WERONA - Miłość niejedno ma imię


Chyba tylko Paryż kojarzy mi się bardziej z miłością niż Werona. Winny jest oczywiście Szekspir i historia słynnych kochanków, Romea i Julii, których dramat rozgrywa się właśnie tutaj. I choć wiele wskazuje na to, że to opowieść wyssana z palca, magia mitu działa i sprawia, że Werona od wieków jest mekką zakochanych. Jednak miłość w tym mieście niejedno ma imię i nawet jeśli obok Was, po wąskich uliczkach, nie kroczy ukochana osoba, serce zadrży Wam nieraz z powodu wszechobecnego piękna, unoszących się nad dachami dźwięków muzyki czy zapachu tutejszego jedzenia…


Na początku rozprawmy się z mitem. Historia wielkiej miłości, na drodze której stają dwa zwaśnione rody, mogła zdarzyć się wszędzie. Włosi mają Capulettich i Monteków, my Karguli i Pawlaków. Szekspir mógł równie dobrze znaleźć podobną historię w swojej rodzinnej Anglii. Okazuje się zresztą, że tej historii Szekspir sam nie wymyślił. Przed nim perypetie miłosne dwojga nieszczęśliwych kochanków opisał jako pierwszy Masaccio Salernitano, a następnie Luigi da Porta i Matteo Bandello. Dopiero nowela tego ostatniego, w angielskim tłumaczeniu Arthura Brooke'a, stała się prawdopodobnie źródłem powstania szekspirowskiego dzieła.

Nie zawsze kochankowie cierpieli w Weronie. Wersja Salermitaniego dzieje się na przykład w Sienie, a za siedziby skłóconych rodzin uznaje się również Montecchio Maggiore w pobliżu miasta Vicenza. Jeśli dodać do tego fakt, że w wersji Szekspirowskiej nie ma żadnych wskazówek co do lokalizacji domu Juli czy Romea, ba nie ma w nim nawet ani słowa o balkonie, nietrudno uznać, że cała ta historia jest tylko pretekstem do wyciągania pieniędzy od spragnionych wrażeń turystów.

Niestety prawdziwa, choć mało romantyczna wydaje się kolejka w jakiej odstać trzeba swoje, żeby wejść na mityczny balkon i dotknąć, błyszczącej od dotyku ludzkich dłoni, piersi Julii.

Nikogo nie zniechęcam, wręcz przeciwnie, zachęcam, by od tego zacząć zwiedzanie Werony, mieć to z głowy i z czystym sumieniem móc rozpocząć odkrywanie prawdziwych perełek miasta.

Trasę śladami Romea i Julii zacząć należy oczywiście od Domu Julii, choć, jak już wspomniałam, żadna Julia w nim nie mieszkała. Żeby ominąć gigantyczną kolejkę, warto kupić bilet on-line (wejście na dziedziniec jest darmowe, ale i tak trzeba stać w kolejce ze względu na obostrzenia związane z Covid-19, więc przyznam, że zakup biletu za 6 EUR to był najlepszy pomysł Działu Technicznego, dzięki któremu zaoszczędziliśmy jakieś dwie godziny stania w upale). Sam dziedziniec jest urokliwy, wejście do środka jednak mocno rozczarowuje. Jeśli więc nie zależy Wam na fotce z osławionego balkonu, nie traćcie na to czasu.



Kolejne punkty związane z historią słynnych kochanków to: Grób Julii - żeby się do niego dostać należy zakupić bilet do Muzeum Fresków przy via Luigi Da Porto 5, które, jak można się domyślać, są dużo ciekawsze od symbolicznego, pustego sarkofagu Julii.

Klub Julii - miejsce w którym wolontariusze odpisują na listy z całego świata, wrzucane do skrzynki na dziedzińcu domu Julii. W czasie mojej wizyty klub, mieszczący się w zaułku Santa Cecilia 9, zamknięty był na cztery spusty. A tak dobrze go pamiętam z filmu "Listy do Julii". Zresztą nic nie stoi na przeszkodzie, aby ta przyjemna komedia romantyczna, była waszą grą wstępną przed przyjazdem do Werony 😉.

Dom Romea - to prywatna rezydencja przy ul. Arche Scaligere 2, więc możecie co najwyżej pstryknąć sobie fotkę pod bramą. Dom znajduje się w pobliżu grobowców rodziny Scaligerich, więc przy okazji można tam podejść.

Rzeźba "Romea i Julia" -  największe moje zaskoczenie, bo okazało się, że stworzył ją, mocno związany z Polską, włoski rzeźbiarz Enrico Muscetra. Rzeźba powstała w moim rodzinnym Krakowie, gdzie artysta ma pracownię i gdzie mieszka przez znaczną część roku. Twarz Julii ma rysy krakowskiej modelki, odlew wykonany został pod Niepołomicami, a premierę wystawienniczą rzeźba miała w 2018 roku na krakowskim Rynku. Po cyklu włoskich wystaw, cztery lata później, rzeźba osiadła na dobre w Weronie przy Placu Indipendenza. To chyba najlepsze dla niej miejsce.

