KAPRUN - Nie tylko dla orłów

Widok spod szczytu lodowca Kitzsteinhorn, Kaprun, Austria. Widok na trasy narciarskie w górnej części lodowca.

Podczas gdy moje orły wczesnym rankiem poleciały szusować na lodowcu, ja - sierotka bez nart - zostałam w dolinie i zastanawiam się jak mimo wszystko przyjemnie spędzić długi, styczniowy weekend w austriackiej krainie zimowego szczęścia.


Kaprun to niewątpliwie jedna z lepszych narciarciarskich miejscówek w Austrii. Dla nas Polaków zaletą jest przede wszystkim odległość. Z Krakowa jechaliśmy samochodem niecałe dziesięć godzin. To oznacza, że nawet długi weekend w Kaprun ma sens, w przeciwieństwie do bardzo lubianych Dolomitów, na które trzeba jednak mieć minimum tydzień wolnego.

Jedyny minus to ceny. Austria tania nie jest. Polecam jednak zaplanować pobyt późną wiosną. Portfel powinien być Wam wdzięczny, a do tego będziecie mieć możliwość zobaczenia niektórych atrakcji, które zimą, ze względów bezpieczeństwa, są zamknięte. O tym, co zobaczyć w pobliżu i po drodze, opowiem później. Tymczasem wróćmy jeszcze na stoki.


Głównym bohaterem jest tu oczywiście lodowiec Kitzsteinhorn, który oferuje 61 km tras o różnym stopniu trudności. Najwięcej emocji wzbudza legendarna trasa nr 14 zwana "Czarną Mambą". To kilometrowy czarny szlak, który w najbardziej stromym miejscu ma nawet 63% nachylenia. Na śmiałków, którym uda się pokonać "potwora" w kasie biletowej dolnej kolejki czekają specjalne naklejki i tatuaże, a w sklepie internetowym można zdobyć mambę… na koszulce za jedyne 29 EUR.

Kto woli spokojniejsze trasy albo dopiero zaczyna przygodę z alpejskim narciarstwem, lepiej poczuje się na Maiskogel. To stok położony dosłownie w centrum Kaprun, więc nawet samochód nie jest potrzebny. Auto zresztą najlepiej zostawić w miejscu zakwaterowania, bo po Kaprun jeżdżą darmowe skibusy, z których korzystać mogą wszyscy, nie tylko narciarze.

W oddalonym o jakieś siedem kilometrów Zell am See w ośrodku Schmittenhöhe dla odmiany znajdziecie dużo różnorodnych, szerokich tras i zdecydowanie mniej ludzi.

Kaprun i Zell am See to razem aktualnie 138 km tras, a jeśli dołożymy do tego sąsiadujący region Skicircus Saalbach Hinterglemm Leogang Fieberbrunn to mamy ponad czterysta kilometrów jazdy na jednym skipassie. Dla porównania największy polski ośrodek narciarski w Białce Tatrzańskiej to w sumie jakieś szesnaście kilometrów. Jesteśmy więc ewidentnie w innej bajce.

To, że jesteśmy w innym wymiarze czuje tu każdy, a ogrom i piękno otaczających gór zachwyci również tych, którzy nie jeżdżą na nartach. Różnorodność atrakcji sprawia, że nawet osoby towarzyszące nie mają czasu się tu nudzić. Jeśli zatem, tak jak ja, nie jesteś fanem "boazerii", a tym bardziej "parapetów" to ten post jest przede wszystkim dla Ciebie właśnie. Co nie znaczy, że narciarze nie mogą się zainspirować. Jazda w Kaprun kończy się przecież o 16.00, a do rana mnóstwo czasu 😉.


