Côte d’Opale odwiedziłam zupełnym przypadkiem podczas mojej sentymentalnej podróży po północnej części Francji i po prostu się zakochałam w tym miejscu. Niezwykłe kredowe klify, szarość spienionego morza i malownicze plaże usiane zielonymi, “owłosionymi” jak głowa Hobbita kamieniami, zrobiły na mnie tak piorunujące wrażenie, że postanowiłam opisać je w osobnym poście.
Wybrzeże, o którym mowa, znajduje się niedaleko Calais, które odwiedziłam w ramach bardzo osobistego projektu podróżniczego do miejsc mojego dzieciństwa w Nord-Pas-de-Calais. Nawet w najśmielszych myślach nie sądziłam jednak, że oprócz mnóstwa wzruszeń, ten najbardziej niedoceniany region Francji, doczeka się wpisu na blogu. To miała być przecież bardzo osobista wyprawa tylko dla mnie i być może moich bliskich. Z każdym dniem jednak odkrywałam tu tak ciekawe rzeczy, że nie mogłam się powstrzymać, by Wam o nich nie opowiedzieć. Jeśli jesteście ciekawi co z tego wyszło, zajrzyjcie 🔍 tutaj, a tymczasem zapraszam na pełen zieleni spacer po najdalej wysuniętym na północ klifie Francji.Moją wędrówkę zaczynamy z parkingu Hubert Latham tuż za miejscowością Sangatte. Ja dotarłam tu darmowym autobusem z Calais, ale najlepiej jednak mieć samochód i zatrzymać się tu na przykład w ramach skoku w bok, przed wjazdem w Eurotunel prowadzący do Wielkiej Brytanii. Będziecie mogli porównać wtedy oba wybrzeża kanału La Manche. O białych klifach w Dover i innych atrakcjach angielskiej prowincji poczytać możecie 🔍 tutaj. Nieco dalej przy klifie jest jeszcze jeden parking, więc jeśli macie mniej czasu warto zaparkować bliżej. Osobiście polecam jednak zrobić całą trasę, bez skrótów, bo jest po prostu piękna
Spacer rozpoczynam ścieżką dydaktyczną, wzdłuż której ustawiono tablice informacyjne na temat trasy i lokalnych ciekawostek przyrodniczych. Przejście całej pętelki zajęło mi jakieś cztery godziny spokojnego marszu z licznymi postojami na podziwianie niezwykłych widoków.
Jak widać na zdjęciach powyżej, pierwsza część trasy jest bardzo łagodna. Oddalam się wprawdzie nieco od morza, ale co jakiś czas widzę je na horyzoncie. Mijam również niewielkie jezioro, które na tle morza wygląda bardzo malowniczo. Oczy odpoczywają, ciesząc się wszechobecną zielenią, nogi same niosą mnie ku morzu.
Po przemierzeniu pierwszej części trasy schodzę w kierunku jezdni, ale najciekawsze dopiero przed mną. Zza zarośli wyłania się charakterystyczny punkt orientacyjny, czyli Dover Patrol Memorial. Ten słynny oddział brytyjskiej Royal Navy dzielnie bronił obu brzegów Cieśniny Dover przed niemiecką inwazją w czasie I wojny światowej. Chronił wody terytorialne, budując zapory minowe, zatapiając niemieckie u-booty, eskortując konwoje medyczne, ale przede wszystkim biorąc czynny udział w wielu morskich bitwach. Po wojnie ich odwagę uhonorowano trzema identycznymi obeliskami. Jeden stoi właśnie przy Cap Blanc Nez, drugi w okolicach St Margaret's Bay po drugiej stronie kanału La Manche, a trzeci za oceanem z widokiem na port w Nowym Jorku.
Miłośnicy wojennych klimatów mogą próbować wyszukiwać w zaroślach pozostałości po bunkrach obserwacyjnych, a w okolicy sztucznego jeziorka szczątków baterii Lindemann jednej z trzech najpotężniejszych baterii Wału Atlantyckiego. Co ciekawe bateria ta pierwotnie zainstalowana została przez Niemców na naszym polskim Helu, skąd w 1941 roku przerzucona została do Francji. Z tego, co widzę jednak po komentarzach w internecie, niewiele można już dziś zobaczyć. Natura okazała się silniejsza od historii i to ona dziś rządzi w tym miejscu.
Widoki z góry są obłędne i przypominają mi zielone wzgórza Szkocji, którą odwiedziliśmy rok wcześniej. Nasze wrażenia z kraju jednorożca opisaliśmy 🔍 tutaj, tymczasem powoli schodzę w dół do plaży. Wiatr nie oszczędza moich włosów, na szczęście nie pada, bo jestem na to kompletnie nieprzygotowana. Wszak miało mnie tu nie być 😜.
No ale jestem i pierwszy raz mam okazję podziwiać Cap Blanc Nez, czyli najdalej wysunięty na północ klif we Francji. “Biały nos” ma jednak bardziej żółty odcień i początkowo nie robi na mnie szczególnego wrażenia. Mało brakowało, żebym z powodu braku porządnego obuwia, zrezygnowała z dalszej wędrówki po kamienistej plaży. Plan był taki, że zrobię sobie fajną fotkę i wracam do cieplejszych klimatów.
Szukając jednak fajnego kadru, posuwam się powoli do przodu, a pod moimi nogami zaczyna dziać się magia. Różnokolorowe otoczaki nagle zaczynają się zielenić, a gdy podchodzę bliżej szczęka mi opada.
Okazuje się bowiem, że kamienie pokryte są glonami. Z daleka mam wrażenie, że to zielony mech, ale z bliska kamienie wyglądają jak owłosione głowy hobbitów. Naprawdę, zjawisko jest niesamowite, a fantazyjne kształty malowane na kamieniach przypominają właśnie opał. Stąd nazwa Cote d'Opale, czyli Opalowe wybrzeże.
Sami popatrzcie na te cuda. Krajobraz trochę jakby nie z tego świata. Chodzę między tymi kamiorami i nie mogę się napatrzeć. Nie wiem, czy tak to wygląda przez cały rok, jedno jest pewne w maju taki obraz plaży zastaniecie.
Aby dojść z powrotem do przystanku autobusowego wybieram piękną zieloną ścieżkę wzdłuż morza. Wcześniej musiałam oczywiście wspiąć się ponownie na klif, ale końcówka trasy jest już naprawdę lajtowa. Napawam się zielenią i wdycham słoną morską bryzę. Zmęczona, ale zachwycona tym, czego właśnie doświadczyłam, wracam do Calais. Jeśli będziecie kiedyś w okolicy, szczególnie wiosną, koniecznie odwiedźcie to miejsce, bo naprawdę warto.
Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.
Więcej podobnych klimatów znajdziecie tutaj:
Komentarze
Prześlij komentarz