowano na 70 tysięcy dolarów, a w tym nocleg dla 150 osób, degustacje w winnicy, narty, snowboard, możliwość ustanowienia czasowo własnej waluty i znaków drogowych. Nie ustaliłam jednak, dokąd w tym czasie wyprowadza się książę 😉
Szczęka opadła? Nie ma problemu. Nowe uzębienie może być niezła pamiątką z podróży. Lichtenstein jest bowiem największym producentem protez zębowych na świecie. W ofercie aż tysiąc kształtów i odcieni! Nie potrzeba sztucznej szczęki? Kupcie sobie znaczek pocztowy. Niektóre serie z Lichtensteinu to prawdziwe dzieła sztuki. Może nawet ubijecie interes życia z jakimś rodzimym filatelistą 😃.
Przyznam, że sami potraktowaliśmy Lichtenstein jako przystanek w drodze do Włoch, ale po bliższym poznaniu uważam, że to ciekawa atrakcja dla osób, które spędzają urlop nad Jeziorem Bodeńskim, o którym szerzej piszemy 🔍tutaj. Stolica księstwa - Vaduz znajduje się bowiem zaledwie godzinę drogi od jeziora.
Od razu zaznaczę, że Vaduz to nie Los Angeles ani Paryż. Nie znajdziecie tu gwaru wielkiej metropolii, ani imponujących zabytków. Wokół cisza, spokój i puste ulice, bo mieszkańcy prawdopodobnie siedzą w biurach, wypracowując w pocie czoła jedno z najwyższych w świecie PKB. Swoją drogą to chyba jedyne Państwo na świecie gdzie miejsc pracy jest więcej niż mieszkańców.
Nad miastem góruje XII wieczny zamek, który podziwiać możemy jedynie z daleka (stąd zdjęcie u góry nieco niewyraźne). Zwiedzanie nie jest możliwe, gdyż na co dzień mieszka tam rodzina książęca. Wyjątkiem jest 15 sierpnia, kiedy to z okazji święta narodowego książę zaprasza do swoich ogrodów mieszkańców, turystów oraz gości. Po mszy świętej i uroczystym przemówieniu, przychodzi czas na poczęstunek i zabawę. Przy odrobinie szczęścia można ponoć nawet wypić bruderszafta z monarchą. Uroczystość kończy zwykle pokaz sztucznych ogni.
Mocno się jednak rozglądam, bo wtajemniczeni mówią, że księcia można spotkać na ulicach Vaduz również w zwykły dzień. Wy też bądźcie więc czujni, przechadzając się główną ulicą miasta, przy której zlokalizowane są najważniejsze atrakcje stolicy: ratusz, neogotycka katedra św. Floriana z imponującą strzelistą wieżą i nowoczesny budynek parlamentu (pierwszy po prawej), w którym zasiada 25 deputowanych, z czego jedynie 20% to opozycja wybierana chyba tylko dla zachowania pozorów 🤔.
Miasto na pierwszy rzut oka nie zachwyca. W Vaduz diabeł tkwi jednak w szczegółach. Warto więc przyjrzeć się bliżej detalom. Ciekawe rzeźby i instalacje znajdziecie tu dosłownie na każdym kroku, szczególnie na głównym "deptaku". Konstrukcja na zdjęciu poniżej, na przykład, to fontanna.
Nietrudno zauważyć, że sztuka nowoczesna rządzi w stolicy Liechtensteinu. Jeśli lubicie takie klimaty, zajrzyjcie koniecznie do tutejszego Muzeum Sztuki. Sam budynek, wzniesiony z kamieni bazaltowych wyłowionych z Renu, przyciąga uwagę przechodniów.
Jeśli o muzea chodzi, warto również odwiedzić Muzeum znaczków pocztowych. Cenne kolekcje są chlubą księstwa, które, samo wielkości znaczka, od 1912 roku zbijało fortunę na ich produkcji. Niektóre serie, uznawane za małe dzieła sztuki do dziś kosztują fortunę, mimo, że prawie nikt listów już nie pisze.
Na zwiedzanie centrum miasta, bez muzeów, wystarczy Wam godzina. Kto jednak nie ma ochoty na spacer, może skorzystać z tramwaju turystycznego. Przejażdżka trwa około 30 minut i kosztuje 10 Euro. Posiadacze karty Bodensee Pass nie płacą. Jeśli jesteście zainteresowani tą opcją, koniecznie sprawdźcie rozkład jazdy na stronie internetowej. Ciuchcia jeździ bowiem bardzo rzadko i tylko w okresie letnim.
