RESTOBAR OGIEŃ - Piekielna kuchnia w Pogorzanach

logo restobar Ogieńw Pogorzanach

Gospodarstwo agroturystyczne Koziarnia jest mi znane, gdyż spędziłam w nim kilka lat temu jeden z najbardziej niezwykłych, babsko - winnych weekendów, organizowanych przez Stowarzyszenie Kobiety i Wino. To wtedy poznałam rodzinę Państwa Lorków, właścicieli obiektu, którzy okazali nam prawdziwie góralską gościnność, karmiąc fantastycznym domowym jedzeniem, ucząc piec podpłomyki, częstując domowej roboty cydrem, serami, kiełbasą z ogniska, rybą z własnej wędzarni. Oprócz wspomnień pozostało przeczucie, że to miejsce ma ogromny potencjał, i że jeszcze kiedyś o nim usłyszę.




No i stało się. Kiedy dwa lata temu mignęła mi w sieci informacja o ciekawym projekcie kulinarnym organizowanym w okolicach Szczyrzyca, od razu czułam, że to u Lorków coś się dzieje. I nie pomyliłam się. Tuż obok Koziarni, obecny właściciel Kuba Lorek, wraz z kilkoma znanymi kucharzami, otworzył niezwykły grill bar, który w tym roku udało mi się wreszcie odwiedzić.



RestoBar Ogień to grill wyjątkowy. Otwarty jedynie w sezonie letnim i głównie w weekendy, proponuje mocno sezonową, dynamicznie zmieniającą się kartę opartą na doskonałej jakości, regionalnych składnikach, często nawet własnej produkcji.

Przy garach w Ogniu, w tym roku przynajmniej, stoją prawdziwi mistrzowie: Rafał Bernatowicz - właściwie człowiek renesansu - archeolog, fotograf, filmowiec, weterynarz, stolarz, kucharz. Jego naczynia z drewna zdobią stoły najlepszych restauracji w Polsce, również tych gwiazdkowych jak Atelier Amaro. Rolę grillowego "sous-chefa" pełni Pavel Portoyan, znany Krakowianom i nie tylko z fantastycznego KRAKO SLOW GRILL & PAVEL PORTOYAN na Lipowej. 


Po takim duecie, na talerzu można spodziewać się naprawdę cudów. I nie zawiedziecie się.
Na przystawkę polecam gorąco podpłomyki z pieca. My jedliśmy wersję z serami Pani Jadzi (Lorkowej 😊), ale jeszcze ciekawiej prezentowała się opcja rybna - z sielawą (30 zł). Taki podpłomyk może być również pyszny na słodko z serem i owocami.



Jadąc do Ognia, marzyłam, że zaszaleję z sezonowanym stekiem od Adama Chrząstowskiego, ale na miejscu okazało się, że nie tylko ja miałam takie plany i steków zabrakło. Nie żałuję, bo zamówiony Flinston (55 zł), czyli specjalny rodzaj schabu z kością, skórą i szerokim pasem tłuszczu, wprost stworzony do grillowania, okazał się naszym faworytem. 


Nie gorzej smakowała kruchutka baranina z pieca chlebowego (70 zł), podana, nietypowo jak na grilla, z kaszą. Na zdjęciu głównym nie widać struktury mięsa, więc specjalnie dla smakoszy wrzucam jeszcze zbliżenie 😉.



Na zdjęciach króluje mięso, ale Ogień zadowoli każde podniebienie. Miłośnicy ryb i warzyw też są tu mile widziani.
Ucztę można zakończyć tradycyjnym domowym ciastem (albo wziąć jeszcze jednego podpłomyka, jak Wam się zmieści 😉).


Jeśli chodzi o napoje to wybór również jest ogromny: wina, lokalne piwa i cydry, a dla kierowców ziołowe lemoniady 😊.


Po takim jedzeniu, obowiązkowy chillout na rozwieszonych między drzewami hamakach. Hmmm, jest naprawdę miło 😇. 


Na koniec trzy rzeczy, które koniecznie trzeba zabrać ze sobą, żeby pobyt w Ogniu zaliczyć do udanych:
  1. Wygodne buty - najlepiej sportowe. Miejsce znajduje się w lesie, blisko rzeki i stawu, bywa mokro, więc szpileczki, klapki czy sandały wkładacie na własną odpowiedzialność.
  2. Dutki - i to sporo. Nigdy nie zrozumiem (albo nie chcę zrozumieć), dlaczego w takich miejscach nie można zapłacić kartą. No, ale nie można i już!
  3. Cierpliwość - morze cierpliwości i zrozumienia dla rodzinnego biznesu, który rządzi się tu własnymi prawami. Obsługa, choć stara się być miła, zwyczajnie nie wyrabia na zakręcie i może nawet nie zauważyć, że jesteście. Ale przecież nigdzie nam się nie spieszy.
Mam nadzieję, że powyższe uwagi nie zniechęcą Was do Ognia. To naprawdę świetny pomysł na fajny obiad i letni wypad za miasto. Więc ruszajcie tyłki z kanapy i bawcie się dobrze 😊

Tekst nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.


Komentarze

Obserwuj Instagram!