BIAŁY KRÓLIK - W krainie smaków

Wnętrze Hotelu Quadrille w Gdyni. Wejście do restauracji "Biały Królik".

Pobyt w hotelu Quadrille w Gdyni, to jakby wygrać dwa losy na loterii. Za jednym zamachem trafia się tu bowiem do bajkowej scenerii rodem z Alicji w krainie czarów, a do tego, podążając za Białym Królikiem, zanurzyć się można w krainie fantastycznych smaków. Nie bądźcie zaskoczeni, jeśli w trakcie jedzenia, tak jak my, zauważycie jakieś magiczne zmiany w waszym wyglądzie. W przypadku dziwnego powiększenia w okolicy brzucha, po prostu poluzujcie paski 😉.


W tę niezwykłą podróż po smakach zabierają nas dwaj wybitni kucharze: Marcin Popielarz, finalista, między innymi, prestiżowego konkursu dla młodych kucharzy S. Pellegrino Young Chef (2018), który stworzył to miejsce i Rafał Koziorzemski, który godnie kontynuuje jego dzieło.

Obaj panowie stawiają na kuchnię polską w wydaniu fine diningowym, w której wyczuwam jednak, co naturalne, szczególną słabość do kaszubskich smaków. Ciekawe zioła i naturalny sposób ich pozyskiwania przywodzi mi z kolei na myśl genialną w swej prostocie "nordic cuisine" hołubioną przez sąsiadów z nad morza Bałtyckiego 

W "Białym Króliku" honorowe miejsce mają również warzywa. Przekonaliśmy się na własnej skórze, że kuchnia roślinna nie jest tu jedynie hipsterskim dodatkiem do potraw mięsnych, a pełnoprawnym "członkiem rodziny". W karcie znajdziecie więc zawsze dwa rodzaje menu degustacyjnego. Skusiliśmy się oczywiście na obie wersje. Mimo że na co dzień daleko nam do wegan, muszę przyznać, że było to dla nas wspaniałe kulinarne doświadczenie.

Zanim przejdziemy do degustacji, warto wspomnieć dwa słowa o wnętrzach. Restauracja, choć bardzo elegancka, wygląda na zdjęciach nieco niepozornie. Mieści się jednak w jednym z najbardziej designerskich hoteli w Polsce - Hotel Quadrille. Polecam więc na przystawkę wpis o naszym pobycie, który znajdziecie 🔍 tutaj.




Na początek kolacji na nasz stolik wjeżdża chleb wypiekany na miejscu i doskonała oliwa. Ja jednak skupiam się na maśle w dwóch odsłonach. Jedno jest zielone, trochę tradycyjne, ze szczypiorkiem, a drugie zaś jasne niby zwyczajne, a jednak to totalny odlot. Solone masło o lekko karmelowym smaku. Cudo.

Chwilkę później, jako "mise en bouche" podano fantazyjnie udekorowane krakersy serowe w wersji dyniowej i żurawinowej.



W menu degustacyjnym przewidziano dwie przystawki. Aromatyczne rydze na toście francuskim z jajkiem przepiórczym wygrały u mnie, w uczciwej kulinarnej walce, z delikatnym ciastem brique wypełnionym musem z kapusty i karmelizowanym czosnkiem.


Królem wieczoru okazał się jednak śledź po kaszubsku na musie z papryki i zapiekanką z ziemniaków. Może to tylko moje złudzenie, ale miałam wrażenie jakby każdy element dania był pionkiem w jakiejś kulinarnej grze planszowej (czyżby to było nawiązanie do hotelowych klimatów z Alicji w krajnie czarów? 🤔). No sami popatrzcie, czy te marynowane cebulki nie wyglądają jak pionki? Dla mnie "szach - mat" do tego stopnia, że na drugi dzień zamówiliśmy to danie jeszcze raz. Do śledzia podano również mega ciekawe wino. Różowy zweigelt z polskiej winnicy "Skarpa dobrska". To był strzał w dziesiątkę. Brawo dla sommeliera.



Jeśli chodzi o zupy, lepsze naszym zdaniem okazało delikatne, wegańskie consomme grzybowe z truflą. To danie cieszyło nie tylko podniebienie, ale także nasze oczy.

Rosół z gęsi, jak na jesienną zupę przystało, był pyszny i sycący, podany z mięciutkim "szaszłykiem" z kaczego udka. Mój jedyny problem to pływająca po zupie pierś z kaczki z brukwią i marchewką, która sprawiła, że musiałam jeść zupę nożem i widelcem 🙉.



Różany sorbet przygotował nas do dań głównych. W wersji mięsnej kolejny faworyt, czyli dzik z kasztanami, czerwoną cebulą i topinamburem. Weganie musieli pocieszyć się figą z makiem z pasternakiem, jak to określiła nasza przesympatyczna przewodniczka kulinarna pani Kinga i chyba coś w tym było, bo Dział Techniczny wyglądał na zadowolonego, mimo że od początku kolacji domagał się królika (białego oczywiście 😁)



Desery, których było kilka, w obu wersjach były przepyszne. Moje serce skradlo jednak mega czekoladowe brownie z fermentowanego kakao, podane na piance z mleka kokosowrgo i wanili. Przy okazji Pani Kinga przekonała nas, że pianka wygląda jak futerko królika, ratując biedne zwierzę przed pożarciem.

Fajnie było również spróbować, pierwszy raz w życiu jadalnego złota, choć ma ono oczywiście jedynie walory estetyczne. Dobrze, że przynajmniej nie psuje smaku 😉.  




Do uczty degustacyjnej musimy dopisać post scriptum. Nie mogliśmy się oprzeć i na drugi dzień na kolację wjechał jednak fantastyczny królik w sosie z białego wina, gruszką j salsefią 🙈. Zabijcie mnie roślinożercy, ale to była rewelacja! Ta propozycja nie przebiła chyba jedynie śledzia po kaszubsku, którego wspomnienie pozostanie ze mną na długo. Oj, na długo. Mniam.


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!