To nie koniec atrakcji w Vaduz. Jako ogromna miłośniczka wina nie mogłam przejść obojętnie obok książęcych winnic (Hofkellerei). Pięknie położone tereny nad miastem słyną z widoków zapierających dech w piersiach i wina, którego nie kupicie nigdzie indziej. Winnica pod zamkiem została nabyta przez rodzinę książęcą w 1712, ale pierwsze sadzonki wkopali tu już prawdopodobnie starożytni Retowie w V w p.n.e. Na 4,5 hektarowym terenie uprawia się głównie Pinot noir i niewielką ilość Chardonnay. Wina, ze względu na doskonałe warunki uprawy, są naprawdę wyjatkowe. Wyjątkowo trudno jest je również kupić. Uprawiane w ilościach niemal homeopatycznych dostępne jest praktycznie jedynie w sklepie przy winnicy. Można je również upolować w sklepie internetowym prowadzonym przez winnicę. Cena tutejszego wina waha się między 20 a 30 euro. Należy jednak być czujnym, bo nie wszystkie wina pod etykietą Lichtensteinu pochodzą z winnic w tym kraju. Książę posiada bowiem także winnice w Austrii i Czechach. Te wina z reguły kupicie taniej.
Przy sklepie działa również restauracja. Gdzie można zjeść lunch i napić się wina oczywiście. Jeśli jednak macie ochotę na prawdziwie książęcą ucztę, zaplanujcie lunch w restauracji Torkel.
Przyznam, że sami potraktowaliśmy Lichtenstein jako przystanek w drodze do Włoch, ale po bliższym poznaniu uważam, że to ciekawa atrakcja dla osób, które spędzają urlop nad Jeziorem Bodeńskim, o którym szerzej piszemy 🔍tutaj. Stolica księstwa - Vaduz znajduje się bowiem zaledwie godzinę drogi od jeziora.
Od razu zaznaczę, że Vaduz to nie Los Angeles ani Paryż. Nie znajdziecie tu gwaru wielkiej metropolii, ani imponujących zabytków. Wokół cisza, spokój i puste ulice, bo mieszkańcy prawdopodobnie siedzą w biurach, wypracowując w pocie czoła jedno z najwyższych w świecie PKB. Swoją drogą to chyba jedyne Państwo na świecie gdzie miejsc pracy jest więcej niż mieszkańców.
Nad miastem góruje XII wieczny zamek, który podziwiać możemy jedynie z daleka (stąd zdjęcie u góry nieco niewyraźne). Zwiedzanie nie jest możliwe, gdyż na co dzień mieszka tam rodzina książęca. Wyjątkiem jest 15 sierpnia, kiedy to z okazji święta narodowego książę zaprasza do swoich ogrodów mieszkańców, turystów oraz gości. Po mszy świętej i uroczystym przemówieniu, przychodzi czas na poczęstunek i zabawę. Przy odrobinie szczęścia można ponoć nawet wypić bruderszafta z monarchą. Uroczystość kończy zwykle pokaz sztucznych ogni.
Mocno się jednak rozglądam, bo wtajemniczeni mówią, że księcia można spotkać na ulicach Vaduz również w zwykły dzień. Wy też bądźcie więc czujni, przechadzając się główną ulicą miasta, przy której zlokalizowane są najważniejsze atrakcje stolicy: ratusz, neogotycka katedra św. Floriana z imponującą strzelistą wieżą i nowoczesny budynek parlamentu (pierwszy po prawej), w którym zasiada 25 deputowanych, z czego jedynie 20% to opozycja wybierana chyba tylko dla zachowania pozorów 🤔.
Miasto na pierwszy rzut oka nie zachwyca. W Vaduz diabeł tkwi jednak w szczegółach. Warto więc przyjrzeć się bliżej detalom. Ciekawe rzeźby i instalacje znajdziecie tu dosłownie na każdym kroku, szczególnie na głównym "deptaku". Konstrukcja na zdjęciu poniżej, na przykład, to fontanna.
Nietrudno zauważyć, że sztuka nowoczesna rządzi w stolicy Liechtensteinu. Jeśli lubicie takie klimaty, zajrzyjcie koniecznie do tutejszego Muzeum Sztuki. Sam budynek, wzniesiony z kamieni bazaltowych wyłowionych z Renu, przyciąga uwagę przechodniów.
