DWORZYSKO - Serwatka, konie i pan Tadeusz


Wcale nie przesadzę, jeśli powiem Wam, że kompleks Dworzysko w Szczawnie Zdroju powstał z potrzeby piękna. I to dosłownie, bo annały historyczne donoszą, że już w pierwszych zabudowaniach folwarcznych z XIX wieku hodowano tu oślice, owce i kozy. Ich mleko wlewano do kąpieli bogatym kuracjuszkom, a kuracja serwatkowa miała mieć zbawienny wpływ na ich zdrowie i urodę. Dziś oślic już nie ma, ale są konie i alpaki, i wciąż jest pięknie, coraz piękniej.  

Z tym mlekiem i serwatką, to nie jest żadna ściema. Mleko oślic doceniane było od starożytności. Kąpały się w nim: Nefretete, Kleopatra, żona cesarza Nerona - Poppea Sabina, a ponoć także cesarzowa Sisi.

Niedoceniana serwatka czyni ponoć cuda: rozjaśnia, nawilża i odmładza skórę, obniża nadciśnienie, poprawia metabolizm, działa antywirusowo i antybakteryjnie, nie powoduje alergii. Dobra dla niemowląt, cukrzyków, dla sportowców i kobiet na diecie. Jednym słowem prawdziwe panaceum na wszelkie ludzkie utrapienia.

Nie inaczej jest z Dworzyskiem. Uroczy kompleks niczym serwatka, jest dobry na wszystko: cieszy oczy, koi nerwy, raduje żołądki. Dobrze będą się tu mieć zarówno rodziny z dziećmi, zakochani, foodies jak i zagorzali koniarze. Każdy, bez wyjątku, znajdzie coś dla siebie. Obiecuję!


Najstarszym budynkiem w Dworzysku jest Dwór Idy, którego budowę rozpoczęto w latach czterdziestych XIX wieku na zlecenie hrabiny Idy von Hochberg z pobliskiego Książa. I choć przedwcześnie zmarła hrabina nie dożyła zakończenia budowy, dwór do dziś nosi jej imię.


Patrząc na historyczne zdjęcia, budynek w charakterystycznym stylu szwajcarskim, niewiele się zmienił. Dziś, wraz z Dworkiem Lawendowym, znajdującym się w głębi kompleksu, jest częścią bazy noclegowej Dworzyska.

Ze względu na niepowtarzalny klimat i historię miejsca, wybrałam pokój właśnie w Dworze Idy. Do dyspozycji gości są pokoje 2,3,4 osobowe oraz jeden apartament na poddaszu. Pokoje urządzone są skromnie. Nie znajdziecie tu luksusów, ani wielkiego dizajnu. Sam wystrój to kwestia gustu, ale dla mnie najważniejsze jest to, że jest przytulnie i czysto.





Już na zdjęciu powyżej widać, że sercem tego miejsca jest stadnina koni. Powstała w latach siedemdziesiątych, na terenach powojennego PGR- u, jako filia Stada Ogierów z Zamku Książ. Konie przyciągnęły miłośników jeździectwa, kuracjuszy i nie tylko. W latach osiemdziesiątych miejsce tętniło życiem, a jeden z budynków folwarcznych przekształcono wtedy na, istniejącą do dzisiaj, restaurację Babinicz. Lokalsi wspominają z rozrzewnieniem, że stoły ustawione były wtedy w stajennych boksach.


Niestety dobre czasy w Dworzysku nie trwały wiecznie. W czasach transformacji, folwark przejęła gmina. Jak można się domyślać, brakowało pieniędzy i pomysłu na rozwój tego miejsca. Dopiero prywatny właściciel, który w 2013 wykupił folwark, sprawił, że miejsce odżyło i to jak!

Nawet nie umiem sobie wyobrazić ile pracy, pieniędzy i samozaparcia musieli mieć w sobie nowi właściciele, Państwo Tomaszewscy, aby doprowadzić kompleks do obecnego stanu. Przepięknie odnowione, zabytkowe budynki, wspaniale utrzymane obiekty stajenne, zadbane konie biegające po padoku.

Powiem szczerze, że ja na koniach się nie znam, ale wiedziałam, że Dział Techniczny, stary koniarz, doceni i zachwyci się tym miejscem. Z radością również dosiadł, największego chyba dworzyskowego rumaka. Tym razem role się odwróciły: on w swoim żywiole, szalał po ujeżdżalni, a ja nieśmiało z boczku cykałam fotki 😊.