Studnia miłości - schowana w niewielkim podwórku upamiętnia inną legendę o kochankach, Isabelli i Corrado, którzy utopili się w tej właśnie studni. Studnię przykrywa metalowa krata, a na ocembrowaniu znajduje się mała płaskorzeźba przedstawiająca chłopaka i dziewczynę, którzy trzymając się za ręce, skaczą do studni. Dziś w studni nie ma już wody, ale wrzucona do niej moneta, na przekór smutnej historii, ponoć przynosi szczęście w miłości.


Czy na tym kończą się atrakcje Werony? Wręcz przeciwnie dopiero się rozkręcamy. Zapewniam Cię, że to jedno z najbardziej włoskich miast sprawi, że zakochasz się bez pamięci w jego wąskich, brukowanych uliczkach, pięknych kamienicach, gwarnych, pełnych życia placach, skwerach i podwórkach.

Ścisłe centrum Werony nie jest duże, a na jego zobaczenie faktyczne wystarczy jeden dzień. Zacznijcie od Piazza delle Erbe, tętniącego życiem serca miasta. Koniecznie obejdźcie go dookoła, podziwiając kolejne przepiękne kamienice: Casa dei Mercanti jeden z najstarszych budynków na placu, palazzo Maffei - obecnie galeria sztuki czy prawdziwa perełka Casa Mazzanti - cała we freskach.



Waszą uwagę przyciągnie na pewno, górująca nad placem, 84 metrowa średniowieczna wieża zwana Torre dei Lamberti. Tu, w przeciwieństwie do domu Julii, warto wejść do środka. Zachwyci Was dziedziniec Palazzo della Ragione, ale przede wszystkim najpiękniejszy widok na miasto.


Przy wieży naszą uwagę zwraca łuk, pod którym zwisa przedziwna kość. Jedni twierdzą, że to kość wieloryba, inni sugerują, że to szczątki pradawnego ichtiozaura, jeszcze inni straszą, że kość urwie się, kiedy wreszcie przejdzie pod nim osoba o prawdziwie czystym sercu. Wygląda jednak na to, że wszyscy mamy coś na sumieniu, bo kosteczka, ani drgnęła na nasz widok. Spokojnie więc doszliśmy do położonego tuż obok Piazza dei Signori z olbrzymim posągiem Dantego pośrodku.
To jedno z przyjemniejszych miejsc w centrum. Przy placu jest jedynie kilka ogródków restauracyjnych, w których można odpocząć od zatłoczonego Piazza delle Erbe.



Idąc prosto za wzrokiem Dantego, na końcu placu dostrzeżecie niesamowite miejsce. Arche Scaligere - grobowce najsłynniejszej werońskiej rodziny. I nie chodzi tu ani o Capulettich, ani o Montekich, a o ród magnacki zwany della Scala, inaczej Scaligeri, który rządził Weroną na przełomie XII i XIII wieku. To dzięki della Scala Werona była w średniowieczu jednym z najpotężniejszych miast północnej części włoskiego buta. W pewnym sensie Scaligerim zawdzięczamy również najsłynniejszy na świecie teatr operowy w Mediolanie, znany jako „La Scala”. Został on zbudowany na miejscu kościoła Santa Maria alla Scala, którego założycielką była Beatrice Regina della Scala, pochodząca właśnie z werońskiego rodu Scaligerich.  

Niezwykłość grobowców Scaligerich polega na tym, że znajdują się na zewnątrz, tworząc niejako maleńki cmentarz w środku miasta. Można przypatrywać się im zza płotu lub za drobną opłatą 1 EUR, wejść do środka, by z bliska podziwiać kunsztowne detale tej niezwykłej nekropolii.


Do centrum miasta jeszcze wrócimy, ale będąc tutaj warto podejść na krótki spacer nad brzeg Adygi. Jeśli macie więcej czasu koniecznie wybierzcie się na drugi jej brzeg. Znajdziecie tam kilka ciekawych miejsc i przede wszystkim wspaniałych punktów widokowych.

Polecam gorąco chwilę oddechu w Giardino Giusti. To jedno z niewielu zielonych miejsc w mieście. Wstęp do ogrodu jest płatny, ale naprawdę warto. Cyprysowe aleje, bukszpanowe labirynty, rzeźby, fontanny i sadzawki z żółwiami robią wrażenie równie mocne jak panorama widziana z najwyższego punktu ogrodu. Nie ma się co dziwić, że kiedyś miejscem tym zachwycały się takie osobistości jak Mozart czy Goethe.


