SANDOMIERZ - Magia skojarzeń, czyli wirtualne scrabble

Sandomierz, Widok Ratusza w świetle zachodzącego słońca

Na mapie Sandomierza, którą mam w głowie, a może nawet w sercu, nie ma konkretnych zabytków, placów, skwerów, ani ulic. Są tylko słowa, które, za każdym razem gdy tu wracam, wytyczają mi coraz to nowe tropy, jakbym grała z tym miastem w wirtualne scrabble, a zabawa w skojarzenia nabierała zupełnie innego wymiaru. Bzdura jakaś, pomyślicie? To zamknijcie na chwilę oczy i wyobraźcie sobie zwykły rower. Gdzie nagle lądujecie? I dlaczego na tym rowerze jedzie facet w sutannie? 🤣

Rower

Nie ma chyba drugiego takiego miejsca w Polsce, które budziłoby w umysłach niemal całej populacji posiadającej odbiornik telewizyjny tak jednoznaczne skojarzenia. Musicie przyznać, że serialowy Ojciec Mateusz na rowerze to z reguły pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy na hasło Sandomierz. I nie ma się czemu dziwić. Serial zrobił furorę, a wraz z nim filmowe miasteczko. Przez lata, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przenosiliśmy się wraz z bohaterem na sandomierski rynek, podziwialiśmy XIV wieczny ratusz i charakterystyczną miejską studnię, mijaliśmy kamienicę Oleśnickich (tę z podcieniami), potem wracaliśmy pod bramę Opatowską przez mały rynek, albo przeciwnie pruliśmy w dół, mijając jedną z najstarszych szkół średnich w Polsce Collegium Gostomianum, dom Długosza, bazylikę katedralną, by dotrzeć aż pod zamek

Miejscowi udają, że ta cała popularność w ogóle im się nie podoba. Przecież Sandomierz nie potrzebuje "warszawki", by się wybić w świecie. Rzadko który przyzna się otwarcie, że ogląda - toż to wstyd i hańba! Niemal każdy jednak wie, w którym hotelu śpi ekipa, a są i tacy, którzy chętnie pokażą Wam bramę jednego z wydziałów Urzędu Miasta, który "gra" w serialu posterunek policji. Miejsce łatwo znaleźć, bo znajduje się dokładnie naprzeciwko Podziemnej trasy turystycznej. Jednej z największych atrakcji miasteczka.

Jest oczywiście także "muzeum" z woskowymi figurami bohaterów i serialową scenografią. Nie spodziewajcie się jednak zbyt wiele. "Świat ojca Mateusza" to chyba najszybciej odwiedzona wystawa w moim życiu. Obejście wszystkiego zajęło nam kwadrans. Więcej czasu spędziłam w firmowym sklepiku, który, w przeciwieństwie do wystawy, doskonale wykorzystuje serialową koniunkturę.

Jeśli czujecie niedosyt, możecie poszwendać się po mieście śladami serialu "Ojciec Mateusz". Szczegółową trasę znajdziecie 🔍 tutaj.




Ziarno

Tym razem literatura i jeden z lepszych kryminałów, którego akcję autor umiejscowił właśnie w Sandomierzu. "Ziarno prawdy" Zygmunta Miłoszewskiego przeczytałam jednym tchem. Przede wszystkim ze względu na pięknie opisane miasto i ciekawą otoczkę obyczajową. Fabuła nawiązuje bowiem do prawdziwych wydarzeń historycznych mających miejsce w Sandomierzu (ale nie tylko) i dotyczących oskarżeń ludności żydowskiej o mordy rytualne na chrześcijańskich dzieciach, których krew rzekomo niezbędna była do robienia macy. Jak podają źródła historyczne jednym z najbardziej "zasłużonych" oskarżycieli Żydów sandomierskich, stanowiących tu od XVI wieku znaczącą diasporę, był proboszcz bazyliki katedralnej Stefan Żuchowski. To z jego inicjatywy doszło w miasteczku, na przełomie XVII i XVIII wieku, do kilku głośnych procesów, które skończyły się karą śmierci dla nieszczęsnych wyznawców Mojżesza.