Śniadanie na lodowcu

Poranek zaczynam atrakcją z górnej półki. Powiedziałabym nawet, że z najwyższej. Restauracja Gipfel to najwyżej położony lokal gastronomiczny w rejonie salzburskim będący na dodatek częścią regionalnego szlaku kulinarnego Via Culinaria. Śniadanie na wysokości 3023 n.p.m. samo w sobie jest przeżyciem. Poranek to również idealna pora na niespieszną kontemplację widoków za oknem zanim, w porze obiadowej, ogłuszy Was stukot setek narciarskich butów. Ceny, wbrew wysokości na jakiej się znajdujemy, w moim odczuciu niewygórowane. Najprostsze śniadanie zjecie tu za mniej niż 10 EUR.

Kuchnia regionu jest nieskomplikowana, ale sycąca. Jej głównym zadaniem jest przecież zaspokojenie deficytu kalorycznego wypracowanego na okolicznych trasach. Po śnieżnym szaleństwie bez większych wyrzutów sumienia można więc zajadać się tradycyjnymi kluskami z lokalnym serem i prażoną cebulką, zwanych tu Kasnocken, puszystymi bułkami na parze z sosem waniliowym i makiem (Germknoedel) czy klasycznym Wiener Schnitzel. Ciężko oprzeć się również tutejszym deserom. Miałam spory dylemat czy wybrać obłędnie wyglądający serowy Topfenstrudel czy jednak Kaiserschmarrn. Zwyciężył cesarski rozpierdziel, ulubiony deser Franciszka Józefa, który w ten pyszny sposób zjadał resztki omletu po swojej ukochanej żonie, księżnej Sisi. Omlet popijam cappuccino, a na rozgrzanie zamawiam rumową herbatkę Jagatee. Z tym ostatnim trunkiem raczej nie przesadzajcie, bo możecie mieć problem z utrzymaniem się na nartach 😉.




Platformy widokowe

Najedzona ruszam w poszukiwaniu lodowcowych highlightów. Tuż nad restauracją, dosłownie piętro wyżej, najbardziej oblegane miejsce - platforma widokowa na wysokości 3029 m n.p.m. Warto wybrać się tu około południa, kiedy zza szczytu Kitzsteinhorn wyłania się słońce. Swoją drogą, nawet jeśli nie jeździcie na nartach, pamiętajcie, by nasmarować twarz blokerem +50. Ja zbagatelizowałam ostrzeżenia i wieczorem mój czerwony nos wyglądał jakbym wypiła wiadro Jagatee.

Drugi, moim zdaniem jeszcze ładniejszy, punkt widokowy znajdziecie nieco poniżej. Stąd podziwiać można najwyższy szczyt Austrii - Großglockner o wysokości 3 798 m n.p.m. Jednak, żeby tam dojść, trzeba przedreptać 360 metrów wewnątrz lodowca.




Galeria wykuta w skale

Galerię największego w Austrii Parku Narodowego pasma Wysokich Taurów (Hohe Tauern) otwarto w 2011 roku. Dzięki tej inicjatywie możemy niemal poczuć bicie serca lodowca, spacerując kilkusetmetrowym skalnym tunelem. Po drodze mijamy poszczególne punkty ekspozycji, poznając nie tylko historię i ciekawostki na temat lodowca, ale również technikalia związane z budową tutejszej infrastruktury.

Dowiedzialam się na przykład, że na terenie kraju związkowego Salzburg, które jak sama nazwa wskazuje, obfitowało w złoża solne, odkryto również pokłady złota i srebra sprzed tysiecy lat.

Rozwiązała się również zagadka różowego kamienia, który nasza gospodyni wklada do karafek z wodą. To różowy kwarc, odmiana kryształu górskiego, zwany również "kamieniem miłości". Może dlatego, że leczy różne dolegliwości sercowe, łagodzi niepokój wewnętrzny, stres i nerwowość, więc ludzie mniej się kłócą. Z tym kryształem nie ma żartów, bo ponoć sprzyja również płodności. Dyskretnie wyjęłam, więc dziada z karafki. Nie ma sensu kusić losu 😉.