Stąd już tylko kwadrans spacerkiem i docieramy do kolejnego punktu widokowego. Castel San Pietro - kiedyś warowny zamek, potem koszary wojskowe, a w przyszłości być może muzeum miasta Werona. Póki co cieszymy oczy widokiem zapierającym dech w piersiach. Czerwone dachy miasta, mosty, wieże, kościoły - wszystko jak na dłoni.


Do góry wyjeżdżamy kolejką za 1 EUR, ale z powrotem warto zejść pieszo, mijając po drodze ruiny Teatro Romano, najstarszej budowli z czasów rzymskich, w którym odbywają się liczne koncerty i festiwale teatralne.

Wracamy słynnym mostem kamiennym - Ponte Pietra, zbudowanym około 100 roku p.n.e., którego fragment widać na zdjęciu powyżej. Z czasów rzymskich zostało wprawdzie niewiele, ale i tak most robi wrażenie. Jego urok przebija chyba tylko położony nieco dalej Ponte di Castelvecchio, będący częścią średniowiecznych fortyfikacji i zamku o tej samej nazwie.


Miłość do piękna w Weronie w szczególny sposób łączy się dla mnie z miłością do muzyki. A jak muzyka to oczywiście moja ukochana opera. Trzeba wiedzieć, że tutejsza Arena di Verona to jedna z najważniejszych scen operowych świata. We Włoszech sławę Areny wyprzedza jedynie mediolańska La Scala. Co ciekawe, wielu uważa, że operowy amfiteatr znajdujący się w samym sercu miasta, przy Piazza Brà, może być o kilkadziesiąt lat starszy od rzymskiego koloseum! Data powstania nie jest potwierdzona, za to wiadomo na pewno, że to trzecia co do wielkości tego typu budowla we Włoszech po Rzymie i Kapui.
Latem odbywa się tu jeden z najsłynniejszych festiwali operowych na świecie, na którym nie mogło nas zabraknąć. Wpis o tym wydarzeniu już niedługo pojawi się na blogu.




W sierpniu 1947 roku na scenie Areny swoją wielką światową karierę rozpoczęła słynna Maria Callas i na wiele lat związała się z Weroną, poślubiając włoskiego biznesmena Giovanniego Battistę Meneghiniego. W poszukiwaniu śladów diwy odnajduję kościół dei Padri Filippini, gdzie para wzięła skromny ślub, a kilka ulic dalej, przy via Leoncino 14, kamienicę, w której zamieszkała z mężem. Jeśli kiedykolwiek będziecie nad Jeziorem Garda w Sirmione, warto podejść pod okazałą willę Meneginich. To tam Maria spędziła najszczęśliwsze lata swojego życia.


Zabytki piękne, muzyka zachwycająca, ale nie spodziewałam się, że w Weronie umrę z miłości do… jedzenia. Miasto znane jest z produkowanych w okolicy win takich jak: Soave, Valpolicella, Custoza, Lugana, Durello czy Bardolino. Nie stoją one jednak samotnie na stole, a w godnym towarzystwie tutejszych regionalnych potraw. Kwintesencją tej symbiozy wina i jedzenia jest weroński klasyk, czyli risotto all'Amarone. Specjalna odmiana ryżu, Vialone Nano, skąpana jest w czerwieni jednego z najpotężniejszych win regionu - Amarone della Valpolicella. Brązowa papka nie wygląda może najlepiej, ale, oprószona sporą ilością sera Monte Veronese, smakuje wybornie. Oprócz tego warto spróbować również risotto al tastasal z pastą mięsną podobną w smaku do salami i bardzo popularne risotto al radicchio z czerwoną cykorią.


Mimo słabości do ryżu, Veneto, jak chyba każdy włoski region, ma również swój tradycyjny makaron. Bigoli wygląda jak nieco grubsze spaghetti. Ten typ makaronu zjecie zarówno w Weronie, jak i w stolicy regionu, Wenecji. Klasyczna wersja to bigoli alla salsa w sosie z cebuli i anchois. W mieście Romea i Julii lubią podawać go w gęstym sosie mięsnym, ale my trafiliśmy również na lżejszą wersję z cukinią, która bardzo nam smakowała.


Od mięsa jednak nie uciekniemy. Zresztą nawet nie mamy takiego zamiaru. Werona mięsem stoi i to dosyć nietypowym, bo na talerzu króluje konina i oślina. O ile tylko nie macie oporów natury moralnej, zjecie tu konia pod każdą niemal postacią. Mnie najbardziej smakowała suszona konina, ale tatar też był świetny, o steku nie wspominając. Najbardziej klasyczne są oczywiście gulasze mięsne takie jak Pastissada de caval, czyli gulasz z koniny. Przepis pochodzi ponoć z V wieku, kiedy to żołnierze włoscy zmuszeni byli żywić się mięsem poległych w walce koni. Innym zaskakującym daniem ze średniowieczną tradycją jest il lesso con la pearà. To gęsty, papkowaty sos na bazie szpiku kostnego, bułki tartej i bulionu podawany w towarzystwie różnego rodzaju mięs. Potrawa raczej na chłodne wieczory niż panujące latem w Weronie, czterdziestostopniowe upały. Jak widać więc Włochy to nie tylko pizza.