Ten sam ksiądz Żuchowski zamówił u niejakiego Karola de Prevosta obraz przedstawiający swoistą rzeź niewiniątek, podczas której Żydzi katują chrześcijańskie niemowlęta. Co ciekawe, obraz ten do 2014 roku był zasłonięty kotarą i portretem Jana Pawła II. To właśnie historia ukrytego obrazu miała być inspiracją dla Miłoszewskiego do napisania powieści.

Dziś Żydów w Sandomierzu już nie ma, a z sandomierskiego getta pozostały jedynie: ulica Żydowska i synagoga, w której mieści się obecnie Archiwum Państwowe. Słynny obraz można podziwiać w katedrze, swoją drogą przepięknej. Znajdziecie go zaraz przy wejściu po lewej stronie. Przy nim tablica wyjaśniająca, że rytualne mordy Żydów na chrześcijańskich dzieciach, to bujda na resorach.

Kadry z filmu powstałego na podstawie powieści odnajdziecie w wieży bramy Opatowskiej, a ulubioną kawiarnię inspektora Szackiego "Cafe Mała" przy ul. Sokolnickiego 3 😉. Śladami książki możecie wybrać się, zaglądając 🔍 tutaj.





Kamień

Pozostając jednak przy legendach, kierujemy swoje kroki na ulicę Żydowską właśnie. To tu w pracowni na rogu z ulicą Zamkową, na przeciwko charakterystycznego "Ucha igielnego", spotkać można żywą (nomen omen) legendę Sandomierza - pana Cezarego Łutowicza, jubilera który odkrył dla świata krzemień pasiasty. Ale o tym później, bo Pan Cezary sam w sobie jest zjawiskiem zasługującym na dłuższą opowieść.

Rozpoznajemy go niemal od razu po długich, białych włosach, okularach i wisiorze z krzemienia pasiastego na szyi. Potem okazuje się, że nie rozstaje się również z zegarkiem z tego samego kamienia. Zagadujemy i od razu czujemy, że jest między nami jakiś feeling. Spędzamy w jego sklepie godzinę, rozmawiając o krzemieniu. Po południu wracamy jeszcze raz i wtedy pan Cezary niespodziewanie zaprasza nas na swoje zaplecze i odkrywa przed nami inne swoje talenty…

Człowiek renesansu, artysta wielowymiarowy dłubie w kamieniu, ale także fotografuje pasiasty krzemień i świat wokół siebie. My, w ciemnościach zagraconej pracowni, na wysłużonym komputerze mieliśmy zaszczyt obejrzeć jego zdjęcia, prezentowane na wystawie w Nowym Jorku, ale każdy może obejrzeć jego prace na sandomierskim zamku. Znajdziecie tam nie tylko wspaniałą kolekcję biżuterii, a w tym cenny naszyjnik zrobiony dla burmistrza miasta, ale także rewelacyjne zdjęcia pokazujące naturalne piękno tego kamienia.

Wracając do pracowni, zwróćcie uwagę na detale: gałka klamki, pieczątki, które Pan Cezary przybija na torebkach z biżuterią. Wszystko to tworzy klimat tego miejsca. Na skwerze tuż obok sklepiku, jeszcze jedna ciekawa rzecz autorstwa pana Cezarego. Gigantyczny pierścień z krzemienia pasiastego.

A sam kamień jak wiele rzeczy w Polsce jest niedoceniany. "Kamień optymizmu", nazywany tak ze względu na przypisywane mu właściwości antydepresyjne, występujący wyłącznie na terenie naszego kraju w okolicy Sandomierza właśnie, twardością ustępuje jedynie diamentowi, a uroda szarych esów floresów nie ma sobie równych. Takie cudo powinno być więc naszym dobrem narodowym, o którym wie każdy polski przedszkolak, a nie lokalną ciekawostką. Rozumiem, że pierwsze cacka wykonane w roku 1972 nie miały szans na dobry PR, ale teraz! Mimo prób popularyzacji krzemienia również w dyplomacji (był on na przykład symbolem naszej prezydentury w UE)  do dziś jedynie nieliczni znawcy tematu doceniają przedziwny kamień z Polski i kilku światowych celebrytów, w tym na przykład Victoria Beckham. Dołączam więc z przyjemnością do niemainstremowyvh nosicieli krzemienia pasiastego i liczę, że Wy też pójdziecie w moje ślady 😊.





