FILHARMONIA SZCZECIŃSKA - Z wizytą u białej damy

Szczecin - główna sala koncertowa filharmoni

Do Szczecina pojechaliśmy, a raczej polecieliśmy w jednym, bardzo konkretnym celu: zobaczyć słynną białą damę. I nie chodzi tu wcale o jakiegoś ducha z przeszłości, ale jedną z najpiękniejszych i najbardziej nowoczesnych filharmonii w naszym kraju. Hipernowoczesny budynek, który powstał w 2014 roku przy historycznym placu Solidarności w Szczecinie, do dziś budzi sporo kontrowersji. Dla jednych to zwykły, nieforemny i do niczego nie pasujący blaszak, dla innych "lodowy pałac", bo faktycznie spiczaste dachy poszczególnych segmentów przypominają nieco górę lodową. Ja jednak, szczególnie gdy patrzę na nią z góry, jak wynurza się z wszechobecnej szarości miasta, pozwolę sobie pozostać przy moich "duchowych" skojarzeniach.



Z naszym pierwszym pobytem w filharmonii wiąże się pewna zabawna historyjka. Pretekstem do odwiedzin Szczecina był wówczas koncert Leszka Możdżera, którego uwielbiam od lat. Mając parę wolnych godzin, ruszyliśmy w miasto. Niestety listopadowa aura sprawila, że szybko odpuściliśmy spacer i jedyne o czym marzyliśmy, to schować się jakimś ciepłym kącie ze śledziem i herbatą. No i znaleźliśmy go... "na kuncu korytarza". Tak, dosłownie tak, nazywa się knajpka znajdująca się w Zamku Książąt Pomorskich.

Przyznam szczerze, miejsce na pierwszy rzut oka mnie nie zachwyciło i pewnie skończyłoby się tylko na herbacie, gdyby nie uroczy właściciel lokalu, który absolutnie mnie oczarował. Pan Bolesław Sobolewski, który jak sam mówi o sobie "w garach robi od lat" (w młodości perkusista, obecnie kucharz) sprawił, że spędziliśmy w tym miejscu przemiłe popołudnie. Po pierwsze namówił nas na cudowne śledzie i opowiedział o organizowanych w restauracji słynnych "nocach śledziożerców", w których co roku, w lutym, udział biorą najwięksi miłośnicy tego specjału. (Mniam, śledziki naprawdę pierwsza klasa).


Po drugie na wieść, że przyjechaliśmy na koncert Możdżera zaciągnął nas do głównej sali, gdzie na ścianie od lat zbiera autografy znanych i lubianych. Sypiąc anegdotami jak z rękawa dumnie wskazał autograf pana Leszka i jeszcze dumniej podpis jego mamy. Nie zabrakło również krakowskiego akcentu. Gratisowy podpis Zbigniewa Wodeckiego, który widać na zdjęciu poniżej, jak sie okazało, nie był tak całkiem za darmo i kosztował właściciela prawie pół butelki koniaczku. (No my, Krakusy, doskonale rozumiemy takie podejście 😉).
Na koniec, pan Bolesław zdradził nam sekret swojego pysznego paprykarza szczecińskiego, który wraz z jego autorską książką kucharską, opatrzoną długą dedykacją, wysłaliśmy kurierem do Krakowa (w bagażu podręcznym słoiczki powyżej 100 gram nie miałyby szans).


Po tych śledziowo, muzycznych dygresjach wróćmy jednak do naszej głównej bohaterki. Jak już wspomniałam Filharmonia Szczecińska w nowej odsłonie stanęła na placu Solidarności w 2014 roku. Miejsce nieprzypadkowe, bo w przed wojną znajdował się tu okazały Konzerthaus z dwoma salami koncertowymi, galerią sztuki, stylową restauracją i kawiarnią wiedeńską. Niestety mocno poturbowany podczas wojny, nie doczekał się odbudowy, a wręcz przeciwnie, w latach sześćdziesiątych postanowiono ostatecznie o jego rozbiórce.

Nie znaczy to wcale, że szczecińska filharmonia przestała działać. Już trzy lata po wojnie wznowiono koncerty w reprezentacyjnych salach zachodniej części "Szpinakowego Pałacu" obecnej siedzibie Urzędu Miasta. Pałac wziął swoją nazwę od ciemnozielonej barwy elewacji, którą parę lat temu przepięknie odrestaurowano. Wiem, że nie każdy lubi szpinak, ale na mnie akurat ten, znajdujący się przy parku Jasne Błonia budynek, zrobił bardzo pozytywne wrażenie.


Odmiennego zdania byli szczecińscy muzycy, którzy męczyli się w pięknych, ale niestety nie przystosowanych do muzycznych występów murach i marzyli o sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia.

Ponad pół wieku później marzenia spełniły się z nawiązką, ale warto było czekać. Budynek zaprojektowany przez hiszpańskich architektów z pracowni Estudio Barozzi Veiga to perełka pod każdym względem. Projekt został zresztą doceniony w wielu polskich i międzynarodowych konkursach. Dla przykładu, już w roku otwarcia komisja Europejska wraz z fundacją Miesa van der Rohe uznała dzieło Hiszpanów za najpiękniejszy nowoczesny budynek architektoniczny w Europie. Warto dodać, że w konkursie brało udział 420 innych kandydatów z 36 krajów, więc mamy z czego być dumni.