Tunel kończy się platforną widokową z obłędną panoramą otaczajacych nas gór. Warto trochę się pomęczyć, by tam dotrzeć, choć szczerze mówiąc, zachęcam do zmiany obuwia. Droga, szczególnie powrotna, może być wyzwaniem dla nóg w narciarskich buciorach. Zwolnić kroku powinny również osoby mające problemy z krążeniem, o czym informują pojawiajace się co jakiś czas tabliczki.

Przyznam, ze sama sie zmęczyłam. Po opuszczeniu galerii, odpoczywam więc chwilę w niewielkim kinie 3D, które praktycznie na okrągło puszcza przepiękną serię zdjęć okolicznej przyrody.


Pomnik pamięci

Moja przygodę z lodowcem kończę w symbolicznym miejscu przy dolnej stacji kolejki. Tu 11 listopada 2000 roku kilka minut po 9.00 rano miała miejsce największa katastrofa w historii alpejskiej turystyki zimowej. 155 osób spłonęło żywcem w podziemnej kolejce, która miała wywieźć ich na stok.

Jak do tego doszło? Oficjalną przyczyną tragedii miał być wadliwie działający grzejnik / dmuchawa w kabinie motorniczego, od której kolejno zapalił się łatwopalny olej w systemie hydraulicznym, który uruchamia hamulce i otwiera drzwi kolejki. Kuriozalny proces uniewinnił wszystkich podejrzanych o zaniedbania, czym zablokował możliwość wystąpienia o godziwe odszkodowanie dla rodzin ofiar. Wątpliwości jednak nasuwa się sporo szczególnie w kwestii procedur przeciwpożarowych i ewakuacyjnych, które praktycznie nie istniały. Wiadomo bowiem, że uratowało się 12 osób, które musiały wybijać okna własnym sprzętem narciarskim i wyskakiwać z palącego się wagonika, bo drzwi z tyłu nie otwarły się automatycznie. One również, w przeciwieństwie do całej reszty, postanowiły uciekać, w ciemnościach, po torach w dół, zdając sobie sprawę, że w górnej części tunelu zabiją ich w pierwszej kolejności toksyczne gazy, a dopiero potem dopadnie ogień. Przejmujący opis wydarzeń tamtego tragicznego dnia znajdziecie 🔍tutaj.

Sam memoriał, muszę przyznać, robi dosyć przygnębiające wrażenie. Betonowy bunkier jest słabo oznakowany. Brak jakichkolwiek opisów tragedii. Jeden turysta poszedł sikać za budynek, nie mając zapewne pojęcia co znajduje się w środku. Wewnątrz, mimo tęczowych ścian, panuje potęgujący smutek półmrok. Nie pali się żadne światełko, zdjęcia ofiar odręcznie poprzyklejano na ścianach, na ziemi leży kilka smutnych gałązek i sztucznych kwiatów. Mam wrażenie, że nikt nie dba o to miejsce należycie. Każdy chce zapomnieć, o tym co się tu wydarzyło i dobrze się bawić. "Show must go on" w najgorszym wydaniu. Trochę smutno, trochę wstyd …


Uliczkami Kaprun i Zell am See

Wracam do doliny, by pokazać Wam Kaprun, ale znalezienie ładnego kadru graniczy tu niemal z cudem. Mimo średniowiecznego zameczku i dwóch kościołów jest po prostu nijako. Kurort ładnie wygląda jedynie z góry, kiedy podziwiamy go z okien gondoli. Próbuję jednak szczęścia na wzgórzu kościelnym w centrum. Ładnie położony cmentarz nie wynagradza jednak wysiłku związanego ze wspinaczką, szczególnie jeśli nogi nadwerężone są wielogodzinną jazdą na nartach. Nie będę Was również namawiać do zwiedzania tutejszego muzeum regionalnego. Swoją drogą kustosz tego przybytku kultury musi czuć się, szczególnie zimą, równie niepotrzebny co ratownik na basenie podczas pływackich igrzysk olimpijskich 😉.