Jeśli o muzea chodzi, warto również odwiedzić Muzeum znaczków pocztowych. Cenne kolekcje są chlubą księstwa, które, samo wielkości znaczka, od 1912 roku zbijało fortunę na ich produkcji. Niektóre serie, uznawane za małe dzieła sztuki do dziś kosztują fortunę, mimo, że prawie nikt listów już nie pisze.
Na zwiedzanie centrum miasta, bez muzeów, wystarczy Wam godzina. Kto jednak nie ma ochoty na spacer, może skorzystać z tramwaju turystycznego. Przejażdżka trwa około 30 minut i kosztuje 10 Euro. Posiadacze karty Bodensee Pass nie płacą. Jeśli jesteście zainteresowani tą opcją, koniecznie sprawdźcie rozkład jazdy na stronie internetowej. Ciuchcia jeździ bowiem bardzo rzadko i tylko w okresie letnim.
To nie koniec atrakcji w Vaduz. Jako ogromna miłośniczka wina nie mogłam przejść obojętnie obok książęcych winnic (Hofkellerei). Pięknie położone tereny nad miastem słyną z widoków zapierających dech w piersiach i wina, którego nie kupicie nigdzie indziej. Winnica pod zamkiem została nabyta przez rodzinę książęcą w 1712, ale pierwsze sadzonki wkopali tu już prawdopodobnie starożytni Retowie w V w p.n.e. Na 4,5 hektarowym terenie uprawia się głównie Pinot noir i niewielką ilość Chardonnay. Wina, ze względu na doskonałe warunki uprawy, są naprawdę wyjatkowe. Wyjątkowo trudno jest je również kupić. Uprawiane w ilościach niemal homeopatycznych dostępne jest praktycznie jedynie w sklepie przy winnicy. Można je również upolować w sklepie internetowym prowadzonym przez winnicę. Cena tutejszego wina waha się między 20 a 30 euro. Należy jednak być czujnym, bo nie wszystkie wina pod etykietą Lichtensteinu pochodzą z winnic w tym kraju. Książę posiada bowiem także winnice w Austrii i Czechach. Te wina z reguły kupicie taniej.
Przy sklepie działa również restauracja. Gdzie można zjeść lunch i napić się wina oczywiście. Jeśli jednak macie ochotę na prawdziwie książęcą ucztę, zaplanujcie lunch w restauracji Torkel.
Położona w głębi książęcej winnicy restauracja Torkel to kuchnia najwyższych lotów, doceniona przez przewodnik Michelin jedną gwiazdką przyznaną w 2017 roku.
Lokal znajduje się średniowiecznym budynku, który pierwotnie służył do winifikacji książęcych winogron, a w latach sześciesiątych został przekształcony w restaurację. Szef kuchni, Ivo Berger, buduje dania na bazie lokalnych produktów, które odważnie miesza z elementami kuchni z całego świata. Zjecie tu tradycyjną zupę na bazie mleka krów wypasanych na alpejskich stokach (Heumilch suppe), świetną wołowinę, lokalne ryby przyrządzone na modłę azjatycką. Do posiłku wybierzcie koniecznie lampkę lokalnego wina i delektujcie się nie tylko tym co na talerzu, ale również wspaniałymi alpejskimi widokami, z których słynie to miejsce.
Za kulinarną przyjemność w Torkel trzeba zapłacić około 100 Euro od osoby. Cena wysoka, ale trzeba pamiętać, że w Lichtensteinie ogólnie jest bardzo drogo, a ceny w innych restauracjach są na podobnym poziomie. Paradoksalnie, patrząc na inne restauracje z gwiazdką Michelin na świecie, nie jest to wygórowana kwota. Decyzja należy więc do Was.
Hofkellerei to nie jedyna winnica w Liechtensteinie. Opuszczamy Vaduz, by na koniec zobaczyć inną perełkę księstwa - Balzers i położony na wzgórzu zamek Gutenberg. Ta średniowieczna budowla, w przeciwieństwie do książęcego zamku w Vaduz, jest udostępniona do zwiedzania.
Obecnie zamek Gutenberg pełni funkcję muzeum, a wstęp do niego jest darmowy. W 2010 roku zrekonstruowano zamkową kaplicę i ogród różany. Zamek jest również wykorzystywany do organizacji różnego rodzaju imprez, w tym oczywiście degustacji tutejszego wina. Nie mieliśmy okazji wejść do środka, ale sam widok z zewnątrz wydał mi się kwintesencją Lichtensteinu: warowny zamek, winorośl pnąca się po zboczu, a w dali majaczące alpejskie szczyty. Czegóż chcieć więcej 😊.
Komentarze
Prześlij komentarz