ANGLIA - Herbatka u cioteczki Jane

Stratford-upon-Avon, Anglia, ogrody wokół domu gdzie urodził się William Shakespeare

Majówka na angielskiej prowincji? Czemu nie? Niezbędne do tego będą: dobry plan, najlepiej z zarezerwowanymi wcześniej noclegami, kierowca, który umie jeździć z kierownicą po prawej stronie lub po prostu nie boi się wyzwań😉, odporność na zielony kolor i audiobook z jakąkolwiek powieścią Jane Austen. To ostatnie jest oczywiście opcjonalne, ale uwierzcie, doda to waszej wyprawie staroświeckiego sznytu. My wpadliśmy na to już na miejscu, ale wszyscy uznali to za genialny pomysł i jednogłośnie zdecydowaliśmy się na "Dumę i uprzedzenie".


Nie wiem czy ktoś wymyślił to przede mną, ale uważam, że angielską wieś należy odkrywać tak, jakbyśmy pili popołudniową herbatę: niespiesznie, łyk po łyku, uważnie delektując się jej niepowtarzalnym aromatem i smakiem...
Herbatka zaparzona, no to w drogę, duszko 😉.

Pierwszy łyk - Dover

Na lotnisku Stansted wynajęliśmy samochód i pognaliśmy nad morze. Długo dyskutowaliśmy czy jechać do Dover, bo to trochę zaburza całą koncepcję objazdowego kółeczka. Jednak pragnienie zobaczenia English Channel z wysokości białych, skalistych klifów Dover przeważyło i naprawdę było warto.
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy na miejsce. Zwiedzanie warto rozpocząć od Visitor Center, gdzie znajduje się olbrzymi parking (płatny 3,50 £), punkt informacyjny, kawiarnia i toalety.


Zgodnie z informacją na mapie należy po prostu iść ścieżką wzdłuż brzegu. Spacer do białej latarni South Foreland Lighthouse zajmuje około 50 minut. Po drodze minęliśmy niezbyt urokliwy, ale bardzo ważny port łączący Anglię z Francją, która w tym najwęższym miejscu kanału oddalona jest o jedyne 34 km!
Po lewej stronie w oddali majaczy sylwetka XII wiecznego zamku w Dover. Jeśli macie więcej czasu, możecie zdecydować się na zwiedzanie zamku i polecanej trasy podziemnych tuneli i schronów z czasów II Wojny Światowej: Fan Bay Deep Shelter.


Deszcz i silny wiatr, który jest tu normalnym zjawiskiem, nie pozwolił nam na dotarcie do końca szlaku. Mimo to nie żałujemy wycieczki. Widoki są tu nieziemskie. Gdyby nie przeraźliwy ziąb, mogłabym tak siedzieć godzinami.


Zmarznięci, postanowiliśmy rozgrzać się w przytulnym pubie Costguard z cudownym widokiem na morze, przy St Margaret bay (niecałe 3 mile od Dover). Oprócz klasycznego fish and chips, skusiliśmy się na tradycyjny angielski deser Eton Mess, mieszankę bitej śmietany, pokruszonej bezy i owoców. Deser jednoznacznie kojarzy się z prestiżową angielska szkołą dla chłopców, gdzie ponoć zwyczajowo podawany jest na dorocznym szkolnym pikniku i meczu krykieta. Jedna z legend głosi, że początkowo był to tort Pavlovej, na którym nieopacznie usiadł pies miażdżąc deser, a może to któryś z chłopców niefortunnie kopnął piłkę, robiąc słynny do dziś "rozpierdziel"😉.


Drugi łyk - Cambridge

Zaraz po obiedzie ruszyliśmy w drogę do Cambrigde. (Rozterki sióstr Bennet i związane z tym "heheszki" w samochodzie, sprawiły, że nie zauważyliśmy kiedy, po prawie trzech godzinach, dotarliśmy do celu). Resztę dnia spędziliśmy, włócząc się po pubach i pijąc hektolitry piwa. Koniecznie odwiedźcie słynny "The Eagle". To tu ponoć James Watson odkrył "tajemnicę życia", a przynajmniej ogłosił, w 1953 odkrycie struktury DNA. Zresztą, każdy na swój sposób odkrywa tu rzeczoną "tajemnicę życia"🤣.


Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miasta. To drugie, obok Oxfordu, najstarsze, uniwersyteckie miasto w Anglii. Specjalnie nie wartościuję, które jest ważniejsze. Spór między uczelniami obrósł już legendą. Skupiając się jednak na zaletach Cambridge podsumuję, że: funkcjonuje tu 31 odrębnych kolegiów, z ich progów wyszło 99 noblistów, a wśród absolwentów są takie sławy jak: Izaak Newton, Karol Darwin, Erazm z Rotterdamu, a nawet A.A. Milne, autor Kubusia Puchatka!
Angielska pogoda nie odstraszyła nas od przejażdżki łódką po rzece Cam, od której pochodzi nazwa miasta. Organizatorzy są zresztą przygotowani: kocyki, parasole. Ma się więc wrażenie, że te kilka kropel deszczu to dodatkowa atrakcja, jak w wesołym miasteczku. Wystartowaliśmy w okolicach słynnego Mostu Matematyków. Koszt rejsu od 12 £ od osoby. A propos mostu, jego niezwykłość polega na tym, że jest zbudowany bez użycia gwoździ, dacie wiarę!



Mieliśmy chwilę jeszcze, aby powłóczyć się po urokliwych zaułkach miasta, zaglądając na dostępne dziedzińce i ogrody kościołów i uczelni i chłonąć niespiesznie wszechobecną zieleń.




Czekaliśmy bowiem na otwarcie tego najważniejszego - King's College. Godziny otwarcia warto wcześniej sprawdzić, bo są one uzależnione od różnorakich uroczystości, które mają tu miejsce. Udało nam się wejść dopiero o 13.00, ale widok dziedzińca i katedry wynagrodził nam wszystko.





Na koniec sprawdzamy, która jest godzina na niezwykłym zegarze. Urządzenie nie posiada wskazówek ani cyfr, a na jego szczycie stoi wielki konik polny, który stopniowo "pożera czas". Pożeracz Czasu przesuwa się po obracającej się tarczy, a każdy jego krok wyznacza sekundę. Kolejne okręgi symbolizują minuty i godziny, które sygnalizowane są dzięki palącym się niebieskim światełkom. Wskazują one prawidłowy czas raz na pięć minut. Zegar, odsłonięty w 2008 roku, wbudowany jest w mur biblioteki Corpus Christi College przy King's Parade, głównej ulicy miasta. Nie da się go przegapić, gdyż zawsze stoją przy nim tłumy.


Trzeci łyk - Stratford-upon-Avon

Jeszcze tego wieczora, (z lekkim fochem, bo pan Darcy zachował się jak prostak, nie doceniając niezaprzeczalnych atutów Elżbiety 😉) dotarliśmy do hotelu w Stradford-upon-Avon.
Na początek krótki rekonesans i wypasiona kolacja w lokalnej knajpce. Na talerzach królowała wyśmienita, angielska jagnięcina.


Poranek dnia następnego zaczynamy od typowego angielskiego śniadania. Mimo, że ze względu na ilość kalorii, nie jestem fanką, to uważam, że przynajmniej raz trzeba obowiązkowo nafaszerować się jajkami, bekonem i fasolką w sosie pomidorowym, kiełbaskami i kaszanką (black pudding). Inaczej wyjazd się nie liczy 🙂!


Wypełnieni kaloriami po uszy ruszamy na podbój miasta Szekspira. Tym razem, trochę jak na szkolnej wycieczce, kierujemy się do Shakespeare Center i zwiedzamy dom pisarza, a właściwie dwa, bo jak się okazuje już w XVl wieku można było nieźle zarobić na literaturze i przeprowadzić się do wypasionej chaty. Oprócz wnętrz, zachwycają przepięknie utrzymane ogrody. Naprawdę świetny pomysł na połączenie przyjemnego z pożytecznym.




