OPERA BASTILLE - Francuski numer, czyli nosorożec w wannie

Opera Bastille - widok z ulicy


Przy budowie Opera Bastille Francuzi wywinęli naprawdę niezły numer. Festiwal nieporozumień i wpadek to mało powiedziane. Aby spróbować zrozumieć fenomen tego przedsięwzięcia, pobawmy się przez chwilę w ówczesnego prezydenta Francji François Mitterranda i odpowiedzmy sobie na kilka pytań:


Po cholerę nam druga opera?

Fakt, w Paryżu istniała przecież fantastyczna Opera Garnier, o której przeczytacie 🔎tutaj, ale według ówczesnych, ten tandetny symbol burżuazji, wciśnięty gdzieś między uliczkami miasta, kompletnie nie pasował do lewackiej wizji opery, która miała przestać być rozrywką elit, a stać się dobrem dostępnym dla każdego. Siłą rzeczy Paryż potrzebował większej opery, która pomieści tłumy melomanów i przy okazji zadziwi świat.

Kto to zaprojektuje?

Skoro miało to być przedsięwzięcie światowego formatu, to potrzebny był wypasiony projekt. Mitterand ogłosił konkurs jakiego jeszcze nie było. 1700 biur projektowych przysłało swoje propozycje. W głosowaniu w ciemno wygrał, nieznany nikomu, kanadyjsko-urugwajski architekt, Carlos Ott. No był trochę kwas, ale słowo się rzekło, nie było odwrotu. W odwecie Francuzi dadzą obcemu nieźle popalić, Ott będzie wspominał po latach: "Praca z Francuzami: to było coś strasznego"

Gdzie my to postawimy?

Możliwości było wiele, ale najsensowniejszy wydawał się pomysł wybudowania opery w Parku la Villette, imponującym już wtedy kompleksie kulturalno-rozrywkowym. Czemu więc zdecydowano się na plac Bastylii? To proste, chodziło o symbol. A to, że trzeba było wyburzyć znajdujący się tu węzeł kolejowy, jaki problem? Zburzyliśmy Bastylię, zburzymy i dworzec.

Kto za to zapłaci?

Projekt pod nazwą "Les grands travaux de Paris" (wielkie prace na rzecz Paryża) to program polityczny ekipy Mitteranda, w ramach którego zbudowano nie tylko operę, ale i łuk La Defense, piramidę Luwru, czy Bibliotekę Narodową, więc oczywiście pieniądze szły z budżetu Państwa. Ale jak to zwykle bywa, koszty znacznie przekroczyły plany, a brak funduszy (i woli politycznej 😉) spowodował opóźnienia, a nawet przerwanie budowy na jakiś czas. Krążący po Paryżu dowcip przekonywał jednak, że kilo opery Bastille kosztuje jedyne 2 euro,więc o co tyle hałasu 😉.

Kto tam będzie chodzić?

Nie dość, że droga i brzydka to jeszcze do tego niebezpieczna. Deadline wyznaczony na 14 lipca 1989 roku (200 lecie obalenia Bastylii, a jakże!), spowodował, że prace wykończeniowe wykonano na prędce i niedbale. Efekt? Zawalenie się podestu orchestronu na miesiąc przed inauguracją, na którą zaproszono 33 głowy państw, to nic w porównaniu z faktem, że dwa lata po oddaniu do użytku zaczęły odpadać kafle z fasady gmachu. Specjaliści uznali, że dla bezpieczeństwa przechodniów budynek należy owinąć siatką zabezpieczającą. Po długich procesach sądowych, rekonstrukcję przeprowadzono dopiero w 2008 roku!!!

