EPOKA - Nieoczekiwane lądowanie na Marsie

Wejście do restauracji Epoka w Hotelu Europejskim

Zawsze kiedy wybieram się z Krakowa do Warszawy mam wrażenie jakbym leciała na Marsa. To nie jest kwestia kompleksów, a raczej nieokiełznanych oczekiwań. Narażę się pewnie wielu mieszkańcom mojego miasta, ale do stolicy jadę zawsze zaspokoić najbardziej wyuzdane pragnienia kulturalne i kulinarne. I do tej pory nigdy się nie zawiodłam. 

Ze względu na ograniczony czas zwykle bardzo starannie planujemy podróż, aby jak najlepiej wykorzystać każdą chwilę. Tym razem było podobnie, choć zupełnie inaczej. Mieliśmy odwiedzić jedną z dwóch gwiazdkowych restauracji. Niestety okazało się, że w czasach pandemii obie są zamknięte (mimo, że jedna potwierdziła rezerwację). Na szczęście z nieba spadła nam "Epoka" 😊.

Nie słyszałam o tym miejscu wcześniej, dlatego zanim zjawiliśmy się w restauracji, poszperałam trochę i okazało się, że czeka nas naprawdę niezwykła, nie tylko kulinarna, podróż...

Restauracja Epoka znajduje się w historycznym budynku Hotelu Europejskiego tuż przy Placu Piłsudskiego, dwa kroki od Teatru Wielkiego Opery Narodowej, o której poczytać możecie 🔎tutaj. Wszystko to ma znaczenie, bo kiedy wchodzimy do środka błyszczące kandelabry, aksamitne kotary, wyeksponowana biel oryginalnych zdobień sprawiają, że czujemy się jak w teatrze z minionego wieku. Jestem oszołomiona, ale nie zaskoczona, bo już wiem, że za tą scenografią stoi sam Borys Kudlička, scenograf Opery Narodowej i architekt luksusowych wnętrz na całym świecie. Dzieło jego wyobraźni podziwiać możemy również w innej przepięknej warszawskiej restauracji - Belvedere (recenzję z tego miejsca znajdziecie 🔎tutaj).




Szefem kuchni w Epoce jest Marcin Przybysz. Uczestnik programu Top Chef, rodowity Warszawiak, mimo młodego wieku, z niejednego pieca już chleb jadł. Za granicą miał przyjemność pracować u najlepszych: Massimo Bottura (Osteria Francescana), Rasmus Kofoed (Geranium), René Redzepi (Noma), a w Polsce w restauracjach Belvedere i Atelier Amaro.

Ciężka praca zespołu, doświadczenie i ambicja szefa kuchni, ale przede wszystkim pomysł na wyjątkową restaurację to prawdopodobnie sukces tego miejsca. Marcin inspiracji szuka w staropolskich przepisach. Tak też nazywa swoje dania. Każde jednak modyfikuje tak, że na talerzu dostajemy najwyższych lotów, nowoczesny fine dining.

Do wyboru mieliśmy dwa menu degustacyjne: 15 przepisów (350 zł) lub 20 przepisów (400 zł) Opcja z wine pairingiem to dodatkowe 170 lub 280 zł. Do tego należy doliczyć serwis 12,5%, co właściwie jest już standardem w tego typu restauracjach. To cena, którą płacimy nie tyle za jedzenie, co za kulinarny odlot na kompletnie nową planetę smaków. Pasy zapięte? No to lecimy.

Degustację zaczynamy - zwyczajnie - od bochenka chleba. Po rozerwaniu dostrzegamy w środku ciemne esy floresy - to popiół. Bochen jest duży, za duży. Myślę sobie fajnie, będzie do wymiatania talerzy. Niestety zanim się się obejrzeliśmy chlebek zniknął 😉.


Wjechała za to miska ziemniaków z ogniska, a pomiędzy nimi ukryte ziemniaczane listki. Te delikatne cudeńka zanurzaliśmy w maślance i ikrze z jesiotra syberyjskiego od niejakiego Antoniusa. Brzmi egzotycznie, a okazuje się, że to polska marka z Konina, która na dodatek jest trzecim producentem kawioru na świecie. Dacie wiarę!