Szachy

Rzuciły mi się w oczy dopiero podczas ostatniej wizyty w Sandomierzu. Miałam wrażenie, że są wszędzie: w holu pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy, w pokoju na stoliku nocnym, na plakatach w miasteczku. O co chodzi, pomyślałam…

Okazuje się, że kiedy "w 1962 John Glenn, jako drugi po Gagarinie, okrążył Ziemię, Jamajka uzyskała niepodległość od Wielkiej Brytanii, gdzie swój pierwszy koncert zagrali The Rolling Stones, John Steinbeck otrzymał Literacką Nagroda Nobla, a w komiksie Amazing Fantasy po raz pierwszy pojawił się Spider-Man, w Los Angeles zmarła Marilyn Monroe, w RPA uwięziono Nelsona Mandelę, a w Polsce odbyły się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, swoją premierę miał „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego" (cytat ze strony internetowej zamku), 9 października tegoż 1962 roku na Wzgórzu św. Jakuba w Sandomierzu, podczas wykopalisk archeologicznych zostały odkryte tzw. "Szachy sandomierskie".

Unikatowość tego odkrycia polega nie tylko na tym, że to szachy z XII wieku odkryte przez archeologów, którzy potwierdzili ich autentyczność, ale ważne jest też, że to prawie kompletny zestaw. Do rozegrania partii szachów brakuje jedynie trzech bierek!

Szachy, które podziwiać możemy na wystawie stałej w zamku sandomierskim są malutkie. 250 milimetrowe pionki wykonane z poroża jelenia i kości innego niezidentyfikowanego jeszcze ssaka kiedyś służyły prawdopodobnie zabawie podróżnych przemierzających polskie szlaki handlowe. Dziś dumnie prezentują się w muzealnej gablocie.

W muzeum w szachy nie zagramy, ale wystarczy przejść się kawałek dalej do parku Piszczele, żeby dzieciaki małe i duże miały radochę z szachowej wersji XXL. Przy odrobinie szczęścia traficie na turniej "żywych szachów". W parkowej "alei szachowej" znajdziecie też olbrzymie figury szachowe. Parkowe pionki wykonano z miejscowego piaskowca, a ponad półmetrowe figury są dokładnym odwzorowaniem średniowiecznego oryginału.





Dzwon

Jeśli chodzi rzeczy unikatowe w Sandomierzu, to do szachów dorzucam Wam jeszcze dzwon. Jako Krakuska bardzo dumna jestem z naszego "Zygmunta" i wydawało mi się, że nie ma w Polsce bardziej szacownego zabytku ludwisarstwa. Okazuje się jednak, że najstarszy dzwon w Polsce znajduje się w sandomierskim kościele św Jakuba, a ufundowany został w roku 1314 przez Władysława Łokietka, będącego wtedy księciem sandomierskim.

Dzwon jest niewielki, waży jedynie 400 kg i w porównaniu do "Zygmunta" (11T), czy największego polskiego dzwonu "Maryja Bogurodzica" z Lichenia (14T) to maleństwo, ale i tak warto było wspiąć się na kościelną wieżę, by zobaczyć go na żywo. Strasznie kusiło mnie, żeby pociągnąć za sznur. No wiecie, takie szczeniackie pomysły 🙈.

I jeszcze jedno. Dzwony są trzy. Piotr to ten najmniejszy po lewej stronie, nie pomylcie z tym większym na środku. Ten nazywa się Jan 😉.

Do kościoła św. Jakuba docieramy niewielkim wąwozem św. Jacka Odrowąża. Za kościołem zaś, idąc kawałek w górę, odnajdziecie wejście do lessowego wąwozu Królowej Jadwigi. To jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Sandomierzu i oczywiście obowiązkowy punkt programu.