Na temat koni się nie wypowiadam, za to o tutejszej kuchni opowiem Wam nieco więcej. Uwaga foodies, jeśli będziecie w okolicy, koniecznie musicie tu zajrzeć.

Restauracja pozostawiła starą nazwę "Babinicz" co w symboliczny sposób pokazuje, że lokalna tradycja jest tutaj fundamentem. Do tego dochodzi talent szefa kuchni oraz zaangażowanie całego zespołu i przepis na sukces gotowy.


W kuchni rządzi obecnie Rafał Grzegorzek, młody człowiek z całkiem ciekawym dorobkiem. Swoją przygodę z kuchnią zaczynał w Warszawie, potem przeniósł się na Dolny Śląsk, gdzie przez kilka lat pracował w hotelu Dr Ireny Eris, w Polanicy-Zdroju, tworząc od podstaw restaurację "Décompresja". Pan Rafał najwidoczniej nie boi się wyzwań. Jest laureatem licznych konkursów kulinarnych i finalistą szóstej edycji TOP Szefa.

Nie mieliśmy okazji poznać Pana Rafała osobiście, ale przedziwnym trafem, przy stole oczywiście, poznaliśmy jednego z jego dawnych współpracowników z Polanicy-Zdroju, który potwierdził, że kuchnia w Dworzysku jest w najlepszych, możliwych rękach.

Zjecie tutaj przepyszne dania mięsne: sezonowaną wołowinę, świetne przyrządzone podroby, ale przede wszystkim dziczyznę. Uważajcie tylko na wielkość porcji. Za pierwszym razem tutejsza gicz z jelenia z lodami chrzanowymi (o mamo jakie to było dobre!), powaliła mnie na łopatki i nie pomogły domowej roboty nalewki, deser się już nie zmieścił 😉.



Niezwykle intrygujące jest również menu wege. Ja wiem, że dużo ludzi rezygnuje z mięsa, i że w dobrym tonie jest mieć w karcie takie dania. Tutaj jednak czuję, że chodzi o coś więcej. Nie mylę się. Okazuje się, że szef ma lekkiego fioła na punkcie kuchni roślinnej. Na tyłach obiektu znajduje się przepiękny ogród, z którego pochodzi większość serwowanych w restauracji warzyw, owoców i ziół. Trafiamy zresztą na taki roślinny weekend w Dworzysku, gdzie można kupić, zerwaną parę godzin wcześniej, świeżutką zieleninę. Jest też sklepik z tutejszymi przetworami.  

Ale na tym nie koniec, w planach są plenerowe uczty przygotowywane ze składników pochodzących wyłącznie z tego ogrodu! I jak nie lubię używać słowa SZTOS, tak teraz nie mogę się oprzeć. Bo taka wege kolacja w ogrodzie, przy zachodzącym za góry słońcu, to chyba właśnie jest SZTOS 😍.



Bez względu na to czy skusicie się na opcję wege, rybną czy mięsną, zostawcie sobie trochę miejsca na deser. Jak już wspomniałam, za pierwszym razem tak się objadłam, że miejsca starczyło na jeden maleńki pączek z sosem z białej czekolady. O tych pączkach krążą już w Dworzysku legendy. I choć nie mam zdjęcia, to bierzcie w ciemno, bo są pyszne. Porcja jest idealna dla dwojga.

Niestety człowiek rzadko uczy się na błędach. Podczas drugiego pobytu, zamówiliśmy siedmiodaniowe menu degustacyjne! Znów na deser nie było miejsca, ale czy można odmówić zjedzenia czegoś, co wygląda tak obłędnie? Czekoladowy fondant o konsystencji musu z kawiorem z wody różanej. Wizualnie i smakowo kulinarne cacuszko.


Słodkościami od tutejszych cukierników można delektować się również w uroczej kawiarni "Szwajcarka", która działa obok, w Dworze Idy, niezależnie od restauracji Babinicz. Jej zaletą, szczególnie w ciepłe dni, jest otwarta przestrzeń na zewnątrz z pięknym widokiem na park Szwedzki i górę Chełmiec.


Wisienką na torcie są dworzyskowe nalewki. Koniecznie musicie ich spróbować. To jest ten moment, kiedy rozluźnieni wdajemy się w pogaduchy z garstką stałych bywalców przy sąsiednich stolikach, a najlepszy kelner w okolicy (pozdrawiam pana Irka) sypie dowcipami jak z rękawa. Nie pamiętam co piliśmy, ale pamiętam, że zrobiło się dobrze jak w domu przy rodzinnej biesiadzie.


