DUCASSE SUR SEINE - Musnąć gwiazdek

Widok na statek restauracji Ducasse sur Seine przy moście Pont d'Iéna


W dniu, w którym piszę tego posta w Paryżu jest 10 restauracji trzygwiazdkowych, 16 restauracji dwugwiazdkowych i aż 91 restauracji z jedna gwiazdką Michelin! (W całej Polsce, dla porównania, są trzy takie restauracje, w tym dwie w Warszawie i jedna w moim ukochanym Krakowie - w tym roku gwiazdkę otrzymała bowiem Bottiglieria 1884 😀). I mimo, że zdaję sobie sprawę, że z gwiazdkami Michelina jest jak z Oskarami - więcej polityki i reklamy niż kuchni, to jednak ranking robi na mnie wrażenie, a nazwiska najlepszych kucharzy świata rozpalają moją kulinarną wyobraźnię do czerwoności. Alain Ducasse od lat jest jednym z nich. Szef kuchni trzygwiazdkowych restauracji w Paryżu, Monaco, Londynie to, póki co, nieosiągalna dla mnie półka cenowa. Znalazłam jednak sposób na to, by dotknąć, liznąć, musnąć chociaż, wielkiego kulinarnego świata.



"Ducasse sur Seine" to sygnowany przez mistrza projekt łączący wyrafinowaną kuchnię z popularnymi w Paryżu rejsami po Sekwanie. W cenie 150 euro od osoby mamy więc dwugodzinną podróż eleganckim statkiem oraz wykwintny trzydaniowy lunch z doborem win. Rekomendowany jest również elegancki dress code, choć jak zauważyłam, nie każdy stosuje się do tej zasady, a szkoda, bo T-shirt w takim miejscu faktycznie nie pasuje (choć może to tylko moje staroświeckie maniery 🤔) Statek, zacumowany przy moście Iéna naprzeciwko Wieży Eiffel'a, ma nowoczesny design z elementami wody pięknie wkomponowanymi w wystrój. Patrząc w górę, odkrywasz falowany, metaliczny sufit,a na podłodze możemy śledzić błękitną wstążkę rzeki. Proste meble i srebrna zastawa idealnie dopełniają wnętrza tej ekskluzywnej łajby. Na stronie czytamy, że to pierwszy w 100% elektryczny statek na Sekwanie. Podróż jest nie tylko cicha, ale i ekologiczna. Faktycznie statek porusza się bezszelestnie i bez efektu falowania, co daje niesamowity komfort podczas posiłku.


Widoków za oknem nie muszę chyba komentować. Bardziej "parysko" być nie może 😜.


Lunch zaczynamy, klasycznie, od bąbelków w towarzystwie maleńkich ptysiowych "mise en bouche" z nadzieniem z grzybów leśnych.


Jako starterek dostajemy to co misie lubią najbardziej i co, według mnie, Francuzom wychodzi najlepiej czyli karczochy. Kwintesencja tego fantastycznego warzywa w trzech postaciach: mus, kawałki serca i chipsy z liści. Esencja smaku, naturalna, bez jakże dobrze znanego nam posmaku zalewy octowej. Obłędnie pyszne.


Przy przystawkach naradzamy się z działem technicznym i postanawiamy, że każde z nas weźmie coś innego. 
W taki oto sposób mnie przypada w udziale dorada z ciecierzycą i kolendrą. Jędrne kawałki ryby marynowane jak ceviche, podane na sosie aïoli smakują wybornie.


Druga propozycja to rodzaj teriny czy medalionu z perliczki z sercem z kaczego foie gras podana z cząstkami buraka i brukwi. Piękna kompozycja wizualna i smakowa.


Danie główne mięsne, na które się skusiłam to kawałki różowej wołowiny serwowane z zapiekanką makaronową z czarnymi oliwkami i boćwiną. Wszystko podane na cudownie zredukowanym sosie, którego aromat czuję jeszcze teraz, pisząc te słowa.


Rybka (nie jestem pewna, ale w internecie wyszukałam, że to rdzawiec z rodziny dorszowatych) otulona wianuszkiem zielonych warzyw. Szlachetności rybie dodały maleńkie, bardzo aromatyczne małże sercówki.


Czas na słodkie szaleństwo. Dosłownie, bo na stole lądują: czekoladowy ekler, tarta z sosem z mirabelek i dodatkowo talerz kolorowych babeczek z nadzieniem wszelakim. Jemy to wszystko oczami i nie tylko, rzecz jasna 😍.


Do tego obowiązkowo filiżanka mocnego espresso i drzwi do kulinarnego raju same się otwierają.


Po lunchu czas na relaks na górnym pokładzie statku, skąd podziwiać można panoramę miasta. Dla mnie osobiscie to czas na refleksję związaną z przeżytym właśnie kulinarnym doświadczeniem. Podsumujmy: Klimat miejsca absolutnie fantastyczny, obsługa bardzo profesjonalna i o dziwo sympatyczna (a przecież to Francuzi!). Dania sezonowe, stanowiące wciąż modne połączenie wykwintnych składników z tymi bardziej pospolitym jak na przykład brukiew czy boćwina. Wszystko co jedliśmy, było przepyszne i pięknie wyglądało, choć mam wrażenie, że moje zdjęcia nie do końca to pokazują. Musicie mi więc uwierzyć na słowo. Minus dałabym jedynie za "wine pairing", bo właściwie go nie było. W cenie był kieliszek szampana, a następnie lampka białego i czerwonego wina, bez względu na to, jakie dania wybraliśmy. Przyznacie sami, że z ideą "wine pairingu" nie ma to nic wspólnego, szczególnie, że jesteśmy przecież we Francji 😉. Cena lunchu również dosyć wysoka, choć jasne jest dla mnie to, że płacimy nie tylko za posiłek i rejs, ale przede wszystkim za nazwisko, które nas tu przyciągnęło.


Szczęśliwa, bo najedzona podziwiam Paryż. Kocham to miasto, choć ta wielka kupa złomu przed nami to akurat nie moja bajka. Po takim lunchu jednak nawet ona zaczyna mi się podobać. W głowie zaś rodzi się mocne postanowienie: kupuję skarbonkę i zaczynam zbierać fundusze na moją pierwszą, trzygwiazdkową kolację. To już nie marzenie a plan, który zrealizuję pewnego pięknego dnia. Chciałabym, aby zdarzyło się to właśnie w Paryżu 😊.


Tekst nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.


Komentarze

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!