Wino

Przy kościele św. Jakuba zaczynamy również naszą przygodę z sandomierskim winem. Nie miałam świadomości, że sandomierszczyzna to jeden z najstarszych regionów winiarskich w tej części Europy, a wino sprowadzili tu właśnie dominikanie w XII wieku. Najstarsza przykościelna winnica, ma jedynie hektar powierzchni, ale za to roztacza się tu najpiękniejszy widok na zamek, który podziwiamy z tutejszej plenerowej kawiarenki. Latem od poniedziałku do soboty istnieje możliwość darmowego wejścia na teren winnicy razem z "ojcem przewodnikiem", który z ogromną pasją opowie Wam o tutejszych tradycjach winiarskich.

Miłośnicy wina powinni koniecznie wybrać się do którejś z winnic znajdującej się na Sandomierskim Szlaku Winiarskim. To kilkanaście gospodarstw, które dzielnie i z coraz większym sukcesem produkują lokalne wino. My odwiedziliśmy,  między innymi, słynną już w Polsce Winnicę Płochockich. Degustacja wraz ze spacerem po winnicy to świetny pomysł na "zaprzyjaźnienie się" z polskim winiarstwem i docenienie trudu jaki trzeba włożyć w ten dość kapryśny biznes. To również dobry pretekst do rozpoczęcia przygody z enoturystyką, tym bardziej, że w niektórych winnicach dostępne są również noclegi. Można więc połączyć przyjemne z przyjemnym 😉





Woda

Trochę przekornie zamieńmy teraz wino na wodę. Będąc w Sandomierzu, warto skorzystać z jej uroków. Możecie wybrać się na klasyczny rejs statkiem albo poszaleć na małej łódce typu "dubas".

Dubas to łódź flisacka, która od czasów renesansu, aż po dziewiętnasty wiek służyła do przewozu zboża. Szczególnie popularna na Wiśle, gdyż ze względu na swój kształt i niskie zanurzenie świetnie radziła sobie na mieliznach "królowej polskich rzek". Dziś tradycje flisackie kontynuują pomysłodawcy łodzi "Sandomierka". Niestety ze względu na warunki pogodowe nie udało nam się dotrzeć na planowany zachód słońca, ale Wy próbujcie, może będziecie mieli więcej szczęścia.

Flisacki duch od kilku lat unosi się nad miastem w postaci ciekawej rzeźby wiszącej w powietrzu tuż przy Bramie Opatowskiej. To dzieło znanego częstochowskiego rzeźbiarza Jerzego Kędziory (w moim Krakowie przy kładce ojca Bernatka też balansują podobne rzeźby). Sandomierski flisak to, jak głosi legenda, jeden z czterech braci, którzy uratowani z rozbitej łodzi przez różne statki trafili w cztery różne strony świata. Dziś rozdzielonych braci artysta próbuje połączyć na nowo, tworząc cykl rzeźb, które znajdziecie nie tylko w Sandomierzu, ale i w trzech innych nadwiślańskich miastach: Baranowie Sandomierskim, Kazimierzu Dolnym i Puławach.



Pieprz

Kto nie był w górach Pieprzowych, ten nie był w Sandomierzu. No dobrze, może troszkę przesadzam, ale to tylko po to, aby zachęcić Was do odwiedzenia tego niezwykłego rezerwatu najstarszych gór w Polsce. Nie są to może wysokie góry, a zaledwie pagórki, ale należy im się taki szacunek, jakbyście naprawdę szli w wysokie góry. Śliskie, strome lessowe podłoże i sypkie łupki kambryjskie w kolorze pieprzu są bardzo zdradliwe i szczególnie kiedy popada, lądowanie na tyłku nie jest tu rzadkością.

Rezerwat znajduje się jakieś 5 km od Sandomierza. Można więc wybrać się tam piechotą lub w kilka minut dojechać samochodem nawet na sam punkt widokowy. Ta ostatnia opcja odbierze Wam jednak cały urok 'zdobywania" Pieprzówek i obcowania z naprawdę niezwykłą przyrodą. Dlatego najbardziej optymalnym rozwiązaniem jest podjechać samochodem na parking znajdujący się na końcu ulicy Błonie. Z parkingu czerwony szlak prowadzi dwiema drogami. Do wyboru macie trudniejszą trasę pod górę z pięknymi widokami, albo bardzo przyjemną trasę dołem wzdłuż malowniczego stawu, dawnego koryta Wisły.