Wchodzimy do środka i od razu otula nas wszechobecna, ale wcale nie lodowa biel. Po chwili dostrzegamy w tej przestrzeni pełnię kontrastujących ze sobą faktur i całą gamę odcieni bieli od różu po szarości. Olbrzymi, wysoki na kilkanaście metrów hol robi wrażenie i sprawia, że czujemy się w nim trochę jak w jakiejś monumentalnej świątyni.

Patrzę pod nogi i podziwiam cudny wzór posadzki. Ponoć jedyny taki na świecie, zrobiony w lokalnej manufakturze na Majorce!



Charakterystyczne spiralne schody prowadzące na poszczególne piętra czterech kondygnacji budynku stały się już emblematem tego miejsca i znajdują się nawet w logo filharmonii. Można oczywiście skorzystać z windy, ale radzę przynajmniej zejść po schodach, by móc w pełni docenić kunszt architektów.



Nie trzeba wcale iść na koncert, choć serdecznie do tego zachęcam, aby móc cieszyć się tym pięknym wnętrzem. Wystarczy wpaść na kawkę i pyszne ciacho do tutejszej kawiarni Symfonia, a dla tych, którzy chcieliby zobaczyć więcej, polecam zwiedzanie obiektu za jedyne 5 zł!
To dowód na to, że kultura wcale nie musi być droga.


Podczas zwiedzania sympatyczna młoda dziewczyna opowiada z pasją, jak wiele ciekawych rzeczy dzieje się w murach filharmonii. Z całej gamy zajęć korzystają tu dzieci od jednego roku życia po wiekowych seniorów. Filharmonia ma ambicje łączyć ludzi nie tylko poprzez muzykę, ale również inne rodzaje sztuki. Na samej górze mamy przyjemność podziwiać galerię sztuki współczesnej, w innym miejscu ściany obklejone są kolorowymi obrazkami zaprzyjaźnionych dzieciaków.



Wracając jednak do muzyki, w budynku zaprojektowano dwie sale koncertowe. Sala kameralna dla ponad 190 gości, w której oglądamy film dokumentalny o historii powstania filharmonii, nazywana jest "księżycową". Minimalistyczne wnętrze utrzymane jest bowiem w chłodnej tonacji, a punktowe oświetlenie sufitu kontrastujące z ciemnymi ścianami ma imitować rozgwieżdżone niebo. Tu odbywają się warsztaty muzyczne, koncerty kameralne, prelekcje...


Sercem filharmonii jest jednak główna sala koncertowa, zwana "słoneczną". Sala nie jest duża w porównaniu z innymi tego typu obiektami, bo może pomieścić jedynie nieco ponad 950 osób, ale pod względem architektonicznym i akustycznym to absolutny majstersztyk. Złoty odcień ścian tworzą misternie ułożone płatki szlagmetalu. Trudno mi sobie to wyobrazić, ale każdy płatek nakładany był ponoć pęsetą!!! Prace trwały przez wiele miesięcy, ale efekt jest imponujący. Wszystkie detale sali głównej są dokładnie przemyślane: kształt pomieszczenia, krzywizny ścian, a nawet specjalnie zaprojektowane wygłuszające fotele mają wpływ na doskonałą akustykę sali, porównywalną do tej w złotej sali Brahmsa w Musikverein w Wiedniu, gdzie odbywają się słynne na cały świat koncerty noworoczne Filharmoników Wiedeńskich.  





W sali, jest też kilka smaczków: wyszywane złotą nicią numery na fotelach, ukryta w prawej ścianie sala VIP i to, co na mnie zrobiło największe wrażenie, czyli schody zaprojektowane tak, aby stąpając po kolejnych stopniach wystukiwać rytm mazura. Wow!


Na koniec nie pozostaje nam nic innego jak rozsiąść się wygodnie i oddać muzyce, wspominając nasz pierwszy i, jak życie pokazało, nie ostatni koncert w tym miejscu. Przy fortepianie zasiadł wtedy, bosonogi, Leszek Możdżer w zmysłowym duecie z włoską pianistką Glorią Campaner. To był cudowny koncert, a w bose stopy mistrza musicie mi uwierzyć na słowo, bo na zdjęciu nie udało mi się ich uchwycić


Koncert skończył się późnym wieczorem, ale to też cudowny moment kiedy budynek, dzięki wbudowanym 25 tysiącom lampek LED, przybiera różne barwy w zależności od okoliczności: od biało czerwonych w czasie świąt państwowych po tęczowe, gdy miasto wspiera paradę równości, a nawet żółto-niebieskich w czasie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Nam raz trafił się biały (lekko jednak wpadający w fiolet) i raz niebieski kolor. Ten kosmiczny nieco widok, potwierdził tylko, że w tym miejscu można oderwać się na chwilę od rzeczywistości i odlecieć w zupełnie inny, zarówno muzyczny jak i przestrzenny, wymiar. Gorąco wszystkim polecam to niecodzienne przeżycie.




Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!