Zupełnie inaczej ma się sprawa z pobliskim Zell am See. To kurort pełną gębą. Wąskie uliczki, kolorowe domki, dekoracje świąteczne, zabytkowy kościoł z XII wieku tworzą fajny klimat. Na niewielkich "Krupówkach" kilka knajpek, gdzie miło spedzicie czas. Perełką jest jednak położony nad brzegiem jeziora kompleks "Grand Hotelu". Warto poczekać do południa, aby wejść do środka i w prawie pustej hotelowej restauracji w stylu "belle epoque" wypić aperola z przecudnym widokiem na jezioro i ośnieżone szczyty Alp. XIX wieczny hotel gościł w swoich progach niejednego znamienitego gościa. Jeden z najpiękniejszych apartamentów nosi imię cesarzowej Sisi. Ulubienica Austrii nigdy jednak w nim nie spała, bo jej jedyny pobyt w Zell am See miał miejsce kilka lat przed otwarciem hotelu, w sierpniu 1885 roku, kiedy to wybrała się na wycieczkę na Schmittenhohe. Fak ten szczegółowo opisano w kronikach miasteczka, a miłośnicy historii mogą wybrać się na spacer śladami słynnej cesarzowej. Informacje na temat szlaku Sisi znajdziecie na uroczej nadbrzeżnej promenadzie, gdzie kończę swój pobyt w Zell am See. Nie starczyło czasu na rejs po jeziorze, ale może Wy się skusicie. Przystań znajduje się tuż przy Grand Hotelu. Informacje o rejsach znajdziecie 🔍tutaj





Jeziora, wodospady i zapory

Jezioro w Zell am See to nie jedyny akwen w okolicy. Niestety zimą większość wolnych atrakcji w górach zamkniętych jest ze względów bezpieczeństwa. Nie zobaczymy więc z bliska ani wodospadów Krimml, uważanych za najpiękniejsze i najwyższe w Austrii, ani zapory na zbiornikach wodnych Mooserboden i Wasserfallboden, które są właściwie podwodną elektrownią, przetwarzającą wody spływające z lodowca w energię zasilającą niemal cały region salzburski. Co ciekawe, tama to nie tylko piękny punkt widokowy, ale również teren wspinaczkowy i najwyższa w Alpach via ferrata.

W drodze powrotnej do Kaprun warto zajrzeć również do wąwozu Sigmund-Thun i obejść dookoła turkusowe jezioro Klammsee. Na zdjęciach wygląda to obłędnie.

Wysokogórscy wyjadacze mogą zaplanować sobie również dwudniowe wyjście na najwyższy szczyt Austrii Großglockner. W tej kwestii nie będę się jednak wymądrzać, tylko odeślę do rzetelnego opisu 🔍tutaj, życząc wszystkim śmiałkom udanej wyprawy

Jak widać w okolicach Kaprun atrakcji nie brakuje o każdej porze roku, a wczesną jesienią i późną wiosną, a nawet latem korzystać można zarówno z uroków górskich wędrówek jak i sportów zimowych. Może więc wakacje na lodowcu to całkiem niezły pomysł 😊.



Chillout w termach

Dla ciała, wymęczonego wyczynami na stoku jak i eksploracją okolicy, najlepsza będzie regeneracja w ciepłych wodach basenu termalnego Tauern Spa. A jeśli dołożycie do tego saunę,  to już nic więcej do szczęścia Wam nie będzie potrzebne. No może jedynie drink z palemką, ale to też, za drobną opłatą, da się zrobić 😃.

Od razu uprzedzę, że tutejsze termy do najbardziej wypasionych nie należą. To jest opinia całej naszej czteroosobowej ekipy w różnym wieku. My Polacy jesteśmy jednak rozpieszcxeni naprawdę niezłą ofertą w tym zakresie, a moje ulubione Termy Chochołowskie to niemal Las Vegas w porównaniu z Kaprun. Do dyspozycji gości są tu trzy baseny wewnętrzne i trzy na zewnątrz oraz osobna strefa dla dzieci. Ciekawostką jest kameralny basen na kolumnie, którą widać na zdjęciu poniżej. Chwilę nam zajęło zanim ogarnęliśmy, że tam u góry też coś się dzieje. Nie skorzystaliśmy ze strefy saun, ale wiele osób uważa, że to najmocniejszy punkt tego kompleksu.