Rezerwat to nie jedyna atrakcja tych terenów. Około kwadrans piechotą od punktu widokowego znajdują się dwie winnice z równie pięknym widokiem: Winnica Nadwiślańska oraz Winnica z Gór Pieprzowych. My odwiedziliśmy tę drugą i jesteśmy zachwyceni. Degustacja wina w takiej scenerii, w towarzystwie przesympatycznej pani Kasi to było coś niezwykłego. Co ciekawe, wina z tej winnicy mają nazwy pochodzące od gatunków dzikich róż, które kwitną w rezerwacie. Jak się okazuje na Pieprzówkach rośnie 12 gatunków dzikich róż i jest to największe w Europie skupisko dzikich odmian tych kwiatów. Biorąc to pod uwagę, najlepiej odwiedzić Pieprzówki w maju albo czerwcu, żeby zobaczyć to florystyczne cudo natury.




Widnokrąg

Przeciętny turysta spędza w Sandomierzu kilka godzin, skupiając się na najważniejszych atrakcjach. I faktycznie przyznać muszę, że miasteczko jest na tyle małe, że jeden dzień wystarcza na "zaliczenie" głównych punktów programu. Mimo to osobiście zachęcam Was gorąco do zatrzymania się tu na dłużej i delektowania uroczą atmosferą tego miejsca.

Nie ma według mnie lepszej opcji, by poczuć Sandomierz jak przyklejony niemalże do Bramy Opatowskiej pensjonat Widnokrąg. To właściwie pensjonat instytucja, gdzie oprócz pięknie urządzonych wnętrz, znajdziecie świetną restaurację, a do tego prywatną mini galerię i bibliotekę, w której odkryć można perełki literatury związanej z Sandomierzem. To właśnie w Widnokręgu pierwszy raz natknęłam się na wspaniałą prozę, pochodzącego z sandomierszczyzny laureata nagrody Nike, Wiesława Myśliwskiego, której jestem dzisiaj zagorzałą miłośniczką. Powieść Widnokrąg stała się zresztą inspiracją dla właścicieli pensjonatu, nie tylko jeśli chodzi o nazwę obiektu, ale i artystyczny klimat miejsca.

Nie pozostaje mi więc nic innego, jak na koniec zachęcić Was do zatrzymania się w tym miejscu dosłownie i w przenośni. Jestem pewna, że już po paru godzinach niespiesznego bycia w Sandomierzu poczujecie, jak horyzont nowych doznań powoli otwiera się przed Wami. Zamówcie wtedy kieliszek aromatycznego, polskiego wina, dajcie płynąć myślom i uczuciom i zagrajcie z miastem we własne, wirtualne scrabble. Ciekawa jestem, co jeszcze niezwykłego uda Wam się tutaj odkryć 😊.



Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. Nie każdy wie gdzie nocuje ekipa. Każdy ma to w ... 😉
    Dawno nie czytałam tak dennego opisu. Litościwie pomijam błędy ortograficzne i składniowe. Przecinki, trzeba wiedzieć gdzie je wstawić.
    Jako Sandomierzanka, czuję się ubawiona tym wpisem.
    Na przyszłość radzę dokładnie sprawdzić topografię i smaczki z literatury
    Dno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostawiam ten negatywny, choć mało merytoryczny komentarz, bo uważam, że każdy ma prawo mieć swoje zdanie. Nie każdemu musi też podobać się mój styl pisania czy perspektywa w jakiej widzę miejsca, które opisuję. Nie jestem idealna i przejrzę tekst pewnie jeszcze nie raz pod względem błędów i interpunkcji. Patrząc jednak na Pani wpis, wyraźnie widać, że nie tylko ja mam problem z przecinkami 😪.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mu się bardzo dobrze czytało. Ciekawie i fajnie opisane, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako sandomierzanka i przewodniczka po tym mieście dziękuję za tak ciekawy opis Sandomierza 🙂. Topografia ok 😉.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam mieszkankę cudnego Sandomierza 😊.

      Usuń
  5. Przeczytałam cały artykuł i to już nie pierwszy Pani,dla mnie jest ciekawie i zachęcająco do zwiedzania. Ortografia również bez zarzutu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Słowa wiernych czytelników cieszą podwójnie. Pozdrawiam serdecznie 😍

      Usuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!