OPERA NA JEZIORZE BODEŃSKIM - Jak zostałam dziewczyną Bonda

Festiwal operowy w Bregencji - Rigoletto - scena i przygotowania do spektaklu

W 2008 roku kiedy nad Jeziorem Bodeńskim, przy dźwiękach "Toski" Pucciniego kręcono Quantum of Solace, z roli dziewczyny Bonda, na ostatniej prostej, wygryzła mnie Olga Kurylenko 😉. Od tamtego czasu minęło wiele lat, a czar opery na wodzie nie gaśnie, przeciwnie, co roku oszałamia coraz to bardziej wyszukanymi scenografiami. Postanowiłam napisać więc własną historię z tego miejsca. Bond mi się tylko gdzieś zapodział. Na szczęście jest Techniczny, Dział Techniczny 😃.


A tak poważnie, pierwszy raz o operze na Jeziorze Bodeńskim dowiedziałam się całkiem niedawno i to zupełnym przypadkiem, przeglądając podarowany mi, przez kochany Dział Techniczny, album o nowoczesnej architekturze Europy. Na pierwszej stronie widniał Kunsthaus w Bregencji, a poniżej, drobnym drukiem, informacja o innej atrakcji tego miasta - największej na świecie scenie operowej na wodzie. Poczułam się nagle jak rażona piorunem. Wiadome było, że muszę tam być. Nie miałam tylko pojęcia, że prawdziwe emocje dopiero przede mną.

Swoja drogą wakacje nad Jeziorem Bodeńskim polecam każdemu. Na wyciągnięcie ręki, bez przepychania się w tłumie turystów, mamy tu wodę, góry, urokliwe miasteczka, kulturę, sztukę i białe wino. Naturalnie piwo też jest, jeśli wolicie, i wiele innych atrakcji. Miejsce idealne zarówno dla rodzin z dziećmi jak i samotników. Raj dla rowerzystów, górskich piechurów i żeglarzy, a nawet fanów awiacji. Bregencja, Lindau, Meersburg, Konstancja urokliwe miasteczka czekają tylko na to, by je odkryć. O naszym pobycie nad jeziorem i jego TOP atrakcjach poczytać możecie 🔍tutaj.


Wróćmy jednak do opery. Historia festiwalu w Bregencji sięga roku 1946. Pierwszą scenę koncertową zorganizowano, rok po II wojnie światowej, na dwóch barkach. Na jednej grała orkiestra, na drugiej zbudowano dekoracje do najwcześniejszej, bo napisanej w wieku 12 lat (!), jednoaktowej opery  Amadeusza Mozarta "Bastien i Bastienne", która oficjalnie rozpoczęła dzieje Bregenzer Festspiele. Wydarzenie z roku na rok rozwijało skrzydła: organizowano coraz więcej koncertów i imprez towarzyszących, powstał teatr, robudowano scenę, a w 1980 roku oddano do użytku nowoczesny Dom Festiwalowy.  

Przełomem okazał się jednak dopiero rok 1985 i kolejna opera Mozarta Czarodziejski flet. Trzy siedmiometrowe, kolorowe, ziejące ogniem smoki stanęły wtedy nad brzegiem jeziora na dwa lata. Wielomilionowe przedsięwzięcie musiało na siebie zarobić. Od tamtej pory imponujące rozmachem scenografie to wizytowka bregenckego festiwalu, a ich twórcy prześcigają się w pomysłach, czym by tu zaskoczyć widza. W kolejnych latach z wody wynurza się więc potężnych rozmiarów postać ludzka do opery André Chenier, gigantyczne, należące do Carmen, dłonie z czerwonym manicurem, rozsypują w powietrzu talię kart, mruga do nas wielkie "golden eye" stworzone na potrzeby spektaklu operowego Tosca, ale i wspomnianego we wstępie bondowskiego "Quantum of Solace".

W tym roku po jeziorze pływa kolorowa, trzynastometrowa głowa Rigoletto wsparta na ponad trzydziestometrowym wysiegniku i dwie drewniane dłonie. Prawa porusza palcami za pomocą wbudowanych w nią urządzeń hydraulicznych, lewa trzyma nieruchomo olbrzymi, żółto biały balon.

Twórcą spektaklu jest Philipp Stölzl, reżyser filmowy, operowy, ale i autor teledysków takich sław jak Rammstein, Madonna czy Mick Jagger. Można więc spodziewać się spektaklu z pazurem. Na pewno będzie się działo.