Czwarty łyk - Bath

Do Bath zajechaliśmy wczesnym popołudniem. (I mimo, że znaleźliśmy się w mieście rodzinnym Jane Austen, w relacjach Lizzy i Pana Darcy przełomu nie ma 😓). Za to miasteczko okazało się być dla mnie objawieniem. Niestety mieliśmy zbyt mało czasu by zobaczyć wszystkie ciekawe rzeczy: rzymskie termy (działające do dziś!), którym miasto zawdzięcza swoją nazwę, katedrę, muzeum Jane Austen, ale spacer urokliwymi uliczkami, a potem wzdłuż rzeki z widokiem na Most Pulteney wzorowany na mostach weneckich, sprawił, że zakochałam się w tym miejscu i na pewno tu wrócę. Wtedy opowiem więcej.





Piąty łyk - Windsor

Na deser zostawiliśmy sobie siedzibę królewską w Windsorze. I tu małe rozczarowanie: o ile zamek królewski jest przepiękny, o tyle samo miasteczko to dziura, w której po 20.00 życie zamiera. Nie polecam więc zostawania tu na noc. Zdecydowanie lepszym pomysłem będzie powrót do Londynu.
Sam Zamek oczywiście jest imponujący. To najstarszy (zbudowany w XI wieku przez Wilhelma I Zdobywcę) i największy zamieszkały na świecie zamek! Jest to, razem z Pałacem Buckingham w Londynie oraz Pałacem Holyrood w Edynburgu, jedna z oficjalnych rezydencji Królowej Elżbiety II. Kiedy Królowa jest w zamku, jej flaga jest wywieszona na Okrągłej Wieży. Windsor jest miejscem, gdzie regularnie odbywają się uroczystości państwowe. Tutaj królowa często przyjmuje oficjalne wizyty innych monarchów i prezydentów. W przynależnej do zamku kaplicy św, Jerzego odbywają się ważne dla rodziny królewskiej uroczystości. Między innymi ślub brali tu książę Harry i Megan Markle. Kaplica jest również miejscem gdzie "rozdawane" są słynne podwiązki. To ciekawe, ale w Wielkiej Brytanii Order Podwiązki (Order of the Garter) to, nie dowcip w stylu Monty Pythona, a od średniowiecza, jedno z najwyższych odznaczeń państwowych. Kto, jak ja, uśmiecha się pod nosem odganiając robaczywe myśli, niech pamięta, że dewizą bractwa jest: "Hańba temu, kto źle o tym myśli" 😉.



Oprócz odwiedzenia zamku, warto wypić ostatnie już piwko w jednym z urokliwych pubów, najlepiej w jednej z uliczek pobliżu krzywego domu The Windsor Crooked House lub w pięknie zagospodarowanym centrum handlowym w okolicach zabytkowego dworca kolejowego.


To koniec naszej angielskiej przygody. Po zbyt spokojnej, jak na nasze standardy nocy, rankiem wróciliśmy do Londynu. W drodze powrotnej na lotnisko odetchnęliśmy z ulgą, kiedy pan Darcy, wreszcie oświadczył się biednej Elżbiecie 😉.

Garść informacji praktycznych

Jak dojechać?
Loty z Polski na Stansted to w okresie majowym około 400 zł od osoby w obie strony. Do tego wynajem samochodu na cztery dni kosztuje tyle samo. Do tego należy oczywiście doliczyć koszty paliwa.

Gdzie zjeść?
Costguard (Bay Hill, St Margarets Bay, Dover) - klimatyczny pub z cudnym widokiem na morze.
The Eagle (8 Bene't St, Cambridge) - piwo, przekaski, kultowo do bólu.
Lambs (12 Sheep St, Stratford-upon-Avon) - jedna z lepszych knajp w mieście. Tanio nie jest, ale warto.
The Golden Bee (41-42, Sheep St, Stratford-upon-Avon) - klasyczne angielskie śniadanie, i nie tylko, w bardzo przystępnej cenie.

Gdzie spać?
Ze względu na ograniczony budżet dobrze trafiliśmy tylko w dwóch miejscach, które szczerze polecam:
Mercure Stratford-upon-Avon Shakespeare Hotel - sieciówka, ale z duszą, w samym centrum miasta, za przystępną cenę, z parkingiem.
The Halcyon Hotel Appartment, George Street, Bath - przepięknie urządzone apartamenty, w centrum miasta, kwintesencja angielskiego stylu. Jedyny problem to brak parkingu.
Wszystkie noclegi dostępne na bookingu.

Komentarze

Obserwuj Instagram!