WISŁA - Weekend w szufladzie


To miał być cudowny, niezapomniany, wyjątkowy (i takie tam), pierwszy tego lata, weekend w górach. I był. Tyle, że lało jak z cebra przez trzy dni i zamiast górskich wędrówek, przeleżeliśmy ten czas w szufladzie. Tak, dosłownie w szufladzie!


Szuflandię znamy wszyscy dzięki Juliuszowi Machulskiemu, który uwiecznił ją w filmie "Kingsajz" z 1988 roku, choć legenda głosi, że właściwie pomysł na film o krasnoludkach podsunęła mu, podczas wspólnego lunchu, sama Beata Tyszkiewicz. Nie wiem czy ktoś podpowiadał właścicielom obiektu w Wiśle, czy to ich autorski projekt, zrodzony z miłości do filmowego klasyka, ale efekt jest imponujacy.


Współczesna Szuflandia mieści się w Wiśle, ale całkowicie na uboczu, otulona lasem, na stoku Kiczery. Mimo, że to góry, dojazd jest w miarę prosty. No może tylko ostatni, półkilometrowy odcinek, trochę mrozi serce. Jest wąsko i praktycznie żadnego miejsca na mijanie, a obok strome zbocze. Pozostaje więc jedynie modlić się, żeby nikt nie jechał z naprzeciwka (i nie jechał, na szczęście 😉)

Uff, dojechaliśmy, ale późnym wieczorem nic nie było widać i dopiero rano mogliśmy w pełni docenić miejsce, w którym się znaleźliśmy.


Pierwsze co rzuca się w oczy to fantastyczny, szufladkowy dizajn. Domki są dwa i mieszczą się w nich trzy czteroosobowe apartamenty (FUN) i pięć dwuosobowych (JOY). Łatwo więc policzyć, że na terenie obiektu nigdy nie będzie więcej niż 22 osoby, co gwarantuje, że pobyt w tym miejscu będzie bardzo kameralny. Apartamenty nie są duże, ale funkcjonalnie urządzone i do tego każdy ma spory taras, z którego można podziwiać przepiękny widok na góry.


Najfajniejszym miejscem w domku jest oczywiście sypialnia, która ma kształt wysuniętej szuflady z olbrzymim, panoramicznym oknem. To uczucie kiedy budzisz się rano, a za oknem las lub góry, bezcenne.


Tak się szczęśliwie złożyło, że podczas naszego pobytu mieliśmy okropną pogodę, mogliśmy więc spokojnie i bez wyrzutów sumienia wylegiwać się w łóżku, gapić w okno, czytać książki… W szafie znajdziecie dodatkowo również kilka gier planszowych. Nie ma za to telewizora, co sprawia, że do głowy przychodzą różne pomysły: na przykład na "romantyczną" sesję zdjęciową 😉.


Przyznam, że pozostałe pomieszczenia w apartamencie miały dla mnie drugorzędne znaczenie. Z kronikarskiego obowiązku dodam jednak, że apartament dysponuje niewielką, ale w pełni wyposażoną kuchnią (pełnia jest dla mnie wtedy, gdy są kieliszki do wina i można usmażyć jajecznicę 😉), uroczym salonikiem i łazienką z prysznicem. Spora ilość okien daje dużo światła i optycznie powiększa apartament. Niektórzy mogą czuć się jednak nieswojo ze świadomością, że inni wszystko widzą. Wystarczy jednak zasłonić kotary. Tylko po co? Odrobina ekshibicjonizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a za zasłoną znikają również widoki, czyli największy urok tego miejsca.


Co robić w Szuflandii? Właściciele doradzają spróbować tutejszej nudy, ale ja nie bardzo wiem, o co im chodzi: widoki, książki, gry, rozmowy, śmiechy, jajecznica, kawa,… Tyle atrakcji, a my jeszcze z domku nie wyszliśmy!
Ruszamy więc tyłek do sauny (oczywiście również z widokiem na góry). A potem może basen?


Aura nie sprzyjała kąpieli, chociaż podobno basen ma podgrzewaną wodę. W słoneczny dzień to musi być mega frajda. I znowu te widoki...


Na terenie obiektu, znajdziecie również zadaszone miejsce na grilla, ognisko, plac zabaw dla dzieci i trampolinę.


Wieczorem miejsce rozświetlają klimatyczne lampki i robi się bardzo romantycznie. Nie ma wtedy nic przyjemniejszego niż kieliszek wina na tarasie i przepis na wiślańskie "hygge" gotowy. 
Na zakończenie tak cudownego dnia, nie mogliśmy odmówić sobie jeszcze jednej przyjemności. Odpaliliśmy więc laptopa, by właśnie w takiej scenerii przypomnieć sobie kultowy "Kingsajz". 


Miejsce jak na bajkową krainę przystało jest prawie idealne, o paru szczegółach warto jednak wiedzieć, żeby nie rozczarować się na miejscu:

Po pierwsze: brak telewizora. To akurat może być plus. Jak już wspomniałam gospodarze zadbali o książki i gry planszowe, które znajdziecie w szafie. Jednak jeśli chcielibyście obejrzeć, chociażby kultowy Kingsajz, no to musicie przywieźć własny komputer. Internet też jest nie najlepszej jakości, więc filmy lepiej ogarnijcie wcześniej.

Po drugie: brak śniadania. W apartamencie jest kuchnia, a do sklepu można zawsze podjechać samochodem. Mimo to, szczególnie porannym leniuchom sugerowałabym zabrać prowiant ze sobą. Oczami wyobraźni widzę jednak wiklinowy kosz pełen pyszności podrzucony rano przez krasnoludki 😉.

Po trzecie: parking. Dobrze, że jest oczywiście, szkoda, że na widoku z większości apartamentów niestety. Może dobrze by było kiedyś posadzić jakieś drzewka maskujące 🤔. Na chwilę obecną, tę małą niedogodność, zrekompensuje Wam na pewno piękny widok na las i góry.

Po czwarte: łazienka. W apartamencie FUN była bardzo mała i wąska. Krasnale wielkogabarytowe i te z brzuszkiem mogą mieć mały problem. Jak już przyjedziecie to proszę nie marudzić - uprzedzałam 😁.

Poza tym miejsce jest naprawdę SUPER! Osobiście pociągnęłabym jeszcze bardziej tematykę Kingsajza i krasnoludków. Może jakieś plakaty na ścianach, albo gra terenowa, w której dzieciaki mogłyby szukać ukrytych krasnali z mapką w ręku. Ech kończę, bo się we mnie stara, harcerska dusza budzi... Tak czy siak, bawcie się dobrze w Szuflandii 😘.

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.


Komentarze

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!