Na kilka godzin przed spektaklem udostępniany jest pomost, dzięki, któremu można zajrzeć w "bebechy" Rigoletta i zobaczyć z bliska jaka technika za tym stoi. Turyści mogą również zwiedzić amfiteatr. Aktualne informacje na ten temat znajdziecie 🔍tutaj. My podglądamy kulisy scenografii z pokładu statku "Munchen", który za 22 euro, wiezie nas bezpośrednio z naszego hotelu. Luksus i wygoda w jednym. Odpada problem parkowania, które tego dnia w Bregencji graniczy z cudem.




Mamy chwilę czasu przed spektaklem, więc zwiedzamy Dom Festiwalowy. Na placu przed budynkiem, ku naszemu zdziwieniu, artyści w ramach "rozgrzewki" zabawiają zebraną tam publiczność. Od razu widać, że w tym miejscu nie znajdziemy operowego zadęcia. Radosna, festiwalowa atmosfera udziela się wszystkim bez wyjątku.


Wracamy na trybuny, aby odszukać nasze miejsca. Klimat trochę jak na stadionie piłkarskim, metalowe krzesełka, ciasne przejścia. Długa suknia nie bardzo się tu sprawdzi, za to ciepły sweter i kurtka przeciwdeszczowa jak najbardziej może się przydać. Klimat wokół jeziora jest taki, że lubi czasem popadać. Nikt się tym za bardzo nie przejmuje, a spektakle odwoływane są jedynie w przypadku ostrej ulewy. Nie bierzcie jednak parasoli, bo ich rozkładanie w trakcie spektaklu jest zabronione. To zrozumiałe, każdy chce widzieć przecież, co się dzieje na scenie.




A na scenie dzieją się prawdziwe cuda. Tuż przed spektaklem grupa tancerzy i muzyków, paraduje między rzędami wśród braw i wiwatów publiczności. W tym czasie na wielką głowę Rigoletta "wdrapuje się" witający wszystkich klaun. Okrzykiem "luce", daje znak, by włączyć światło, jednocześnie w żartobliwy sposób rozkazuje publiczności wyłączyć telefony. Od tej pory, nie robimy zdjęć, choć bardzo nas kusi. Żadne słowa nie oddadzą bowiem tego co przeżywamy przez następne trzy godziny. I nawet brak przerwy, na wiecie co, zupełnie nam nie przeszkadza. Klauni na linach, tancerze w powietrzu, dublerzy wypadający za burtę sceny w otchłań jeziora, diwa wyskakująca z balonu… Aż dziw bierze jakich umiejętności wymaga taki spektakl od artystów. Talent i piękny głos to postawa, ale do tego świetna kondycja fizyczna, brak lęku wysokości i akrobatyczne wręcz predyspozycje. Tak, to co obserwujemy na scenie, to połączenie opery na najwyższym poziomie i sztuki cyrkowej godnej "Cirque du Soleil".

Całości dopełnia fantastyczna oprawa muzyczna w wykonaniu Wiedeńskiej Orkiestry Symfonicznej, Chóru filharmonii praskiej i Bregenckiego Chóru Festiwalowego. W tym roku wyjątkowo, ze względu na pandemię, nie pod sceną, a w sali Domu Festiwalowego. Nie ma to jednak większego znaczenia na odbiór. Muzyków podglądamy na telebimach, a dźwięk, wspomagany przez skomplikowany system głośników i mikrofonów, jest po prostu perfekcyjny.

Ja jednak rzadko patrzę na ekrany. Nie mogę oderwać oczu od tego co dzieje się na scenie. Wraz z rozwojem akcji ożywa cała machineria. Głowa razem ze sceną raz podnosi się w górę, raz zanurza się pod wodę. Śpiewaków znajdujemy dosłownie wszędzie: w otwierających się ustach Rigoletta, na czubku jego głowy, w pustych oczodołach, biegających pomiędzy poruszającymi się palcami jego prawej dłoni...

Jakby tego było mało artyści stopniowo, akt po akcie, dokonują na naszych oczach symbolicznej destrukcji głównego bohatera: wybijają mu zęby, odrywają nos, a po wodzie zaczynają pływać gigantyczne oczy błazna! Po słynnej arii " La donna e mobile" kuglarskie klimaty zastępuje atmosfera grozy i groteski, która zdaje się być tak realna, że otwieram usta z wrażenia i jak mała dziewczynka chwytam Dział Techniczny za rękę, choć przecież znam libretto i wiem, że to musi skończyć się źle.  