Après ski do rana

Przyjemności wieczorne najlepiej kontynuować w jednym z tutejszych barów. Oferta après ski to nie tylko jedzenie i picie. W wielu miejscach odbywają się koncerty, a dobre austriackie piwko zachęca do wspólnych śpiewów karaoke a nawet do jodłowania. Kto ma jeszcze siłę może również potańczyć.

My zakotwiczyliśmy na dłużej w Baumbar. To chyba najbardziej znane miejsce na zabawowej mapie Kaprun. Ten dosyć duży lokal znajduje się przy samej stacji kolejki na Maiskogel. Zaletą jest tu ogromny parking, trzeba tylko wylosować kierowcę. Jeśli mieszkacie w centrum macie jeszcze kilka innych opcji: Pavillon czy Chillas Bar and Kitchen też będą dobrą opcją w Kaprun.

W Zell am See nie balowaliśmy, ale za to odkryliśmy super burgery. The Burger Factory ma w swojej ofercie aż 30 różnych burgerowych wariacji, ale nic nie przebija specjalności zakładu. "Untouchable Burger" cały oblany jest serową polewą. Nie bez powodu dodatkowo w ofercie macie rękawiczki. Jesli kochacie burgery, tak jak my, koniecznie musicie tego spróbować.




Atrakcji w Kaprun-Zell am See jest zapewne dużo więcej, a każdy znajdzie tu coś dla siebie, jeśli tylko będzie miał ochotę i siłę ruszyć tyłek. A oto co jeszcze udało nam się zobaczyć w okolicy.

Opactwo w Melku

W połowie drogi z Krakowa do Kaprun zatrzymaliśmy się w Melku. Miasteczko słynie z jednego z największych w Europie opactw Benedyktyńskich i imponującej blibliotek klasztornej. Miłośnicy prozy Umberto Eco mogą również kojarzyć, że głównym bohater "Imienia róży" Adso pochodził właśnie z Melku. Musieliśmy mocno się sprężyć, by zdążyć na zwiedzanie opactwa o godzinie 15.00, ale było warto.


Śladami Mozarta w Salzburgu

Salzburg to żelazny punkt programu niemal każdego dłuższego wyjazdu do Kaprun. Ja wybrałam się tam pociągiem z Zell am See, ale podróż zarówno koleją jak i samochodem zajmuje około półtorej godziny. Rodzinne miasto Mozarta jest naprawdę urocze i jeżeli tylko nie macie parcia na zobaczenie wszystkich atrakcji, to macie szansę na wyjątkowo miły spacer. Ja oczywiście musiałam wleźć w każdy urokliwy zaułek, ale wyszła z tego całkiem miła eskapada, o której niedługo opowiem Wam nieco więcej.


Widoki w Hallstatt

Na koniec wisienka na torcie, czyli Hallstatt. Okrzyknięte najpiękniejszym miasteczkiem Austrii, przyciąga w swoje wąskie, przyklejone do zboczy gór, uliczki miliony turystów z calego świata. Austriacka alpejska miss piękności robi piorunujące wrażenie szczególnie na Chińczykach, którzy wybudowali sobie kopię miasteczka w swoim rodzinnym kraju. Nawet napisy są tu po niemiecku, angielsku i chińsku. Zatrzymalismy się tu w drodze powrotnej do Polski. W styczniowy, zmoczony deszczem poniedziałek, miasteczko było wyjątkowo puste i klimatyczne. 


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. Świetny post, rzeczywiście trzeba wpadać z insta tutaj po więcej. Pozdrowionka od kid 🤭😜

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!