Werona to również raj dla łasuchów. Tutejsze cukiernie kuszą na każdym rogu wszelkiego rodzaju słodkościami idealnie pasującymi do porannej kawy. Skupmy się jednak na tradycyjnych recepturach.

Pandoro, to obok mediolańskiego panettone, najbardziej znane ciasto kojarzone głównie z okresem Bożego Narodzenia. W okresie karnawału w cukierniach królują także inne ciekawe ciasteczka w kształcie pierożków zwane Rufioi.
Jeśli lubicie migdały i amaretto Torta di Verona będzie waszym ulubionym ciastem. Nazywana również Torta russa, ze względu na swój kształt podobny do czapki uszatki
I wreszcie herbatniki zwane Baci di Giulietta, czyli buziaki Julii. Naszukałam się ich trochę, aż wreszcie znalazłam w cukierni Perllini. Przyznacie, że to idealny prezent z Werony, nie tylko dla zakochanych.


Przyznam Wam się jednak, że jak na nasze możliwości, nie jedliśmy w Weronie zbyt wiele. Lipcowy upał w ciągu dnia dawał się mocno we znaki. Właściwie najmilej wspominam późne wieczory kiedy zmęczeni, ale pełni wrażeń, wsłuchując się w gwar miasta i dobiegające zewsząd śmiechy cieszących się życiem ludzi, otwieraliśmy butelkę tutejszego wina i piliśmy toast: za miłość i wszystkie jej odcienie, a jakże!


Garść informacji praktycznych


Jak dojechać?
Sporo osób na pewno dotrze tu samochodem i "zaliczy" Weronę w drodze nad Jezioro Garda. Zachęcam jednak, by zaplanować zwiedzanie miasta na dwa dni, bo naprawdę jest tu co robić. Płatny parking w centrum miasta kosztuje około 2 euro / h. Nieco dalej dostępne są też darmowe parkingi, których pełną listę znajdziecie 🔍tutaj.
Jeśli samolotem, to warto rozpatrywać trzy opcje: Bolonia, Mediolan, Wenecja znajdują się podobnej odległości, 120 - 150 km, od Werony. Dotrzecie do niej w niecałe dwie godziny pociągiem lub busem.

Gdzie spać?
Hotel Milano & Spa - to był mój pierwszy wybór w Weronie, głównie ze względu na wspaniałą lokalizację w samiutkim centrum i rooftop, z którego można podziwiać amfiteatr, siedząc w jacuzzi (cena ok. 300 zł od osoby).
Casa Borsari Suite - ostatecznie zdecydowaliśmy się na apartament w okolicy piazza delle Erbe. Prawie stumetrowe mieszkanie z dwoma sypialniami i niewielkim tarasem od strony podwórka. Na olbrzymim łóżku z baldachimem poczułam się niemal jak Julia Capuletti (cena ok. 150 zł od osoby)

Gdzie jeść?
Greppia (Vicolo Samaritano 3) -  mój numer jeden w mieście. Restaurację polecił nam zaprzyjaźniony (po dwóch godzinach znajomości) kelner z innej restauracji. Gdybym mogła, żywiłabym się tylko tam. Serio. Nie rozumiem dlaczego to miejsce nie jest wymieniane w żadnych przewodnikach / rankingach. Chyba nie zapłacili.
Antica Bottega del Vino (Via Scudo di Francia 3) - największy wybór win w mieście robi wrażenie. Jedzenie i obsługa nieco mniej zachwycająca. Jeśli jednak chcecie poczuć klimat prawdziwej werońskiej "osterii" to będzie dobry wybór. Takich tradycyjnych miejsc znajdziecie w Weronie sporo: 
Da Ugo, Locanda 4 cuochi, Le Vecette.
La Tradision (via G. Oberdan 6) - raczej bar niż trattoria, raczej na drinka, niż na jedzenie, chociaż kieliszek wina i deska serów i wędlin w dobrej cenie to pomysł, który we Włoszech zawsze się sprawdza. Miejsce jest "fancy" jak to mówią.
Locanda di Castelvecchio (Corso Castelvecchio 21) - jeśli lubicie eleganckie restauracje, to będziecie zachwyceni. Jedno z najpiękniejszych wnętrz w Weronie. Na talerzu bardzo dobrze, ale drogo.

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!