I nagle wszyscy, przysięgam wszyscy, zaczęli wspominać dawne czasy i niejakiego pana Tadeusza. Kim był? Jaką pełnił rolę? Nikt do końca nie umiał mi tego wyjaśnić. Niepisany gospodarz restauracji, a od swojej cichej śmierci w 2020 roku dobry duch czuwający nad tym miejscem. Wyobrażam Go sobie jak stoi w drzwiach, z uśmiechem wita gości, zagaduje, odbiera płaszcze i zaprasza do stolików. Odnajduję jego zdjęcie, nazajutrz, w "galerii osobistości" przy wejściu, ale jego dobrą energię czuję przede wszystkim w sercach tych, którzy tworzą magię tego miejsca.


Wzruszyłam się, a tu trzeba by jeszcze wspomnieć o pozostałych atrakcjach Dworzyska. Są przecież jeszcze alpaki, mini golf, szachy plenerowe, eko grill. Można wynająć rower, hulajnogę lub spacerem odkrywać malowniczą okolicę...

Warto śledzić stronę internetową, bo w Dworzysku dużo się dzieje: zawody jeździeckie, warsztaty kulinarne, degustacje wina...


Do zwiedzania samego Szczawna-Zdroju nie muszę chyba nikogo namawiać. To jedno z najstarszych i najbardziej niedocenianych uzdrowisk na Dolnym Śląsku. O tym, co warto zobaczyć w miasteczku, poczytać możecie 🔍tutaj.


Niech pan Tadeusz mi wybaczy, ale na koniec muszę wspomnieć o kilku rzeczach, które bym poprawiła. Niektóre mogą Was zaskoczyć:

  1. Zdaje sobie sprawę, że o gustach się nie dyskutuje, ale mimo to, przyczepię się nieco do wystroju pokoi. W prawdzie, w rzeczywistości wyglądają nawet lepiej niż na zdjęciach, ale czegoś mi w nich brakowało. A może było za dużo. Kompletnie nie zrozumiałam na przykład złotego rantu na ścianach. Diabeł zwykle tkwi w szczegółach, które w takim miejscu powinny być bardzo przemyślane. Mimo to, wolę pokoje standard, od oglądanego jedynie na stronie bookingowej apartamentu na poddaszu. Na pewno jest wygodny, ale wyraźnie brakuje mi tam klimatu.

  2. Nieumiarkowanie w piciu bierzemy zawsze na klatę, ale grzech nieumiarkowania w jedzeniu to już sprawa do przemyślenia dla osób zarządzających restauracją. Mówię poważnie: dania są po prostu ZA DUŻE, a zostawić nie można, bo ZA DOBRE. Wiem, że my Polacy lubimy dobrze i dużo, ale na miłość boską nie można gościom fundować scen rodem z "Wielkiego żarcia"! Jeśli nikt z tym nic nie zrobi, to ostrzegam lojalnie: nie bierzcie siedmiodniowego menu degustacyjnego, bo normalny człowiek odjedzie na OIOM na sygnale! Nalewki nie pomogą, wiem coś o tym!

  3. Wracając na koniec jeszcze raz do picia, to trzeba wiedzieć, że oprócz słynnych nalewek, można tu spróbować naprawdę dobrych win. Sęk w tym, że brakuje nieco osoby, która profesjonalnie zajęłaby się tematem. Kelnerzy robią, co mogą, ale czuć brak spójnej wizji, szczególnie podczas uczty degustacyjnej. Myślę jednak, że nie odkrywam tym Ameryki, a menedżerowie sami już to wiedzą i planują zmiany. Bo nawet to, co dobre, zawsze może być lepsze 😊.

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. Bardzo ciekawy post, aczkolwiek Szczawno to mój dom, a Dworzysko kocham miłością niezmienną więc jestem stałą bywalczynią restauracji i przyznam, że jestem zaskoczona opinią odnośnie serwowanych porcji. Zapewne to kwestia osobistych preferencji lub wybranego dania, bo ja choć jestem skromnej postury odniosłam wrażenie, że dania są częściej za małe lub w sam raz, nigdy za duże��Także ile ludzi tyle opinii, ale co do walorów smakowych jesteśmy zgodne, niebo w gębie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wielkość porcji to kwestia preferencji. Osobiście nie byłam w stanie zjeść całej giczy z jelenia i przede wszystkim 7 daniowego menu degustacyjnego. A nie lubię gdy marnuje się szczególnie tak pyszne jedzenie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!