Dla mnie jeszcze bardziej niezwykłe było jednak to, że żaden z ażurowych listków nie złamał się przy nabieraniu. Ileż prób i błędów wymagała ta delikatna konstrukcja. Dla mnie majstersztyk😊.


Kolejna seria przystawek to tartaletki z chrupiącym, surowym zielonym groszkiem na zsiadłym mleku i kompletnie odjechana karuzela smaków, czyli risotto z ziaren słonecznika i groszku, sosu z werbeny i mieszanki octów, którym polano tak zwany ser "na prędce", czyli skrzep z koziego sera. Do tego jeszcze kwaśna nuta białej i czerwonej porzeczki, jadalne kwiaty… uff dużo tego. Doceniam wyobraźnię twórcy, który w kształcie ziarna słonecznika zobaczył ryż, całość jednak nie przekonała mnie do końca. A może to tylko lekki zawrót głowy od feerii smaków 😊.    


Tu nastąpił mały przerywnik, bo obsługa przyniosła specjalny light box do robienia profesjonalnych zdjęć jedzenia. Fajna sprawa dla zawodowych blogerów kulinarnych. Różnice w zdjęciach faszerowanych mięsem kraba świeżych ogórków można porównać poniżej. Ja pozostałam przy zdjęciach bardziej naturalnych, ale jeśli zależy wam na efekcie WOW, to warto poprosić kelnera o ten przydatny gadżet przed rozpoczęciem degustacji.


Nadszedł czas na przepisy mięsne. Zaczęliśmy od andrutów z boczku jagnięcego z mocnym posmakiem trawy żubrowej, a następnie podano aromatyczne fricassé z grasicy, kurek i bobu udekorowane glazurowaną nektarynką, która przypomniała nam, że ciągle mamy lato. Danie wybitne: esencjonalne i delikatne zarazem. Dla mnie numer jeden!

Grasica to zresztą bardzo ciekawy produkt. Niezwykle ceniony na przykład we Francji. U nas, najlepsi kucharze zaczynają odkrywać go na nowo. Jak bardzo jest wyjątkowy świadczą nadawane mu nazwy: animelka od włoskiego słowa anima, czyli dusza, czy gruczoł młodości, bo występuje tylko u młodych cieląt i z wiekiem zanika. Jak smakuje? Trochę jak wątróbka. Jedliście kiedykolwiek? Lubicie?


Kolejny mięsny przysmak to tatar cielęcy z wędzoną wołowiną waygu. Do tego kelner ściera sporą ilość trufli. Szok? Trochę tak, bo mam świadomość jak drogi to produkt, ale jeszcze większym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że to specjalna odmiana trufli tzw. Trufla letnia, od 2007 roku z sukcesem hodowana w Polsce! Rozumiem entuzjazm związany z polską truflą, jednak w tym daniu było jej dla mnie za dużo. Ot, przekleństwo obfitości 😊.


Następna potrawa to kaszotto borowikowe ze szczypiorkiem z sypkiej kaszy, tapioki, komosy ryżowej i włoskich kluseczek fregola. W tym daniu głównie bawię się teksturą poszczególnych elementów, z radością dziecka wyławiam pojedyncze ziarenka. Czuję frajdę rozgryzając miękką kulkę tapioki. No świetne po prostu 😊.


Czas na pstrąga w trzech odsłonach: maleńkie, faszerowane rożki, medaliony z pstrąga niebieskiego i mini kabaczki w tempurze z ikrą z pstrąga.

Najciekawszy wydał mi się medalion. Pstrąg na niebiesko, polewamy lub gotowany w bulionie z dodatkiem octu jest rarytasem kuchni francuskiej. Okazuje się jednak, że królował również na staropolskich stołach. Przepis jest bardzo prosty, warto więc może wypróbować go samemu. Efekt niebieskiej skórki na pewno zrobi wrażenie na domowych smakoszach. Tutaj niestety skórki nie widać, ale specyficzny smak pstrąga jest wyczuwalny. Do tego piękna mozaika z mini cukini cieszy oko. Pychota!




