OPERA ŚLĄSKA - W domku dla lalek

Gmach Opery Śląskiej w Bytomiu, fasada główna

Gdyby zapytać zwykłego śmiertelnika gdzie znajduje się Opera Śląska, pewnie na 95 procent odpowiedziałby, że w Katowicach. I tu klops… bo o ile w Katowicach znajduje się kilka ciekawych muzycznie miejsc, z NOSPRem na czele, to akurat Opera Śląska znajduje się zupełnie gdzie indziej. A gdzie dokładnie? A nigdzie. To znaczy w Bytomiu.

Już pierwszy pobyt w Bytomiu uświadomił mi jak silnie zakorzenione są w nas stereotypy. Nigdy nie będąc w tym mieście, założyłam, bez cienia wątpliwości, że to jedno z najbrzydszych i niegodnych uwagi miast w Polsce. O jakże się myliłam 😪.

Okazuje się bowiem, że to niepozorne śląskie miasto ma z czego być dumne. Starsze od mojego Krakowa o całe trzy lata, (prawa miejskie otrzymało w 1254 roku!), ze względu na swoją niezwykłą architekturę nazywane jest przez wielu małym Wiedniem i przede wszystkim perłą secesji. Nie wierzycie? Zapraszam na mały spacer.

Najpiękniejszy przykład secesji w Bytomiu to … szkoła. IV Liceum Ogólnokształcące to budynek, dla którego wróciłam tu ponownie. Pierwszy raz zobaczyłam tę przepięknie podświetloną bryłę w nocnej aurze po spektaklu i postanowiłam koniecznie przyjrzeć się temu zjawisku za dnia.

Budynek liceum, nazywany potocznie "Sikorakiem", ze względu na sąsiedztwo z placem gen. Sikorskiego, zaprojektowany przez architekta Carla Bruggera pokryty jest glazurowaną cegłą z kolorowymi ornamentami roślinnymi i dumnie wyeksponowanym herbem Bytomia w górnej części. Przyjrzyjcie się uważnie falistym kształtom budynku. Czyż to nie jest cudo? Wisienką na torcie jest wieża zegarowa i stolarka okienna w kolorze rozbielonej ultramaryny (trudny kolor, szczególnie dla facetów, wiem, ale piękny) 😛.



Kolejne przykłady secesyjnych budynków znajdziecie w Bytomiu praktycznie na każdym rogu, spacerując ulicami: Moniuszki, Dworcową, Jainty... Nawet burger w McDonaldsie przy ul. Dworcowej 10 smakuje tu jakoś tak ... secesyjnie 😉.


Sporo secesji jest również na bytomskim rynku. To zresztą obowiązkowy punkt programu. Rynek zaskoczył rozmiarem i przestrzenią nawet mnie - Krakuskę 😉. W tym miejscu koniecznie należy pogłaskać śpiącego lwa, który od lat jest symbolem miasta. Zróbcie to jednak delikatnie, żeby się nie obudził. Zgodnie z legendą lew wstanie bronić miasta, dopiero wtedy, gdy dziać się będzie tu źle.


W mieście jednak dzieje się chyba coraz lepiej. Bytom pięknieje, choć to wciąż miasto olbrzymich kontrastów. Bogata architektura, miesza się z odrapanymi budynkami. To jednak niezwykłe, że idąc ulicą Dworcową z widokiem na szyb dawnej kopalni Szombierki wiem, że jestem w sercu Górnego Śląska, a spacerując w pobliżu rynku ul. Józefczaka, czuję się jakbym była u siebie w Krakowie.  