W punkcie kulminacyjnym, dramatyzm podkreślają już nie tylko ostre dźwięki muzyki, ale także efekty świetlne, pioruny i... nagle zapada ciemność, a balon wraz z ciałem martwej Gildy, ukochanej córki Rigoletta, zabitej przez niego przypadkiem, odfruwa do nieba. Na przerażającej, zmasakrowanej twarzy Rigoletta widać już tylko ból i trwogę. Moment ciszy przedłuża się, każdy czuje wzruszenie, opada wirtualna kurtyna...





Spektakl zakończony, milkną ostatnie brawa. Próbujemy ochłonąć i zebrać myśli. Niestety sygnał przypływającego po nas statku jasno daje znać, że pora wracać. Zabieram więc ze sobą przepięknie wydany operowy katalog i masę emocji, jakich nigdy chyba jeszcze nie czułam. To za takie przeżycia właśnie kocham operę. A do Bregencji na szczęście wracamy za rok, bo szykuje się nowe, piękne przedstawienie. Rok 2022 to premiera "Madama Butterfly" Giacomo Pucciniego, ulubionej opery Działu Technicznego. Za żadne skarby świata, nie możemy tego przegapić 😊.

PS.
Dla Tych, którzy czują niedosyt, polecam trzy filmiki. Pierwszy to festiwalowy trailer dostępny 🔍tutaj, drugi pokazuje od kuchni przygotowania do spektaklu i możecie obejrzeć go 🔍tutaj, a trzeci to fragment słynnego "Quantum of Solace", z kultową Toską w roli głównej, którego, z obawy przed cenzurą, nie wrzucam. Bez problemu jednak odnajdziecie go na You Tube.

Co więcej spektakl Rigoletto znad Jeziora Bodeńskiego został nagrany. Pełną wersję kupić można 🔍tutaj.
Dostępna jest również skrócona 115 minutowa wersja, która od czasu do czasu wyświetlana jest również w Polsce. Spektakl można było zobaczyć, między innymi, w sieci kin Cinema City w ramach projektu "Aria on screen", ale też podczas różnych mniejszych wydarzeń związanych z operą. Ostatnie, o którym wiem, miało miejsce tego lata w Parku Oruńskim w Trójmieście. Warto więc śledzić kulturalne zapowiedzi w waszej okolicy. Kto wie, może kiedyś traficie na tę operową perełkę 😊.

.

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. A czemu nie wiemy kto nam rekomenduje tak fantastyczne przeżycia? Z imienia i nazwiska. W dodatku bez twarzy, bo zdjęcie tylko z tyły głowy. Próbowałam obejrzeć "Czarodziejski flet" Mozarta 24 lipca 2022 roku w Warszawie podczas prezentacji tego spektaklu ze sceny na Jeziorze Bodeńskim. Początek zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choć obejrzałam tylko... 20 minut ze 150. Projekcja była zaserwowana w namiocie na terenie należącym do Sinfonii Varsovii. Było piekielnie zimno, bo był to raczej chłodny letni dzień, a dodatkowe wianie było tak tragiczne, że niestety nie do wytrzymania. Wyszłam zła jak chrzan, bo nastawiłam się na ciekawe przeżycie. Wpisałam tę uwagę do Księgi Wpisów i miałam przyjść na jeszcze jedną projekcję też Mozarta (którego ubóstwiam), ale zabrakło mi odwagi. Potęgujące się zimno jest dla mnie nie do zaakceptowania. Myślę, że nawet zimowa kurtka niewiele by tu pomogła, bo kostnienie dotyczy całego człowieka, a nie tylko jego fragmentu obleczonego w paltocik. Pozdrawiam serdecznie Panią Anonimową zazdroszcząc równocześnie przeżycia "na żywo" spektaklu na Jeziorze Bodeńskim. Barbara Dobkiewicz z Warszawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie na moim blogu i dziękuję za podzielenie się swoimi operowymi przeżyciami. My mieliśmy sporo szczęścia do pogody, jak widać zresztą na zdjęciach. A to faktycznie ważne przy odbiorze sztuki, więc w pełni Panią rozumiem.Czemu jestem anonimowa? Bo najważniejsze są dla mnie treści, które chcę przekazać, a nie ja sama. A poza tym, mimo że minelo juz dwa lata odkad piszę bloga, wciąż jeszcze trochę się wstydzę 🙈. Zapraszam również do lektury innych wpisów. Może też zainspirują. Pozdrawiam cieplutko Agnieszka Studnicka z Krakowa 😊

      Usuń
  2. witam w jakim hotelu Pani spała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam spaliśmy w hotelu Bad Schachen koło Lindau 😊

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!