Przepiórka z foie gras i posypką ze skórek drobiowych to danie, do którego mam pewne zastrzeżenia. Całość, przyjemnie intensywna w smaku, była dla mnie jednak za słona i do tego sos niezbyt elegancko rozlał się po talerzu. Pierwszy zarzut zdementował jednak, kochający sól, dział techniczny. Drugi to raczej kwestia gustu. Zresztą oceńcie sami...


Desery podał nam uśmiechnięty i pewny swego talentu sous-chef Rafał Gajownik: bliny ze śmietaną, kawiorem z jagód i… koperkiem, brzoskwiniowa róża na budyniowym spodzie w sosie z lekką nutą anyżu i mus z tapioki i migdałów udekorowany jadalnymi kwiatami i tiulem waniliowym.

Wszystkie desery były pyszne, ale moim faworytem okazały się bliny. Uwielbiam takie nieoczywiste połączenia smaków i jestem fanką deserów wytrawnych. Za słodkościami nie przepadam. Ci co mnie znają, wiedzą, że zdarza mi się brać na deser drugi raz danie główne 😉.


Wisienką na torcie jest w Epoce jednak zupełnie coś innego. W trakcie posiłku mamy bowiem możliwość odwiedzenia każdego zakątka restauracji w towarzystwie dyrektora restauracji Antoine Azaïs'a, współtwórcy Epoki. Antoine z pasją opowiada o historii tego miejsca: o metalowych słupach w sali "czerwonej", o tapetach ręcznie malowanych przez właścicielkę restauracji, o wyjątkowych pierścieniach na serwety z białej porcelany i złota, które stali bywalcy dostają tu na wyłączność....

Najciekawsza jest oczywiście wizyta w samej kuchni i… spotkanie z jej mistrzem - Marcinem Przybyszem. Marcin czeka na gości obłożony cennymi, kulinarnymi książkami. Mamy tu takie pozycje jak: Compendium Ferculorum, pierwszą książkę kucharską wydaną w Krakowie w 1682 roku, Kucharza Warszawskiego z 1886 roku i wiele innych pozycji. To na kartach tych ksiąg Marcin odnajduje, a raczej odgaduje swoje inspiracje. Jak sam mówi nie jest to proste, bo język staropolskiej kuchni nie jest do końca zrozumiały dla współczesnego zjadacza chleba.

Zadanie okazało się na tyle karkołomne, że w tłumaczeniu przepisów pomaga mu wybitny polski historyk – profesor Jarosław Dumanowski - pasjonat kultury i historii kuchni. To kolejny dowód na to jak śmiertelnie poważnie podchodzi się tutaj do kwestii jedzenia. Choć tej powagi w ogóle nie odczuwam. Jest miło, sympatycznie. Siedzimy przy stole i gawędzimy o staropolskiej kuchni postnej. Niepostrzeżenie przechodzimy na Ty. Antoine w międzyczasie robi nam pamiątkowe zdjęcia, a ja powoli zakochuję się w Marcinie, Antoinie, Epoce...  



Wieczór kończymy mocnym espresso, chrupiąc ostatnie ciasteczka "rozchodniaczki". Jest prawie północ i mamy z działem technicznym ogromne szczęście, bo druga "czerwona" sala jest pusta. Obsługa bez problemu zgadza się na zmianę miejsca i zasuwa za nami ciężkie, ozdobne kotary. Robi się intymnie i buduarowo. Wtulam się więc w miękkie poduchy i zamykam oczy. Marsowa czerwień ścian wchodzi delikatnie pod powieki. Na chwilę jeszcze odpływam, choć wiem, że pora wracać na ziemię. Jest późna, ale ciepła letnia noc. Wokół mnie tysiąc gwiazd, wśród nich wypatruję oczyma wyobraźni tej jednej, wyjątkowej gwiazdki...😊😊😊. 


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.


Komentarze

Obserwuj Instagram!