Krótki spacer po Bytomiu kończymy z powrotem na placu Sikorskiego. Tu znajduje się cel naszej podróży - Opera Śląska. To również jeden z najpiękniejszych budynków w mieście, choć już w zupełnie innym stylu. Ta neoklasycystyczna bryła oddana do użytku w 1901 roku, według projektu berlińskiego architekta Alberta Bohma, była pierwotnie siedzibą teatru miejskiego. Teatr w Bytomiu wymarzył sobie Franz Landsberger bytomski bankier, biznesmen, filantrop. Muzyka od zawsze była jego pasją, sam zresztą grał na skrzypcach w utworzonym przez siebie pierwszym towarzystwie muzycznym w mieście. Dzięki pasji i charyźmie udało mu się pozyskać fundusze na budowę niewielkiego, ale bardzo nowoczesnego jak na owe czasy budynku teatralnego, a właściwie dwóch, które, połączone w jedną całość, mieszczą w sobie główną salę teatralną, salę koncertową, garderoby, szatnie i pomieszczenia do prób. Niemieckojęzyczy teatr przetrwał do 1944 roku. Zniszczony i ograbiony został dopiero pod koniec wojny przez żołnierzy armii sowieckiej.

Jak to się stało więc, że ten zdewastowany niemiecki teatr w prowincjonalnym miasteczku na Śląsku stał się pierwszą sceną operową w powojennej Polsce? Jak czytamy w opracowaniach na ten temat "Istnienie bytomskiej opery zawdzięczać można głównie temu, że nikt nie miał zamiaru jej tu tworzyć, a jeśli powstała to przede wszystkim jako splot szczęśliwego zbiegu różnych, początkowo niezale­żnych od siebie, wydarzeń".

Twarzą i pierwszym dyrektorem Śląskiej Opery był Adam Didur, światowej sławy śpiewak nazywany przez wielu znawców "basem wszechczasów". Występował na operowych scenach całego świata począwszy od mediolańskiej La Scali, a skończywszy na nowojorskiej Metropolitan Opera, z którą współpracował 25 lat!!! Przyjaciel genialnego Enrico Caruso i mecenas młodego Jana Kiepury. Co ciekawe w Polsce talent kompletnie niedoceniony i praktycznie nieznany szerszej publiczności 🤔. Dla mnie samej to niesamowite odkrycie.

To właśnie do tej operowej legendy światowego formatu, przebywającej akurat w pobliskim Krakowie, w kwietniu 1945 roku przyjeżdża grupa muzyków z Katowic z propozycją utworzenia opery na Śląsku. 71 letni wtedy Didur z radością zgadza się podjąć tego karkołomnego zadania.

Nowy zespół operowy składający się z wybitnych uczniów mistrza Didura już pod koniec wojny, w Krakowie, rozpoczął pracę nad wystawieniem pierwszego spektaklu operowego w wyzwolonej Polsce. Nie mogło to być nic innego jak tylko kultowa "Halka" Moniuszki, której słynna aria  "Szumią jodły na gór szczycie…" zabrzmiała w gmachu Teatru im. Wyspiańskiego w Katowicach) już 14 czerwca 1945 dokładnie o godzinie 17.30.

Zespół Didura nie mógł jednak na stałe pozostać w katowickim teatrze, który był dla niego po prostu zbyt ciasny. Rozpoczęto więc poszukiwania nowej siedziby dla opery co, jak można się było domyśleć po zniszczeniach wojennych, nie było łatwym zadaniem. Miejsce znalazło się w opuszczonym teatrze w Bytomiu. To tu, po tygodniach prac remontowych "Opera Katowicka w Bytomiu" jak mawiał dyrektor Didur, rozpoczęła na dobre swoją działalność.

Jesienią 1945 roku do zespołu dołączyła spora grupa muzyków opery Lwowskiej wygnanych przez bolszewików. Mieli dotrzeć do Szczecina, ale wyczerpani podróżą artyści zatrzymali się na Śląsku, prosząc o azyl. Zostali, tworząc, w ten przypadkowy sposób, historię jednego z najwybitniejszych zespołów operowych w powojennej Polsce.