Wracając zaś do urody budynku, to faktycznie nie wzbudził on wielkiego entuzjazmu. Najdelikatniejsza opinia określała operę jako "nosorożca w wannie". Sam prezydent Mitterand nie był zachwycony ostatecznym efektem. O tym, że nie lubił tego miejsca, może świadczyć fakt, że oprócz inauguracji, pojawił się w niej jeszcze tylko raz, w 1993 roku na jubileuszu 80 urodzin swojego ulubionego, francuskiego piosenkarza Charlesa Treneta. Inni prezydenci Francji również omijali to miejsce szerokim łukiem. Nicolas Sarkozy czy Emmanuel Macron, na przykład, nie byli tu ani razu.




Zabierając się do pisania tego posta, nie miałam zielonego pojęcia jaka skomplikowana, ale fascynująca zarazem historia towarzyszyła powstaniu opery. Nie jestem prezydentem Francji i nie zamierzam bojkotować tego miejsca. Przeciwnie, z dreszczem podniecenia, wchodzę do brzucha nosorożca, ciekawa tego, co tam zastanę.


Wnętrze opery, utrzymane w jasnych barwach, jest eleganckie i przestronne. Jednak czegoś jest mi tu za dużo. Czego? Kratki proszę Państwa. Ten intensywny, geometryczny wzór jest tu niemal wszędzie: na wykładzinie, w oknach, na suficie… Nawet prezentacja o perypetiach budowania opery ma kraciasty układ!!! Na pewno tworzy to spójną całość, ale dla mnie trochę tego za dużo. Pędzę, więc na salę główną, być dać oczom trochę odpocząć 😉.




Sala główna, bardzo elegancka, utrzymana w czarno białej kolorystyce, robi wrażenie, ale w sumie nic dziwnego, to największa sala operowa w Europie (może pomieścić aż 2723 osoby!), a o kolorze materiału na fotele, niezbyt wprawdzie oryginalnym, zdecydował sam prezydent Mitterand!!! 

Dla jak najlepszej akustyki, Carlos Ott postanowił użyć różnorodnych materiałów konstrukcyjnych. I tak: ściany są z granitu, podłogi z drewna, a sufit ze szkła. W przeciwieństwie do Opery Garnier, żyrandol nikomu nie spadnie tu na głowę, bo go tu po prostu nie ma 😉. Mimo tych wszystkich zabiegów ortodoksyjni audiofile kręcą nosami i polecają co najwyżej środkowe miejsca na pierwszym lub drugim balkonie. Ci normalni, zapewniam, będą jednak zachwyceni, słuchając muzyki z każdego miejsca sali.


Ciekawostką jest też to, że prawie wszyscy widzą scenę "en face", a nieliczne boczne miejsca przeznaczone są dla pracowników opery i osób z miejscami stojącymi. To kolejne symboliczne odniesienie do lewicowych teorii, że w obliczu sztuki nie ma równych i równiejszych. " Wolność, równość (sic!) i braterstwo" pełną gębą 😉. 


A co robić w przerwie? Można ją zmarnować na stanie w kolejce do jednego z bufetów, gdzie dostaniecie gotową kanapkę i szampana w plastikowym kieliszku. Rzecz dla mnie wręcz niewiarygodna w takim miejscu, w takim mieście: Paryżu wstydź się!!! Albo, co gorąco polecam, zarezerwować jedną z wielu pobliskich restauracji przed lub po spektaklu, a w antrakcie udać się na szóste piętro, by podziwiać panoramę stolicy: na pierwszym planie majestatyczny obelisk z placu Bastille, a w dali wprawne oko dojrzy nawet wieżę Eiffla...

Miałam jeszcze Wam zdradzić, że z tą budową opery to nie jest koniec i, że ponad 30 lat po otwarciu, będą jeszcze dobudowywać jedną salę, na którą wcześniej nie starczyło chęci, czasu, ani pieniędzy..., ale, co tam, już kończę historię o budowie, pieniądzach, polityce. Patrząc na dachy Paryża, jak zwykle zapominam o wszystkim, rozpływam się w zachwycie i nawet przyniesiony w plastiku szampan przestaje mi przeszkadzać. Szczęśliwa, wznoszę więc toast za miłość i muzykę 😍.





Komentarze

Obserwuj Instagram!