Pierwsze spektakle w bytomskiej siedzibie odbyły się w grudniu 1945 roku. Mistrz "Adamo" niedługo jednak cieszył się swoim śląskim sukcesem. Zmarł nagle w czasie jednej z prób. Jak głosi legenda, poczuł się gorzej, a wychodząc z sali, miał powiedzieć: "Grajcie, nie przerywajcie…"

Moniuszko, ze swego pomnika na przeciwko wejścia do Opery, z dumą spogląda na jego dzieło. My też jesteśmy pod wrażeniem, zarówno niesamowitej historii tego miejsca jak i architektury gmachu. Przystaję tuż obok, by podziwiać monumentalne, korynckie kolumny okazałej fasady. Okazuje się jednak, że to nie jest najpiękniejsza część opery. Największy urok budynku, według mnie, stanowi jego lewy bok, ten od strony placu Sikorskiego. Koniecznie tam zajrzyjcie przed wejściem do środka.




Niestety operowe foyer, szczerze mówiąc, nieco mnie rozczarowało. Surowe wnętrza, kilka obrazów i popiersi, nic szczególnego. Na chwilę zatrzymujemy się przy gablocie z pamiątkami z pamiętnego, pierwszego przedstawienia Halki. To wszystko. Szukając plusów, wspomnę może jedynie o bufecie, który wydaje się być najprzyjemniejszym tutaj miejscem. Niestety, z powodu pandemii, nie mogliśmy skorzystać.



Ponure korytarze sprawiają, że jak najszybciej chcemy dotrzeć do głównej sali. Mamy miejsca na balkonie, więc jeszcze parę schodów i jesteśmy na miejscu...

O, jak tu pięknie! Może to przez to przez ten kontrast sala główna wydaje mi się prześliczna. Dopiero po paru chwilach zdaję sobie sprawę, jaka jest maleńka. Niby wszystko się zgadza: intensywna purpura kurtyny i aksamitnych obić, złocone, ozdobne stiuki, piękny plafon na suficie. Elegancko i klasycznie, jak w większości oper, tyle, że wszystko w wersji mini. Czuję się jak mała dziewczynka w cacuśnym domku dla lalek. Wrażenie nieco zaskakujące, bo budynek z zewnątrz wygląda na dużo większy, a okazuje się, że w środku skrywa prawdopodobnie najmniejszą operę na świecie, a na pewno w Polsce. Widownia ma tu jedynie 391 miejsc! Nie odbiera mi to jednak w żaden sposób przyjemności obcowania z wielką sztuką, wręcz przeciwnie dodaje uroku, skraca dystans. To najprzytulniejsza sala operowa w jakiej do tej pory byłam. Na pewno jeszcze nieraz tu wrócę.

Zachęcam również do odwiedzenia strony internetowej opery, a w szczególności zakładki "Tajemnice Opery", gdzie znajdziecie mnóstwo informacji na temat jej funkcjonowania i ciekawe mini wywiady z pracownikami teatru. Prezentacja spodoba się nie tylko początkującym melomanom 😊.  





W przerwie spektaklu mam przyjemność krótkiej wymiany zdań z bywalcami tutejszej opery. Czuję w ich głosach dumę i lokalny patriotyzm. Nie dziwi mnie to. Ja też jestem zachwycona zarówno operą jak i miastem, którego nie doceniałam. Czy powinnam przeprosić za moją ignorancję mieszkańców Bytomia? Może tak, choć mam wrażenie, że w tej sprawie to oni są górą. Po prostu od dawna mogli doświadczać czegoś, o czym ja do tej pory nie miałam pojęcia. Pozdrawiam ciepło wszystkich Bytomian, poklepując po ramieniu Fryderyka Chopina. Szczęściarz na co dzień podziwia boczek Śląskiej Opery i pewne jest, że po nocach nie śpi, bo tak pięknie jest oświetlona. 😊. 



Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.


Komentarze

Obserwuj Instagram!